sprawa. A on jej na to pozwolił. A najgorsze, ¿e pewnie

fałszywa ¿ona? Ju¿ kiedys jechała ta winda. Była tego pewna. Kolana sie pod nia ugieły, nagle zaschło jej w gardle. Strach walczył z ciekawoscia. Czuła, ¿e musi sie dowiedziec, kim naprawde jest i co kryje sie za drzwiami mieszkania Kylie Paris. Ale na ta mysl ogarniało ja przera¿enie. Musisz sie tego dowiedziec. Nie masz wyboru. Nick stał przy niej, nie spuszczajac wzroku z metalowej tablicy z numerowanymi przyciskami. Czekał cierpliwie, a¿ winda sie zatrzyma. Był czujny i napiety, ¿yły na karku wystapiły mu wyrazniej. W małej kabinie było ciasno i duszno. James westchnał i zaczał cicho gaworzyc. Marla zamkneła oczy. Obojetne, ile bedzie ja to kosztowało, nie odda synka. Nigdy. Predzej umrze. Drzwi windy rozsuneły sie i Marla drgneła. Nagle staneła twarza w twarz ze swoim odbiciem w długim, owalnym lustrze wiszacym na przeciwległej scianie. Kobieta w lustrze była niespokojna. Wysoka i szczupła, tuliła do siebie dziecko, jakby sie bała, ¿e ono zaraz rozpłynie http://www.protetyka.org.pl/media/ - A nie z powodu tego wypadku? - Owszem, tak¿e z tego powodu. - Twarz Nicka była nieruchoma jak maska, pozbawiona sladu emocji. Popołudniowy zarost ocieniał mocno zarysowany podbródek. Paterno przez chwile miarowo ¿uł gume, przetrawiajac informacje. Potem zgietym palcem postukał w le¿aca na stoliku wizytówke i spojrzał na Marle. - Prosze pamietac - jesli tylko cos sie pani przypomni, prosze o kontakt. - Tak, oczywiscie - powiedziała Marla i rzeczywiscie miała taki zamiar. Nawet jesli prawda mogła sie okazac bolesna, to i tak chciała ja poznac. Miała dosc niepewnosci. 86

- Spróbuj odpoczac - poradziła. - Tak, dziekuje - powiedziała Marla z roztargnieniem, wpatrujac sie w wielkie ło¿e z baldachimem. Nie mieszkasz tutaj, nigdy tu nie mieszkałas. To nie jest twój dom, to nie jest twoje łó¿ko. Co do tego nie ma ¿adnych watpliwosci. Ta mysl brzeczała jej w głowie jak natretna Sprawdź - Ja... pomyślę o tym. - Zrób to, a ja będę się modliła. Do Matki Boskiej i... - Ona sobie poradzi. Nie musisz wzywać wszystkich świętych - rzuciła Shelby. Na to małe bluźnierstwo przerażenie pojawiło się na pucołowatej twarzy Lydii. Shelby wybuchnęła śmiechem i ucałowała ją w policzek. - Pozwól, że załatwię to po swojemu, dobrze? Nie potrzebuję ani ciebie, ani Najświętszej Dziewicy, ani nawet Pana Boga, żeby mi mówili, co mam robić. Kiedy Shelby wyciągnęła rękę do klamki frontowych drzwi, Lydia przeżegnała się z prawdziwie religijnym żarem i zaczęła mamrotać po hiszpańsku o upartych, nierozsądnych młodych kobietach, które nie wiedzą, gdzie jest ich miejsce na ziemi. Shelby usłyszała tylko połowę z tego potoku słów, ale zrozumiała, o co z grubsza chodzi, i zdecydowanie zamknęła drzwi. Nie miała ochoty przebywać pod jednym dachem z ojcem. Nie wyobrażała sobie, jak mogłaby rozpamiętywać wszystkie nadzieje, marzenia i rozczarowania, które przeżywała przez pierwsze osiemnaście lat swojego życia, ale pozostać tutaj, blisko człowieka, który tak brutalnie zniszczył jej życie... to miało sens, jeśli chciała się dowiedzieć,