miejsca znajdowała się pustelnia. – Legenda, tak? Wasilisk. Ognisty palec, niebiosa, płonąca sosna. – Tak, to oczywiście legenda – przyznał biskup. – Bo też z religią wiąże się wiele czarodziejskich podań, odbijają one ludzki głód cudowności. Trzeba te historie traktować przenośnie, nie dosłownie. – Właśnie dosłownie! – krzyknął Lampe. – Dosłownie! Tak właśnie było! Palec, sosna! Nawet węgle są! Skamieniałe, ale widać, że pień! – Zaraz, mój synu, zaraz – przerwał mu Mitrofaniusz. – Jak pan mógł widzieć opalony pień tej sosny? Pan co... – Oczy władyki rozszerzyły się. – Pan co, był na Wyspie Rubieżnej?! Uczony przytaknął jakby nigdy nic. – Ale... ale po co? – Potrzebna dobra emanacja. Złej, szarego koloru, dużo. Nie rzadkość. A pomarańczowa bez domieszki, jak pana, prawie nigdy. Nawet dokładny odcień nie mogłem. A trzeba – dla nauki. Myślałem, myślałem. Eureka! Pustelnicy – sprawiedliwi, tak? Egoizm, chciwość, nienawiść bliska zeru, tak? Znaczy – mocna emanacja moralna! Logika! Sprawdzić, zmierzyć. Jak? Bardzo proste. Nocą łódka, popłynąłem. – Popłynął pan do pustelni, żeby zmierzyć moralną emanację pustelników? – z niedowierzaniem spytał władyka. – Tymi pańskimi fioletowymi okularami? Lampe przytaknął, bardzo zadowolony, że go zrozumiano. – Ale to przecież najsurowiej zakazane! http://www.pucharkamikadze.pl pan do mnie na pierwszego oficera. Słowo daję, świetnie byśmy sobie popływali. Tu, na Modrym, bywa ciekawie, sameś pan widział. I duszę byś za jednym zamachem zbawił. – Chyba ze względu na pasażerki. – Policmajster musnął wąsy, dlatego że akurat do trapu podeszła pani Natalia. Wyglądała poważniej, a lekkomyślny kapelusik zastąpiła postną czarną chustą. Tragarz niósł za nią piramidę walizek, walizeczek i pudeł, zręcznie utrzymując całą tę cheopsową konstrukcję na głowie. Pątniczka przystanęła, przeżegnała się zamaszyście i pokłoniła w pas majestatycznemu miastu, a ściślej – jego oświetlonemu nadbrzeżu, jako że sam Nowy Ararat w wieczornym czasie nie był widoczny: „Wasilisk” pół dnia stał na mieliźnie w oczekiwaniu na holownik i dotarł na wyspę z wielkim opóźnieniem, już po zmroku. Lagrange ukłonił się z galanterią współuczestniczce romantycznej przygody, ale ona widać już przygotowała się do uspokojenia i oczyszczenia duszy, toteż nawet nie odwróciła głowy i dumnie przemaszerowała obok pułkownika.
– Niedługo wracasz? – Wiedział, że stara się, jak może, ale w jej głosie zabrzmiała tęsknota. – Kocham cię, maleńka – powiedział łagodniej. – I też za tobą tęsknię. Odłożył słuchawkę. Żałował, że Dave Duncan wymknął im się wczoraj, ale teraz, kiedy już wiedzieli, kogo szukają, była to tylko kwestia czasu. Faceta w końcu ściga policja. Pewnie jest spanikowany, przerażony i nie wie, gdzie ma się ukryć. Sprawdź na pewno nie będzie dla niego łatwa. Widocznie agent FBI lubił testować swoją wytrzymałość. Pojawił się też Sanders. Zajął stanowisko po wschodniej stronie wzgórza, gdzie prowadziła na cmentarz boczna uliczka. W swoim granatowym garniturze wprost idealnie wtopił się w tłum żałobników. Zgodnie z umową tylko Rainie tego dnia ubrała się w mundur. Sanders i policjanci z Cabot w cywilnych strojach mieli za zadanie obserwować uroczystość, nie rzucając się w oczy rodzinom ofiar. Nikt nie spodziewał się żadnych burd podczas samego pogrzebu. Ale Rainie i burmistrz obawiali się tego, co mogło nastąpić później, kiedy wzburzeni ludzie wyjdą z cmentarza i wypiją w barze po parę drinków. Alkohol i broń nigdy nie stanowiły dobrej kombinacji, a co gorsza w Bakersville nie brakowało ani jednego, ani drugiego. Policjanci z Cabot dostali rozkaz, żeby obserwować tłum. Później trzeba będzie mieć na