przyszłaś. Ale Chad nie wrócił tej nocy. Za, to zjawiła się po-

Zdecydował, że zostanie sługą i rycerzem swej damy. Będzie niezwykle szlachetny i nigdy nie wyjawi swojej miłości, zadowalając się jedynie czuwaniem nad bezpieczeń¬stwem. Naturalnie, pomyślał, odsuwając z melancholią jeżyny, zapadnie przy tym na śmiertelną chorobę (dziewczyna ześliźnie się do potoku, uciekając przed zdradzieckimi objęciami Baverstocka i on, Giles, uratuje ją i umrze). Będzie długo cierpiał na łożu śmierci i odejdzie z tego świata z jej imieniem na spierzchniętych ustach. W tej samej chwili uzmysłowił sobie, że tak naprawdę nie wie, jak ona ma na imię, a panna Stoneham na ustach umierającego nie brzmi tak samo romantycznie, jak „Mary” czy nawet „Cecil”. Sprawca jego nieszczęść szedł tymczasem obok Adeli i starał się nie ziewać, słuchając opowieści o jej pracy dla kościoła. Coraz bardziej żałował przyjazdu do Candover i gdyby nie siostra, już rano kazałby służącemu doręczyć sobie pilny list wzywający do natychmiastowego powrotu. Jednak Oriana miała tu swoją pieczeń do upieczenia, a Mark na swój leniwy sposób był czułym i oddanym bratem. Gdyby ta cholerna dziewczyna, panna Stoneham, okazała się bardziej przystępna, cieszyłby się z pobytu na wsi co najmniej przez miesiąc. Dni pełne podniecających flirtów a noce uwieńczone rozkosznym spełnieniem w jej małym pokoiku sprawiłyby, że czas mijałby im szybko i przyjemnie. Niestety, jest zanadto pruderyjna. Albo wyjątkowo prze¬biegła. Jeśli liczy na złapanie go w sidła, bardzo się myli. Nagle przyszedł mu do głowy świetny pomysł. Zacznie, flirtować z Arabella. Naturalnie, nie zamierzał uwieść siostry przyjaciela - wtedy rzeczywiście dolałby oliwy do ognia - ani się z nią żenić. Arabella jest ładna i nie tak niedoświad¬czona, jak by się mogło wydawać, a jej zachowanie może przysporzyć wiele kłopotów pannie Stoneham. Jeśli pofigluje nieco z małą, jej śliczna opiekunka już choćby z poczucia obowiązku będzie musiała im wszędzie towarzyszyć. A wów¬czas przyjmie jego zaloty z obawy, że w przeciwnym razie zrobi krzywdę jej podopiecznej. Im więcej o tym myślał, tym bardziej podobał mu się ten pomysł. Wszystko wydawało się takie proste. Za sprawą Adeli Oriana stanęła przed poważnym dyle¬matem. Czy Lysander rzeczywiście dążył do - małżeństwa z córką kupca? Z pewnością nie. Słyszała nieraz, jak wypowiadał się z pogardą na temat wyrastających jak grzyby po deszczu fortun parweniuszy, którzy dorobiwszy się majątku starają się wejść do wyższych sfer. Nikt bardziej niż Lysander nie jest świadom znaczenia i pozycji arysto¬kracji! Panna Fabian musiała zostać źle poinformowana. Uspoko¬iło to ją na całą następną minutę, ale potem przypomniała sobie tragiczny stan domu i majątku. Wszędzie widać było ślady zniszczenia. Oriana nie miała w tych sprawach doświadczenia, ale nawet laik potrafiłby zauważyć, że brakuje funduszy na podstawowe naprawy. Następnie przy¬szło jej do głowy, że Lysander jest markizem zaledwie od kilku miesięcy, więc nie miał czasu na uporządkowanie wielu spraw. Mimo wszystko martwiła się. Mijały już trzy lata, jak została wprowadzona do towarzystwa, i czuła, że najwyższy czas na zamążpójście. Nigdy nie narzekała na brak wiel¬bicieli, lecz poważnych kandydatów do małżeństwa było raczej niewielu. Większość dżentelmenów wolała pozostać przy mało zobowiązującej admiracji i słowach zachwytu. Orianie to nie wystarczało. Postanowiła wyjść dobrze za mąż. Posag upoważniał ją co najmniej do tytułu baronowej i panna Baverstock nie widziała powodu, dlaczego miałaby na tym poprzestać. Zubożały markiz jest lepszy niż żaden, poza tym uważała Lysandra za całkiem pociągającego mężczyznę. Przy okazji utrze nosa tej bezczelnej pannie Stoneham. Przeklęta kokietka o anielskim wyglądzie, któremu nie oprze się wielu mężczyzn - o ile, rzecz jasna, brak im smaku i gustują w lalkach o jasnych włosach i niebieskich oczach. Poprzedniego wieczora miała miejsce jakaś awantura i cho¬ciaż Mark nie chciał powiedzieć, o co poszło, Oriana podejrzewała, iż panna Stoneham stara się podstępem złapać męża. Fakt, że sama zamierzała zrobić dokładnie to samo, nie miał tu nic do rzeczy. Panna Stoneham powinna się cieszyć z pozycji, którą przyniósł jej los, zaś obowiązkiem panny Baverstock jest zapewnić sobie jak najlepszą przy¬szłość. Problem z guwernantkami polega na tym, myślała, że roszczą sobie pretensje do praw należnych szlachetnie urodzonym. Ładna pokojówka nie może zagrozić nikomu, ale guwernantka to już co innego. Mimo wszystko jest coś w tej pannie Stoneham, co nie pasuje do jej rzekomego pochodzenia. Zwykła uprzejmość wymaga, by ostrzec przed tym markiza. Oriana wybrała więc swoją najładniejszą suknię z muślinu, koloru pierwiosnków, z delikatnymi haftami kwiatów, która podkreślała jej czarne loki. Na głowę włożyła słomiany kapelusz z żółtą wstążką, trochę cygański w stylu, i ruszyła na podbój markiza. Jak się spodziewała, Lysander dotrzymał jej kroku i szli tak razem na czele małej grupy. Gdy wchodzili do lasu, orszak rozciągnął się i Oriana, zerknąwszy przez ramię, uznała, iż może prowadzić rozmowę bez obawy, że zostaną podsłuchani. Po wymianie banalnych uwag na temat wspaniałej pogody, lasu i kwiatów Oriana stwierdziła: - To bardzo miłe z twojej strony, Lysandrze, że pozwoliłeś pannie Stoneham wziąć udział w pikniku. - Opiekuje się dziewczętami - odparł krótko markiz. W tej samej chwili Arabella wydała z siebie okrzyk zupełnie niestosowny dla damy, po którym nastąpiła łagodna nagana ze strony Clemency. - Jestem pewna, że bardzo się stara. - Oriana ścięła Parasolką pokrzywę. Markiz nie odpowiedział. - To oczywiste, że biedaczka jest przyzwyczajona do większych wygód - ciągnęła. - Co masz na myśli? - zdumiał się Lysander. http://www.psychoterapeuci.net.pl/media/ - Lysander przestrzega, byśmy nie oczekiwali zbyt wiele. Zajęty sprawami posiadłości, nie będzie mógł zapewnić odpowiednich rozrywek. - Mhm... - Oriana ponownie przyjrzała się kartce. - Pisze także, że nasza obecność będzie dla niego zaszczytem. Oczywiście musimy pojechać. Biedny Lysander! Jakże nudne muszą być interesy! - Ugryzła delikatnie jabłko i zapytała z udaną nonszalancją: - Czy jego sprawy naprawdę tak źle stoją? - Wydaje mi się, że dosyć kiepsko - odparł brat i posłał jej znaczące spojrzenie. - Niewątpliwie będę miała okazję przekonać się osobiście. Powiesz o tym ojcu czy ja mam to zrobić? - Porozmawiaj z nim, Oriano, nie powinien mieć zastrzeżeń. Lady Helena Candover posłuży za przyzwoitkę, poza tym przyjadą Fabianowie. - Zgoda - odparła Oriana. Sir Richard Baverstock był człowiekiem nad wyraz leniwym, a od czasu śmierci żony, czyli od przeszło pięcia lat, nie robił nic, co bezpośrednio nie wiązało się z jego wygodą. Przed trzema laty Oriana musiała sama zorganizo¬wać swój debiut w towarzystwie, niemal siłą zmuszając babkę do poczynienia niezbędnych kroków. Na obronę sir Richarda trzeba powiedzieć, że nie żałował funduszy, aby córka wypadła jak najlepiej. Prawdę mówiąc, był dumny z jej wyglądu i sukcesów towarzyskich i z ochotą wy¬słuchiwał cotygodniowych sprawozdań swojej matki na ten temat. Upewniwszy się co do należytej opieki w Candover Court, nie sprzeciwiał się wyjazdowi, ba, zgodził się nawet, by rodzeństwo pojechało najlepszym powozem. - Polujesz na Storringtona? - mruknął. - Dobrze się zastanów, zanim skoczysz do tej rzeki, moja droga. Słysza-łem, że niezbyt dobrze mu się wiedzie; nie mam zamiaru utrzymywać kosztownego zięcia. Oriana zbyła to milczeniem. Ojciec potrafi być czasami wyjątkowo obcesowy, pomyślała. Poza tym dobrze wiedziała, że zapłaci, ile trzeba, byle tylko wieść spokojne życie. - Wyjeżdżamy w piątek - rzekła na koniec. Gospodyni pokazała Clemency sypialnię na poddaszu, którą do niedawna zajmowała panna Lane. Woźnica bez-ceremonialnie rzucił na podłogę jej małą torbę i dziewczyna doznała szoku na widok miejsca, w którym przyszło jej spać.

Mark posadził Erikę w jej wysokim foteliku. Alli wyobraŜa sobie, myślał, Ŝe Klub zrobił więcej dla lokalnego społeczeństwa, niŜ urządzanie imprez dla darczyńców. Wołał jednak o tym nie rozmawiać i zmienił temat: - Jak twoja siostra radzi sobie w college'u? Alli wyraźnie się zafrasowała, zmarszczki przecięły jej czoło. - Parę dni temu radziła sobie dobrze, nim poznała w bibliotece jednego Sprawdź - Faktycznie, już dosyć późno. Dobranoc, doktorze Galbraith. Ale odwracając się, Willow potknęła się o własne nogi. Gdyby Scott jej w porę nie przytrzymał, niechybnie upadłaby na twarz. Spojrzała na niego z wdzięcznością. - Dzięki - wyszeptała. Ich spojrzenia spotkały się ponownie i Willow znów zatonęła w błękitnej głębi jego oczu. Przez dłuższą chwilę stali w milczeniu, a ona zatracała się w jego bliskości. W końcu ją puścił. - W porządku? - spytał niskim głosem. - Tak, przepraszam, straszna ze mnie niezdara. Dobranoc. - Z tymi słowami uciekła.