- Nie powiedziałem wam tego i wciąż nie wiem, czy powinienem to zrobić. Nie mogę

- Edward bardzo kocha dzieci. Działa w organizacji pomagającej upośledzonym i kalekim maluchom. Przez ostatnie pół roku namawiał zarząd muzeum, żeby zgodził się dobudować specjalne skrzydło, przeznaczone dla najmłodszych. W końcu udało mu się uzyskać zgodę. Nie wspominał ci o tym? - Nie, nie wspominał. - Musisz go poprosić, żeby pokazał ci projekty. Zrobił je na własny koszt. Chciał, żeby było dużo światła i przestrzeni, w której dzieciaki czułyby się swobodnie. Członkowie zarządu bardzo się krzywili, kiedy przedstawiał im swoje pomysły. Nie mieściło im się w głowie, że dzieci mogłyby dotykać rzeźb, a zamiast Rubensów i Renoirów oglądać ilustracje do ulubionych bajek. - Nie miałam pojęcia, że Edward angażuje się w takie sprawy... - O, tak. Cokolwiek robi, wkłada w to całe serce. - Alice wyjęła z szafy duże, podłużne pudełko i ostrożnie położyła je na sofie. - Dziwne, że ci o tym nie mówił. - Cóż... Muszę powiedzieć, że jestem trochę zaskoczona. Edward często sprawia wrażenie... beztroskiego. Można nawet pomyśleć, że interesują go tylko konie i przyjęcia. - Wiem, ma opinię lekkoducha. Ale wierz mi, to bardzo dobry człowiek. Myślałam, że jesteście ze sobą blisko? - Jest dla mnie bardzo uprzejmy. - Bello, daj spokój. Przecież widzę, jak na ciebie patrzy. Kiedy jesteś obok, nie spuszcza z ciebie oczu. - Naprawdę? - Naprawdę. - Alice uśmiechnęła się ironicznie. Nagle poczuła się zmęczona, więc przysiadła na brzegu fotela. - Sama wiesz - powiedziała, patrząc Belli w oczy - że ostanie dni były dla wszystkich ciężkie. Ale ja miałam przynajmniej tę radość, że widziałam, jak Edward się w tobie zakochuje. On chyba też nie jest ci obojętny. Mam rację? - Tak. - Teraz, gdy za moment cała prawda i tak miała wyjść na jaw, nie musiała się z tym kryć.- Edward jest dla mnie kimś wyjątkowym Alice, nie chciałabym, żebyś robiła sobie złudne nadzieje. Pewne rzeczy po prostu nie mogą się zdarzyć. - Mam prawo wyobrażać sobie, co chcę - zauważyła poważnie, a potem położyła dłoń na pudełku. - A teraz otwórz swój prezent. - To prośba czy polecenie? - Jak wolisz. No, już! Otwieraj, bo nie mogę się doczekać twojej reakcji! - To wbrew moim zasadom, ale skoro nalegasz... Bella z rezygnacją uniosła przykrywkę. Wnętrze wysłane było cieniutką, przyjemnie szeleszczącą bibułką. Odsunęła ją ostrożnie i... zaniemówiła z wrażenia. W środku leżała suknia balowa, połyskująca i lśniąca jak klejnot. Jedwab, z którego ją uszyto, miał głęboką, szlachetną barwę szmaragdu. W promieniach popołudniowego słońca skrzył się misterny haft z drobnych koralików. http://www.recidivist.pl okna i pokiwał głową, udając szczere zatroskanie. - Obawiam się, że Rebecca odziedziczyła po matce niezrównoważenie, choć w jej wypadku jest to coś znacznie gorszego. - Aż tak? - Pewnie słyszał pan o dawnym skandalu, kiedy to matka Rebecki, Marian Talbot, dała się uprowadzić kapitanowi Wardowi. - Owszem. Mówiono, że pański dziadek nigdy jej nie wybaczył, nawet po śmierci kapitana na morzu. - Zdaniem prawników dziadka istotnie tak było. Wyjaśniałoby to, dlaczego moja nieszczęsna młoda krewniaczka pędziła w Yorkshire życie godne wiejskiej dziewczyny. Ma blisko dwadzieścia jeden lat, lecz jej szanse na szczęśliwą przyszłość przedstawiają się równie żałośnie jak i edukacja. - Doprawdy? - Żyje, jak jej się podoba, włócząc się po wrzosowiskach! - wykrzyknął Michaił ze

nie? - Mój Boże, co ja narobiłam! - szepnęła. - Dlaczego mi nie powiedziałeś, jak niebezpieczna jest dla ciebie gra? - O czym ty mówisz? - Przecież to właśnie ta głęboka, mroczna czeluść, w którą wpadasz. Nie zaprzeczaj! Nie dość ci, że już ryzykowałeś życie w mojej sprawie? Sprawdź - Po paru miesiącach na morzu jedzenie staje się sprawą wielkiej wagi - rzekł Edward z uśmiechem. - Gdybym wiedział, że zainteresował cię okręt, nie spieszyłbym się tak bardzo. - Domyślam się, że takie rzeczy to dla ciebie żadna przyjemność. Po jakimś czasie wszystko powszednieje. - Nie o to chodzi. Po prostu żal mi było marynarzy. Wiem, że chcieli jak najszybciej zejść na ląd, do swoich żon lub kochanek. Albo jednych i drugich. - Zerknął na nią, uśmiechając się kątem ust. - Nawet nie wiesz - dodał - co znaczą cztery miesiące na morzu, gdy za jedyne damskie towarzystwo musi wystarczyć fotka roznegliżowanej modelki. Miała ochotę się uśmiechnąć, ale nie zrobiła tego. - Mam wrażenie, że podobała ci się służba na okręcie. To się dało wyczuć po sposobie, w jaki rozmawiałeś z marynarzami. Milczał, ale było mu przyjemnie, że to zrozumiała. - Podczas służby byłem tylko jednym z oficerów, a nie księciem. Wprawdzie nie mogę powiedzieć, że mam morze we krwi, ale doświadczenie było niezapomniane. - Co zapamiętałeś najlepiej? - Wschody słońca. I sztormy. Zwłaszcza jeden, który złapał nas niedaleko Krety. Fale miały z dziesięć metrów wysokości. Potężne ściany wody waliły się na pokład z takim hukiem, że nie słyszałem kolegi krzyczącego mi prosto do ucha. Takie przeżycie bardzo człowieka zmienia. - W jaki sposób? - Po prostu nagle uświadamiasz sobie, że bez względu na to, kim jesteś, istnieje siła dużo od ciebie potężniejsza. Wobec natury wszyscy jesteśmy równi, Bello. Spójrz na morze. - Skinął ręką w stronę migotliwego błękitu. - Jest teraz takie spokojne i piękne. Ciekawe, że sztorm nie odbiera mu piękna, jedynie czyni je bardziej groźnym. - Lubisz niebezpieczeństwo? - Czasami. Jest w nim coś kuszącego.