Corrine nie była zachwycona, ale nic nie mógł na to poradzić, nie teraz, jadąc do Enemo z dwojgiem pasażerów w wozie. Nie lubił prowadzić rozmów osobistych przy świadkach. Martinez i Bentz taktownie patrzyli w inną stronę, ale i tak było mu głupio. Zwłaszcza że Corrine romansowała z Bentzem. Ale miał do wyboru – albo zadzwoni teraz, albo w ogóle. Tak to jest, kiedy się nie ma prywatnego życia, pomyślał, skręcając. – Oby państwo Salazar byli w domu – mruknął. Kilka przecznic od Ventura Boulevard domki były małe, jednopiętrowe. Powstały po drugiej wojnie światowej. Na szerokich trawnikach widniały ślady palącego słońca. Salazarowie mieszkali na rogu. Jaskrawa farba, jaką pomalowano ich dom, w świetle latarni przybierała odcień popiołu. Na ogrodzeniu oddzielającym część posesji wisiała przyczepiona łańcuchem tabliczka: „Uwaga, zły pies”. – Super. – Martinez się skurczyła. – Nienawidzę psów. Hayes zmarszczył brwi. – Jak można nienawidzić psów? – Kiedy byłam mała, pogryzła mnie Harriet, jamniczka sąsiadów. Mała paskuda. Miałam operację plastyczną i bolesną fizjoterapię. – Nie możesz oceniać wszystkich psów na podstawie Harriet. – Niby dlaczego? – prychnęła, gdy Hayes wyłączył silnik. – Wyczuwają twój strach – włączył się do rozmowy Bentz. – Dopóki będziesz się ich bała, nie zdołasz się zbliżyć. http://www.tanie-fordy.com.pl Odwala ci, szeptał zdrowy rozsądek, co denerwowało go jeszcze bardziej, bo dałby sobie rękę uciąć, że właśnie o to chodziło autorowi całej tej wymyślnej intrygi. Zamówił zupę z czarnej fasoli i wieprzowinę z rusztu. I jedno, i drugie było równie dobre albo nawet lepsze, niż pamiętał. Zupa była ostra, wieprzowina soczysta, wspomnienia gorzkosłodkie. Zapadł zmrok, zapłonęły latarnie. Szedł po molo wsparty na lasce. Zerknął na karuzelę, bez zainteresowania, bo też nikła we mgle. Cały czas myślał o kobiecie w srebrnym wozie, morderstwie bliźniaczek, dziwacznych telefonach i duchu, którego widział w ruinach zajazdu w San Juan Capistrano. To sprawa osobista. Ktokolwiek się za tym krył, chciał go zranić i poświęcił dużo czasu, by wszystko przygotować. Nie sądził, aby to był jeden z przestępców, których wysłał za kratki. Gdyby kryminalista chciał mu dopiec, zrobiłby to bezpośrednio. Strzelił do niego, zaczaił się z nożem, wysadził mu samochód. Załatwiłby sprawę raz a dobrze.
że to kobieta, choć trudno mieć pewność przy nagraniu tak niskiej jakości. Ale i tak coś miał. – Widziałaś już ją? – zwrócił się do Rebeki. – Chyba nie, ale nie sposób powiedzieć, ma czapkę i okulary. – Tony! – zawołał Bentz i chłopak, śmiertelnie znudzony, zajrzał do kantorka. – Miałeś rację. To ten biegacz? Sprawdź dreszcz, zrobiło mu się zimno. Chciał się od niej odsunąć, ale obejmowała go z całej siły. Więziła. – To twoja wina, RJ – powiedziała, nie otwierając ust. – Twoja! Bentz szarpał się, wyrywał. Otworzył oczy. Był w motelu. W łóżku. Sam. Bez O1ivii. I bez Jennifer. Towarzyszyły mu tylko wyrzuty sumienia. Przeklęte wyrzuty sumienia. Odetchnął głośno. Jego ciało pokrywał zimny pot. Sen był bardzo realistyczny, przerażający. Chciał zadzwonić do Olivii, ale zerknął na zegarek – dwadzieścia siedem minut po dwunastej. W Luizjanie dochodzi trzecia nad ranem. Poczeka. Wstał, podszedł do okna, uchylił żaluzje i spojrzał na spowity mrokiem parking. Świecił pustkami, stały na nim te same samochody co zawsze.