- Tak. Dlaczego zadał pan sobie tyle trudu?

- Mam kilku adoratorów, ale żadnemu jeszcze nie oddałam serca - odparła. - Nie można oddać czegoś, czego się nie posiada - stwierdził tym samym spokojnym tonem. - Proponuję, żeby pani szybko wyszła za mąż, moja droga, zanim pani wygląd zmieni się tak, by dorównać charakterowi. Wątpię, czy później ktokolwiek zainteresuje się pokrytą kurzajkami wiedźmą o kabłąkowatych nogach, obwisłych piersiach i cuchnącym oddechu. Panna Beckett gwałtownie wciągnęła powietrze i zbladła jak płótno. Piękne brązowe oczy zrobiły się szkliste i dziewczyna zemdlała. Dżentelmen powinien chwycić ją na ręce i zanieść na jeden z szezlongów ustawionych pod ścianami. Lucien natomiast się cofnął, pozwalając jej upaść. Zauważył jednak, że odzyskała przytomność na tyle, by osunąć się z wdziękiem i nie uderzyć głową o wypolerowaną posadzkę. Gdy zbiegły się kobiety, nawet nie raczył udawać zatroskania. Kiedy sprowadziły pannę Beckett z parkietu, obrócił się na pięcie i wyszedł na balkon. - Co pan zrobił tej biednej dziewczynie? Zapalił cygaro od lampy. - Czy nie łamie pani własnych zasad, panno Gallant? Wybiega pani za samotnym dżentelmenem? - Przyprowadziłam eskortę. Obejrzał się. W drzwiach stał William Jeffries, jednocześnie rozbawiony i zakłopotany. http://www.thrustmaster.com.pl/media/ - Milordzie? - Sprowadź powóz. - Tak, milordzie. - Dziękuję - szepnęła Alexandra, otulając się szalem. - Nie ma za co. Nie zniósłbym widoku tego idioty ani minuty dłużej. Pani Delacroix poklepała ją po ramieniu. - Tak, moja droga, co za okropny człowiek. Naprawdę jesteś siostrzenicą diuka Monmoutha? - Mamo - skarciła ją Rose. - Lex później nam wszystko opowie. Chodźmy już. Zimno mi. Przez całą drogę do Balfour House lord Kilcairn nie odezwał się słowem. Gdy panie Delacroix udały się na górę, chwycił guwernantkę za ramię. - Wimbole, panna Gallant i ja będziemy w ogrodzie. - Tak, milordzie.

coś dostrzegł, i to wystarczyło. Po przeciwnej stronie płotu znajdowała się druga Nia- nia, która ostrożnie przedzierała się przez klomby z kwia- tami, ciągle przybliżając się do ogrodzenia. Starała się prze- mieszczać najciszej, jak umiała. Obie zatrzymały się, stanęły nagle w zupełnym bezruchu, lustrując się nawza- Sprawdź Tom. — Faktycznie — odpowiedziała cicho Mary. — Ona rzeczywiście przypomina żywą istotę. W głosie pani Fields pobrzmiewała jakaś dziwna nuta. — To niesamowite, jak bardzo. 75 — Niewątpliwie dobrze zajmuje się dziećmi — stwier- dził Tom, powracając do czytania gazety. — Coś mnie jednak martwi. — Mary odstawiła filiżan- kę z kawą i zmarszczyła brwi. Jedli właśnie kolację. Było już późno. Dzieci zostały odesłane na górę, do łóżek. Mary przyłożyła serwetkę dc