w koszuli z wyłożonym kołnierzem i spranym

ostatni: przysięgasz, że go nigdy nie widziałeś? 78/86 – Przysięgałem – Podhorecki odpowiada bez chwili wahania – nigdy więcej nie przysięgać. – Szkoda. A masz jakiś inny sposób, żeby mnie przekonać, że nie ma żadnego związku między tobą i tym nieszczęśnikiem? – Nie. – Podhorecki odwraca się w stronę Langa i patrzy na niego, jakby chciał napluć mu w twarz. – I dlatego może mnie pan oskarżyć o zbrodnię, za którą nie odpowiadam, posłać na szafot i zamknąć sprawę! – Czemu nie? Ale z drugiej strony, nie uważasz, że to za mało boli? Ostrze spada, robisz w gacie, ciach. Nawet nie czujesz. A jak nie boli, życie traci cały smak. I umieranie. Tak, Podhorecki? Więc stawiaj się dalej, a ja ci męki zapewnię aż do skonania. – Mnie już trudno przestraszyć, komisarzu. http://www.qmed.com.pl – Przeżywa teraz okres zapału do pejzaży – objaśnił półgłosem doktor, pokazując artystę, który stał pod wschodnią ścianą, plecami do przybyłych, i w skupieniu wodził maleńkim pędzelkiem, ani razu nawet się nie obejrzawszy. – Właśnie maluje cykl Części doby. Widzi pani: tu świt, tu ranek, tu dzień, tu wieczór, a na suficie noc. Najważniejsze to w porę zmieniać płótna, bo inaczej zaczyna malować nowy obraz wprost na powierzchni starego. Przez te lata zebrałem niezgorszą kolekcję, kiedyś zwrócę sobie wszystkie wydatki na klinikę – zażartował Korowin. – No, jeśli nie ja, to moi spadkobiercy. Geniusz pracował z boku, przy „wieczornej” ścianie; Polina ostrożnie podeszła, żeby lepiej mu się przyjrzeć. Ujrzała chudy profil, nieustannie krzywiący się w grymasach, spadające na czoło na wpół siwe brudne włosy, zasmarowaną bluzę, zwisającą z miękkiej wargi nitkę śliny. Sam obraz, oglądany z bliska, wywarł na niej równie nieprzyjemne, choć niewątpliwie silne wrażenie. Był z pewnością genialny: oświetlone okna dwóch namalowanych pawilonów,

Pułkownik chwycił zaklejoną wąską kopertę, powąchał. Pachniało korzennym, ostrym aromatem, od którego nozdrza pana Feliksa omdlewająco zadrżały. Wszystkiego dwa słowa: „Północ. Synaj”. O co chodzi? Miodem spływające serce natychmiast podpowiedziało policmajstrowi: to czas i miejsce spotkania. No, co do czasu, to wszystko zrozumiałe – godzina dwunasta minut zero zero. Ale Sprawdź – Zawołał do mnie: „Mateczko, nieszczęście! On już tu jest! Gdzie władyka?” Przy słowie „nieszczęście” Mitrofaniusz ze zrozumieniem pokiwał głową, jakby dziś, tego bezmiernie długiego dnia, który w żaden sposób nie chciał się zakończyć, nie liczył na nic innego. Skinął palcem na oberwanego, zakurzonego zwiastuna (samo jego zachowanie, a także wykrzyczane przezeń słowa świadczyły jasno, że ów mnich, który przyleciał tu nie wiadomo skąd, jest właśnie zwiastunem, i to z tych niedobrych): ano wejdź tu na górę. Krótko, ale głęboko, do ziemi prawie, pokłoniwszy się biskupowi, czerniec rzucił wodze i popędził do gmachu sądu, roztrącając wychodzącą po procesie publiczność. Widok sługi Bożego z gołą głową i czołem podrapanym do krwi był tak niezwykły, że ludzie oglądali się, jedni z ciekawością, inni z niepokojem. Burzliwe dyskusje na temat dopiero co zakończonego posiedzenia i zadziwiającego wyroku ustały. Wyglądało na to, że szykuje się, a może nawet już nastąpiło, jakieś nowe Wydarzenie. Tak to już bywa w takich cichych zatoczkach jak nasz spokojny Zawołżsk: pięć albo