głos, jakby stała tuż obok mnie. To co najmniej

przyjdę pogadać. Brakowało nam tu ciebie. – Dobrze, wejdź. – Kate odsunęła od siebie papiery. – I tak niewiele zrobiłam. – Zauważyłam. – Marilyn zajęła miejsce naprzeciwko szefowej. – Wyglądałaś tak, jakby cię tu wcale nie było. – To prawda, myślałam o czymś innym. – Zerknęła na zaproszenie od Luke’a. – Czy straciłaś kiedyś dobrego przyjaciela? Kogoś, kto był dla ciebie naprawdę ważny? – Tak, miałam kilka naprawdę serdecznych kolez˙anek. Byłyśmy jak siostry. A po egzaminach wszystko się skończyło. – Tęsknisz za nimi? – Za nimi nie, ale brakuje mi tego, co nas łączyło. – A nie myślałaś o tym, żeby się z nimi znowu spotkać? – Nawet się spotkałyśmy. Na lunchu. – Jeden kącik ust Marilyn uniósł się w ponurym uśmiechu. – Wyszło jakoś sztywno. Nie mamy już ze sobą nic wspólnego. – Wzruszyła ramionami. – Siedziałyśmy tam, czekając, aż się któraś odezwie. Rozpaczliwie szukałyśmy wspólnych tematów. – I nie znalazłyście? – Tylko przeszłość. – Dziewczyna spojrzała Kate w oczy. – Też coś http://www.psychoterapeuta-kolobrzeg.pl/media/ – Co się stało? – spytała szeptem. Kate wzruszyła ramionami, by pokazać, że nie ma pojęcia, i znowu skoncentrowała się na rozmowie. – Myślę, że go mamy, Kate. – Luke mówił głosem, który narastał i przycichał. – Musimy tylko szybko działać. Czy możesz tu zaraz przyjechać? – Tutaj? – powtórzyła z bijącym sercem. – To znaczy gdzie? – Prawie cię nie słyszę, Kate. – Trzaski stały się jeszcze głośniejsze. – Jestem pod numerem trzysta na Indiana Avenue. Budynek Henry J. Daly Municipal Center. Trzecie piętro. Szybko. Zrozumiałaś? – Tak, Luke. Ale... – Żadnych ,,ale’ ’. Opowiem ci wszystko, kiedy przyjedziesz. Nie mamy czasu do stracenia. Rozłączył się.

znajdowały się kolumny z datami oraz jakieś niezrozumiałe, zaszyfrowane zapiski. Dopiero wtedy pojęła, dlaczego John nigdy nie opowiadał jej o pracy ani o kolegach. Dlaczego jeździł po całym świecie, chociaż nie chciał się do tego przyznać. I dlaczego nigdy nie zostawiał jej swego numeru telefonu. Sprawdź -Do cholery, Lauro, czy ty sobie nie zdajesz sprawy z niebezpieczeństwa? -Nie klnij, Blackthorne. Jeśli ja i Kelly mamy wyjechać, to ty i Dewey też. -Pewnie, już jedziemy. - Sięgnął po telefon i wykręcił numer. - Jeśli będę musiał, zaciągnę was na prom siłą i przywiążę do burty. Musicie być bezpieczne. -Jesteśmy bezpieczne tutaj. Bezpieczniejsze niż jadąc w deszczu do jakiegoś motelu. I prawdopodobnie bezpieczniejsze niż reszta miasteczka! Zadzwonił do portu z pytaniem o następny prom. Zaczął wrzeszczeć na mężczyznę po drugiej stronie słuchawki, potem przeprosił go i skończył rozmowę. -Cóż, wyszło na twoje. Nie ma już żadnego promu.