i Indian. Pif-paf.

Sakwojaż schowała między automatami. Niedługie włosy wypuściła spod czapki, obciągnęła habit, puder starła rękawem. Jednym słowem – weszła do pawilonu ze święconą wodą skromna młoda dama, a po dziesięciu minutach wyszedł stamtąd chudziutki, rudy mniszek, niczym się niewyróżniający, jeśli oczywiście nie liczyć solidnego sińca na lewym profilu. Same zagadki Do tej chwili działania samozwańczej śledczej były jeszcze mniej czy bardziej zrozumiałe, lecz teraz, gdyby komuś przyszło do głowy podglądać panią Lisicyną, obserwator całkiem straciłby rezon, ponieważ w zachowaniu pątniczki nie dało się dostrzec żadnej logiki. Zresztą, dla uniknięcia dwuznaczności, wypadnie nam znów doprowadzić imię bohaterki naszej opowieści do stanu stosownego dla jej nowego wcielenia. Inaczej nie unikniemy dwuznacznych zwrotów w rodzaju: „Polina Andriejewna odwiedziła cele braci”, ponieważ, jak wiadomo, wstęp do wewnętrznych pomieszczeń mnichów jest kobietom surowo wzbroniony. Pójdziemy więc nie za siostrą Pelagią ani za wdową po panu Lisicynie, tylko za pewnym nowicjuszem, który, powtórzmy, zachowywał się owego dnia bardzo dziwnie. W ciągu dwóch lub dwóch i pół godziny, poczynając od południa, młodego zakonnika można było zobaczyć w najróżniejszych częściach miasta, w granicach właściwego klasztoru, a nawet – niestety – we wspomnianych celach braci. Sądząc z leniwego kroku, szwendał się bez żadnego celu, jakby z nudów: tu postoi, tam posłucha, ówdzie się pogapi. Obijającego się podrostka kilka razy zatrzymywali starsi mnisi, a raz nawet „strażnicy pokoju”. Pytali surowo, http://www.twoj-psycholog.info.pl – Tak goły, że bardziej nie można. Powtarzał cały czas jedno i to samo: Credo, Domine, credo! Ponieważ był u mnie już przedtem, kiedy... Wiem, wiem – niecierpliwie pokiwał głową pułkownik – dalej. – Ach, nawet tak? – Doktor potarł nasadę nosa. – Czyli o swojej pierwszej wizycie zdążył panu zameldować... Krótko mówiąc, zobaczywszy, w jakim jest stanie, kazałem go wpuścić do środka. Ale co tam! Krzyczy, wyrywa się... Dwóch sanitariuszy nie potrafiło go zaciągnąć do izby przyjęć. Próbowali narzucić na niego kołdrę, zimno przecież – to samo: szarpie się, wszystko z siebie zrywa. Z rozpędu włożyli mu kaftan bezpieczeństwa, ale wtedy dostał takich konwulsji, że kazałem zdjąć. W ogóle jestem przeciwnikiem siłowych sposobów leczenia. Nie od razu, wcale nie od razu zrozumiałem... Donat Sawwicz zdjął okulary, niespiesznie przetarł szkła i dopiero potem ciągnął dalej swoją opowieść. – Mmm, tak... Nie od razu zrozumiałem, że mam do czynienia z niebywale ostrym

Zamiast księdza po chwili wahania dołącza do graczy trójka świeżo upieczonych modnisiów z jakiejś Koziej Wólki albo Pieścirogów. Ich fraki prosto spod igły, nietknięte jeszcze ręką praczki koszule, lśniące nowością krawaty od Demarne a i rękawiczki od Sprawdź przyborami niepojętego przeznaczenia, paliło się wyjątkowo jasne światło elektryczne, ale długi metalowy kołpak nie dawał mu się rozproszyć, toteż pozostałe części dość obszernego pomieszczenia tonęły w gęstym mroku. Chaos w pokoju panował taki, jakby nie powstał sam z siebie, lecz zaprowadzono go celowo. Na podłodze walały się książki, flaszki, skrawki papieru, kilka kwadratów starannie wyciętej darni, jakieś kamienie. Sam fizyk, maleńki człowieczek z potarganymi włosami, siedział przy lampie na krześle. Jedyny fotel zajmowała wielka kupa szmat, tak że nowo przybyli zupełnie nie mieli gdzie przysiąść. – Tak, tak – obejrzawszy się, powiedział Lampe, zamiast się przywitać. – Po co? Popatrzył na nieznajomą damę, skrzywił się. Powtórzył: – Po co? Korowin podprowadził swoją towarzyszkę bliżej. – Proszę, pani Lisicyna wyraziła chęć poznania pana. Chciałaby znać spektrum swojej