A jednak w zamku też mu czegoś brakowało. Nie czegoś, tylko kogoś. Tammy. Im dłużej o tym myślał, tym bardziej pragnął, by wróciła. Czy po to, by uwolnić go od odpowiedzialności i umożliwić mu powrót do dawnego życia? Nie, nie po to. Nie chciał wracać do dawnych upodobań. Ingrid dzwoniła kilkakrotnie, ale nie miał ochoty na spotkanie z nią. Dzwoniły też inne znajome, ale z podobnym rezultatem.

przykrył ją kloszem. Usłyszał jeszcze jej ostatnie tego dnia słowa: - Bardzo lubię, gdy mnie przykrywasz kloszem. Nikt nie umie tego robić tak, jak ty... Mały Książę chciał coś odpowiedzieć, lecz widząc, że Róża już całkiem utuliła się do snu, jedynie ciepło uśmiechnął się do niej. Kiedy rano Mały Książę kończył czyszczenie ostatniego wulkanu, do którego uprzednio wrzucił wykarczowane pędy młodych baobabów, usłyszał westchnienie Róży: - Witaj!... Mam dla ciebie niespodziankę... Pozwól jednak, że najpierw przez chwilę zajmę się sobą... Mały Książę znał już zwyczaje Róży. Uśmiechnął się do niej w odpowiedzi na powitanie, po czym taktownie się odwrócił. Skupił swoją uwagę na czyszczeniu. Od czasu do czasu zerkał jednak ukradkiem na Różę, gdyż bardzo lubił patrzeć, jak codziennie dobiera barwy swoich płatków, jak je powoli do siebie dopasowuje, by w pełni rozkwitnąć równocześnie ze wschodzącym słońcem. Nie mógł wyjść z podziwu, że choć wciąż jest taka sama, to codziennie jest inna, niepowtarzalna w swoim pięknie. To dlatego polubił wschody słońca równie mocno jak zachody. Nie znał jednak maleńkiego sekretu Róży - jej poranne zabiegi wokół siebie były tym, co lis pewnie nazwałby obrządkiem, lecz tak naprawdę były one jej miłym oczekiwaniem na poranny pocałunek, którego potrzebowała równie mocno, jak promieni wschodzącego słońca. Kiedyś było jej z tego powodu nawet bardzo smutno, gdyż któregoś dnia Mały Książę nie pocałował jej rano, a jedynie pogłaskał dłonią. Przez cały dzień była wtedy smutna i nachmurzona. Mały Książę dostrzegł zmianę w jej zachowaniu, lecz nie umiał zgadnąć, co jest tego przyczyną. Martwił się i sądził, że może się przeziębiła. Otulił ją wówczas swoim szalem i delikatnie pocałował. Róży od razu poprawiło to nastrój, ale przekornie postanowiła tego http://www.sun-technology.pl - Co twoja siostra napisała w tym liście? Tammy zaczęła masować bolące nadgarstki. Naprawdę trzymał ją bardzo mocno. - To prywatny list, nie będę ci powtarzać jego treści - odparła z irytacją. - Jak mam odeprzeć twoje zarzuty, jeśli nie wiem do¬kładnie, na jakiej podstawie oskarżasz moją rodzinę o spo¬wodowanie śmierci Lary? - naciskał. Nie znalazła na to odpowiedzi. Na szczęście w tym mo¬mencie rozległo się głośne pukanie do drzwi. - Proszę pani, czy wszystko w porządku? – Usłyszeli tubalny głos. - Zgłoszono nam, że ma pani kłopoty. Tammy obrzuciła zaniepokojonego Marka triumfalnym spojrzeniem i szybko otworzyła drzwi. Za nimi stało dwóch postawnych strażników. Ich spojrzenia powędrowały w stro¬nę Marka. - Czy ten mężczyzna panią napastuje? Już miała odpowiedzieć, że tak i pozwolić im wypro¬wadzić go na zewnątrz, gdy odezwał się za jej plecami: - Naprawdę musimy porozmawiać! To bardzo ważne. Odwróciła ku niemu głowę, i to był błąd. W jego oczach ujrzała zdumiewająco żarliwą prośbę. Zawahała się. - Dlaczego? - spytała nieufnie. - Ponieważ oboje jesteśmy rodziną Henry'ego i jedynymi osobami, którym zależy na jego dobru. Mnie naprawdę obchodzi jego los. I los mojego kraju. Ciąży na mnie ogrom¬

- Dziwisz się? Przecież dzięki temu została księżną. - I drogo za to zapłaciła. Zamilkli oboje. Był tak blisko... Tammy czuła jego ciepły oddech na swoim czole. - Puść mnie - zażądała. Spojrzał na nią, a jego oczy błysnęły dziwnie. Sprawdź - Mark, w tym wszystkim nie ma nawet grama sensu! W Australii planowaliśmy to inaczej, a ty teraz nagle chcesz jak najszybciej stąd wyjechać. Dlaczego? Ostatnie słowo zawisło w powietrzu. Wydawało się, jak¬by cały świat zamarł w bezruchu, czekając na odpowiedź Marka. Dlaczego? Nie wiedział, co powiedzieć, czuł się przyparty do muru. Tammy wytrąciła mu z ręki wszelkie racjonalne argumenty, a teraz patrzyła na niego błyszczącymi oczami. Jej skóra zaróżowiła się od emocji, pierś unosiła się w szybkim od¬dechu, ciemne loki opadały na nagie ramiona... To było ponad jego siły. Owszem, dal słowo, ale... Ale była zbyt piękna, zbyt niezwykła. Chwycił ją w objęcia i pocałował. Nie mógł w to uwierzyć. To się stało samo. I nie miało najmniejszego sensu. A odkąd pożądanie kieruje się sensem lub logiką? Mark przyciągnął Tammy do siebie z żarliwą pasją, całował chci¬wie i nie dbał już o nic. Potrzebował jej tak jak powietrza. Była jego prawdziwym domem, jego sercem, jego życiem. Wszystkim. A ona... A ona odpowiedziała na pocałunek! I to z taką samą namiętnością! Mark nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Ta niezwykła kobieta pragnęła go również, otaczały go jej ramiona, jej wargi były gorące i stęsknione jego pieszczoty. I nagle zrozumiał, że znalazł swoją drugą połowę. To właśnie jej brakowało mu do szczęścia. Właśnie jej - dziel¬nej, niezależnej, spontanicznej, bosej, dziko upartej. Właśnie jej - wrażliwej, oddanej Henry'emu, kruszącej pancerz, jaki otaczał jego poranione serce. Przez całą kolację pragnął jej do szaleństwa. Gorzej. Pragnął jej przez cały dzień. A może to zaczęło się już dużo wcześniej? Może w samolocie? A może jeszcze w dalekiej Australii?