odległości obserwowało jeszcze kilku śmiałków i wszyscy coś tam widzieli, przy czym jeden

– Pan o Czarnym Mnichu? – Tak. Pan w niego wierzy? – W to, że wielu go rzeczywiście widziało? Wierzę, i to bez żadnych wątpliwości. Wystarczy popatrzeć w oczy ludziom, którzy o tym opowiadają. Oni nie łżą, ja łgarstwo wyczuwam natychmiast. Inna rzecz – czy widzieli oni coś istniejącego w rzeczywistości, czy tylko to, co im pokazywano... – Kto pokazywał? – najeżył się Lagrange. – No, nie wiem. My przecież, każdy z nas, widzimy tylko to, co nam pokazują. Nie widzimy wiele z tego, co istnieje w rzeczywistości i co widzą inni ludzie, za to niekiedy ukazuje się nam coś, co jest przeznaczone tylko dla naszych oczu. To nawet nie niekiedy, lecz dość często się zdarza. Mnie przedtem widzenia nachodziły niemal codziennie. Na tym właśnie, jak teraz rozumiem, polegała moja choroba. Kiedy człowiek zbyt często widzi coś, co jest przeznaczone tylko dla niego, to pewnie podąża wprost do pomieszania umysłu. Ech, bracie, kaszy się z tobą nie uwarzy – pomyślał skołowany pułkownik. Pora już było kończyć bezużyteczną rozmowę, i tak pół dnia stracił niemal na darmo. Żeby wyciągnąć z niepotrzebnego spotkania choćby jaki taki sens, Lagrange zapytał: – A czy może mi pan pokazać, z której strony znajduje się Mierzeja Postna, gdzie najczęściej pojawia się widmo? Blondyn wstał usłużnie i podszedł do poręczy. – Widzi pan skraj miasta? Za nim jest rozległe pole, dalej cmentarz kutrów rybackich, o, http://www.sparkel.pl choroba duszy, w którą, jak dawniej mawiano, bies wstąpił, to już, doktorze, mój resort. – I podnosząc władczo głos, nakazał: – Wie pan co, niech pan nas zostawi z panem Berdyczowskim sam na sam. I proszę nie wchodzić, póki nie zawołam. Nikt inny też nie. Rozumie pan? Donat Sawwicz uśmiechnął się. – Ach, władyko, nie z ojca diecezji to sprawa, proszę mi wierzyć. Tego biesa modlitwą ani wodą święconą się nie przegoni. A poza tym nie pozwolę u siebie w klinice średniowiecza urządzać. – Nie pozwoli pan? – Archijerej zmrużył oczy, przyglądając się doktorowi. – A pętać się chorym pośród zdrowych pan pozwala? Co pan tu, w Araracie, za galimatias zaprowadził? Nie można się rozeznać, kto z publiczności jest poczytalny. I tak człowiek żyje sobie na tym świecie i nie zawsze rozumie, kto tu zwariował, a kto nie, lecz u was na wyspie to w ogóle jedno zgorszenie i zamęt. Tu i zdrowy sam w siebie zaczyna wątpić. Niech pan lepiej robi to,

Spojrzał na nich. Rainie skinęła głową na znak, że jest skoncentrowana. Sanders okazywał znacznie mniej zapału. – Wróćmy do tego, co robiłaś rano, do listy pozostałych podejrzanych. Vander Zanden, Charlie Kenyon, Richard Mann, ojciec Melissy Avalon, ten No Lava z Internetu. – Pracuję nad tym. Tyle że nie mam zbyt wielu ludzi do pomocy. – Dobra – wtrącił poirytowany Sanders. – Podzielmy robotę między siebie. Do diabła, Sprawdź wieku omawiało półgłosem ubiegłą noc, która zdarzyła się jasna, choć księżyc był już pod sam koniec ostatniej kwadry. – Znowu go widziano – opowiadał, tajemniczo ściszywszy głos, pan w szarym cylindrze z żałobną krepą. – Psoj Timofiejewicz przez lunetę patrzył z dzwonnicy Zaczatjewskiej. Bliżej nie zaryzykował. – I co? – przysunęli się słuchacze. – Wiadomo co. On. Po wodzie przeszedł. Potem księżyc schował się za chmurę, a gdy znów wyjrzał, jego już nie było... Opowiadający przeżegnał się, pozostali poszli za jego przykładem. „Psoj Tim.” – zanotował Lagrange, żeby potem odszukać i przesłuchać świadka. Ale w trakcie rekonesansu usłyszał plotki o wczorajszym chodzeniu po wodzie nie raz i nie dwa. Okazało się, że oprócz nieznanego Psoja Timofiejewicza Mierzeję Postną z bezpiecznej odległości obserwowało jeszcze kilku śmiałków i wszyscy coś tam widzieli, przy czym jeden