Donat Sawwicz uśmiechnął się.

Wciąż żadnej odpowiedzi. Westchnęła cicho. – Tęsknię za tobą. Chciałabym cię teraz mocno uściskać. Chciałabym pocałować cię w głowę. Chciałabym... – Jej głos ochrypł. – Chciałabym wszystko naprawić. Bo wiem, że cokolwiek się stało, nie zrobiłeś tego umyślnie. Jesteś dobrym chłopcem, Danny. Jesteś moim synkiem i bardzo cię kocham. Znowu cisza. Sandy nie mogła tego dłużej znieść; syn łamał jej serce. Już miała odłożyć słuchawkę, kiedy Danny w końcu się odezwał. – Tyle hałasu – powiedział obojętnym głosem. – I ten potworny zapach. Wszystko inaczej niż na filmach. Nacisnąłem spust. Tyle hałasu. – Danny? – Odrzuciło je. Szafki zadudniły. Dziewczynki upadły na ziemię. Tyle hałasu. Zrobiłem coś bardzo złego, mamo. – Jego głos raptownie podniósł się do krzyku. – Zrobiłem coś bardzo złego! Sandy przeszył raptowny ból. Starała się godzić z rzeczywistością, ale i tak wypowiedziane na głos słowa, których od dawna się obawiała, o mało nie doprowadziły jej do histerii. – Przykro mi, kochanie – szepnęła bezradnie. – Tak mi przykro. – Hałas. Tyle hałasu... – Danny... – On mnie zabije. http://www.warszawaginekolog.com.pl – Zupełnie wygodnie – zapewniła Polina Andriejewna, nie zdradzając najmniejszej ochoty do pożegnania. Archimandryta spróbował wobec tego wykonać manewr okrążający. – Pora obiadowa się zbliża. Weź, córko, udział w naszej mnisiej obiacie z ojcem szafarzem i ojcem ekonomem. Ja sam dzisiaj nie obiaduję – zajęć dużo, a ty pojedz sobie. Dziś dzień niepostny, tak że i wołowinka świeżutka będzie, i kiełbaski klasztorne. Wołowina nasza na całą Rosję słynie. Zajada sobie człowiek, noża nie potrzebuje, bierz, bracie, i widelcem odłamuj, taka jest miękka i krucha. A wszystko dlatego, że u mnie bydełko z miejsca się nie rusza, je u siebie, w boksach: tam i trawkę mu najbardziej soczystą dostarczają, i kwasem poją, i boki myją. Naprawdę, radzę spróbować, nie pożałujesz. Ale i łakoma pokusa na upartego gościa nie podziałała. – A ja myślałam, że w klasztorach niepostnego w ogóle się nie jada, nawet w mięsopust – powiedziała pani Lisicyna, z widocznym zadowoleniem opadając na oparcie krzesła.

uprzejmie, lecz tonem nieznoszącym sprzeciwu dodał: – Już zaraz. Kareta czeka. Na pytania zdziwionej pątniczki odpowiadał wymijająco. Można powiedzieć, że w ogóle nie odpowiadał, ot, tylko tak, monosylabami. Ale z wyglądu posłańca pani Polina wywnioskowała, że w klasztorze stało się coś nadzwyczajnego. Nie chce mówić – nie trzeba. Wahała się przez chwilę, czy brać ze sobą sakwojaż, ale w końcu go zostawiła. Uznała, że Sprawdź – No, ja. – Mnich pochmurnie zerknął na chłopaka, szeroką dłonią zaczerpnął wody z jeziora, popił. – A ty czego? Westchnął męczeńsko, owionąwszy nowicjusza kwaśnym zapachem alkoholu, i spomiędzy krzaków zaczął wydostawać wiosła. – Przyszedłem, ojcze, poprosić o twoje święte błogosławieństwo – cieniutkim tenorkiem przemówił Pelagiusz. Brat Kleopa zdziwił się najpierw, ale że w obecnym stanie duszy i ciała był skłonniejszy do rozdrażnienia niż do zdziwienia, zamachnął się na chłopaczka potężną piąchą. – Żarty się ciebie trzymają? Ja ci dam błogosławieństwo, szczeniaku ryży! Raz-raz ci drugie limo podbiję! Mniszek odbiegł o kilka kroków, ale nie odszedł. – A ja chciałem półrublóweczką ojcu się pokłonić – powiedział. I rzeczywiście wyciągnął z rękawa srebrną monetę, pokazał.