- I wszystko to twoje własne dzieła?

w trakcie kąpieli. - Mamo! - z góry dobiegł ją głos Jamiego. - Czy to ty? - Czeka, żebyś przeczytała mu bajkę na dobranoc. - Już idę, Jamie - zawołała Willow. - Powiedz mi tylko, mamo, co myślisz o dzieciach doktora Galbraitha. - Urocze - odparła Gemma. - Piękne dzieci i dobrze wychowane. Bardzo je polubiłam, szczególnie Lizzie. Czy zawsze jest taka spokojna? Willow zaśmiała się sarkastycznie. - Spokojna? No, nie wiem, mamo. Z początku dokładała wszelkich starań, by mi okazać, jak bardzo nie życzy sobie mojej obecności w Summerhill, ale z czasem chyba się z tym pogodziła. Niemniej jednak masz rację. Dzisiaj była wyjątkowo cicha. - Czy zamierzasz zapytać Jamiego, o czym rozmawiali? - Tak, za chwilę. Jamie siedział w łóżku oparty o poduszki, trzymając na kolanach otwartą książeczkę. Miał gładko uczesane włosy i zaróżowione po gorącej kąpieli policzki. Tak jak zawsze na jego widok, serce Willow przepełniła miłość. R S http://www.topteam.com.pl samobójstwa, skoro nie skoczył, to musiał to być wypadek! - To nie był wypadek - Scott zdawał sobie sprawę, że po latach wyrzutów sumienia Willow zasługiwała na to, by poznać najlepiej strzeżony sekret rodziny Galbraithów. - Miałaś rację, mówiąc, że Chad się zmienił. Tego lata zaczął zażywać narkotyki. Tamtej nocy, mimo wysiłków przyjaciela, który starał się go powstrzymać, skoczył z wieżowca Camden Tower. Wierzył, że potrafi latać. Był odurzony... - Och nie! - Willow nie wiedziała, co powiedzieć. - To okropne - wyszeptała. - Och, biedny Chad... - Rozpłakała się, a Scott otulił ją ciepłem swoich ramion. R S Pozwolił jej płakać, ale cały czas tulił ją do siebie i szeptał

W głosie mężczyzny wyczuła tyle ciepła, że znowu ogarnęła ją początkowa niepewność. Zbliżali się już do bramy, więc puściła jego łokieć. - Bardzo panu dziękuję za towarzystwo, panie Baverstock - rzekła. - Nie chcę pana dłużej zatrzymywać. - Zawahała się na moment i dodała: - To miło, że przejmuje się pan moimi obowiązkami, ale zapewniam pana, że niepotrzebnie. Mogę w każdej chwili zamieszkać z kuzynką Anne, ale wybrałam samodzielność. Mark uchylił kapelusza i pozwolił, by dziewczyna odeszła. Do diabła, o co jej chodzi? - pomyślał zi¬rytowany. A może to tylko taktyka, żeby zaciągnąć go do ołtarza? Kiedy Clemency znalazła się w swoim pokoju, zaczęła machinalnie przebierać się do kolacji, lecz myślami błądziła gdzie indziej. Pan Baverstock zachowywał się jak zupełnie normalny człowiek, może tylko, jak na jej gust, nazbyt przymilny, ale przecież nie zamierza go zachęcać. I co ma, biedna, z tym wszystkim począć? Zastanawiała się, czy nie powinna zwierzyć się lady Helenie, ale doszła do wniosku, że to nie najlepszy pomysł. Bo właściwie co mogłaby jej powiedzieć? Że podejrzewa pana Baverstocka? Ale o co? I na czym miałyby się oprzeć jej zarzuty? Niejasne słówko rzucone półgłosem czy dwu¬znaczne gesty nie są żadnym konkretnym dowodem. Niczym, co pojąłby logiczny umysł lady Heleny. Lady Fabian mogłaby się okazać bardziej przychylna, ale czy rzeczywiście by jej pomogła? Clemency domyślała się, że liczy skrycie, iż pan Baverstock zainteresuje się Adelą - nie byłaby zadowolona dowiadując się, że kawaler romansuje z guwernantką! Sprawdź Już po wszystkim. Markiz wie, kim jest, i nigdy tego nie wybaczy. Nawet nie pozwolił się jej wytłumaczyć. Na co liczyła, decydując się na ten podstęp? Teraz nie pozostało nic innego, jak odejść stąd ze wstydem. Gdy prawda wyjdzie na jaw, lady Helena będzie zaszokowana, a może nawet poczuje się obrażona, Arabella zmartwi się, cały zaś respekt i przywiązanie, jakie udało się jej zdobyć w tym domu, zostaną utracone. Nagle przyszłość stała się dla Clemency nic nie znaczącą pustką; upuściła buty na podłogę i usiadła na łóżku, wpatrując się bez celu przed siebie. Po policzkach spływały jej łzy i nie usłyszała nawet pukania do drzwi. Do pokoju wpadła Arabella z pytaniem, czy Clemency nie ma ochoty na spacer. Diana poszła gdzieś z matką i dziew¬czyna pragnęła czyjegoś towarzystwa. Zatrzymała się w drzwiach z przerażeniem, gdy zobaczyła otwarty kufer, ubranie porozwieszane na oparciu krzesła, a na koniec rozpacz w oczach Clemency. - Panno Stoneham! Chyba nas pani nie opuszcza? - za¬wołała. Clemency spojrzała na dziewczynę i chciała coś powie¬dzieć, lecz ani jedno słowo nie przeszło jej przez gardło. Machnęła ręką w geście bezsilnej rezygnacji. - To Zander! - stwierdziła Arabella bez wahania. - Po¬mówię z nim! - Nie, proszę poczekać! - krzyknęła Clemency. Arabella odwróciła głowę. - Nie rozumiesz, to poważna sprawa. Dziewczyna weszła z powrotem do pokoju i usiadła obok Clemency. - Jeśli powie mi pani, że została przyłapana na kradzieży rodowych klejnotów, i tak pani nie uwierzę. Nie sądzę, żeby zostało w naszym domu coś takiego. - Nie zrobiłam nic złego. - Clemency udało się uśmiechnąć. - Popełniłam jednak poważny błąd. - Wytarła oczy i wydmuchała nos w chusteczkę. - Jeśli obiecasz, że nie pobiegniesz z tym od razu do brata, wtedy powiem, co się zdarzyło. - Westchnęła ciężko. - I tak wkrótce wszyscy się o tym dowiedzą. - Obiecuję. - To sprawa dość skomplikowana... - zaczęła Clemency. Arabella słuchała z szeroko otwartymi oczami. Opowieść Clemency była zwięzła, lecz wystarczająco niezwykła, by wprawić młodą słuchaczkę w zdumienie. Nie uszły też jej uwadze skrywane przez Clemency emocje - nawet nie mogła wymówić imienia Lysandra, za każdym razem za¬stępując je słowami w rodzaju „on” albo „markiz”. Od dłuższego czasu Arabella była pewna, że i Zander nie pozostaje obojętny wobec panny Stoneham, a właściwie panny Hastings. Z drugiej strony wiedziała, jakim potrafi wybuchnąć gniewem, gdy poczuje się zlekceważony - szcze¬gólnie przez kobietę, która wolała uciec, niż przyjąć jego oświadczyny. Nie uwierzy ani nie przyzna, że Clemency jest niewinna - przynajmniej dopóty, dopóki pozostaje w tak podłym nastroju.