do mieszkania Julianny i zapukała do drzwi.

- Może mnie się uda - proponuje. Laura próbuje jeszcze raz, a potem wysiada i pozwala mu usiąść za kierownicą. Chłopak przez chwilę przygląda się staroświeckiej tablicy rozdzielczej, chwyta drążek zmiany biegów, choć wyraźnie nie wie, co z nim zrobić, i próbuje nim poruszyć. - Zapomniałem, że te stare samochody mają manualną skrzynię biegów - mówi, wysiadając. Przez chwilę się zastanawia i podejmuje decyzję. - Odwiozę cię swoim. - Przecież masz gości - przypomina mu Laura. - Nic się nie stanie, jeśli przez jakiś czas zostaną sami, zresztą pewnie i tak wkrótce zaczną się zbierać. Perspektywa spędzenia z nim jeszcze dwudziestu, dwudziestu pięciu minut nawet jej się podoba. Laura już jest gotowa się zgodzić, kiedy coś sobie przypomina. - Przecież ja jutro muszę mieć samochód. Jak dojadę bez niego do teatru na próbę, a potem tutaj, do was? - Coś wymyślimy - rzuca Simon, ale ona już go nie słucha, wsiada szybko do samochodu, przekręca kluczyk... i silnik odpala. Wracając do domu przez opustoszałe już miasto, Laura żałuje, że silnik garbusa w końcu zaskoczył i że ona nie zagłębia się teraz w wygodnym fotelu jeepa, obok siedzącego za kierownicą Simona. Ten obraz, który o włos nie stał się rzeczywistością, wprawia ją w taki stan rozmarzenia, że przestaje się skupiać na prowadzeniu samochodu i za późno zauważa, że światła zmieniają się z zielonych na żółte. Nie próbuje nawet hamować i przejeżdża przez skrzyżowanie na czerwonym. Zdenerwowana, obiecuje sobie, że nie będzie myśleć o Simonie ani w trakcie prowadzenia samochodu, ani podczas jutrzejszej próby, ani próby generalnej, która ma się odbyć w czwartek, a już na pewno nie na premierze. Tylko że po chwili przypomina sobie, jak stali naprzeciwko siebie i mówili sobie „nic”. 22 W niedzielę o wpół do ósmej Laura jest gotowa do wyjścia. Rano nigdy nie ma wielkiego apetytu, a dziś doszło do tego zdenerwowanie przed próbą, które sprawia, że na sam widok jedzenia robi jej się niedobrze. Zdając sobie jednak sprawę, że nie przetrzyma próby bez dostarczenia organizmowi odpowiedniej porcji kalorii, wmusza w siebie śniadanie, a przed wyjściem z kuchni wkłada do torby kilka batonów. Nie spała dobrze tej nocy, śniły jej się koszmary. Goniły ją willidy występujące w drugim akcie, a na koniec szabla, którą Giselle odbiera sobie życie, okazała się prawdziwa. Pełna złych przeczuć, Laura wsiada do samochodu i, oczywiście, silnik nie zapala. Dziewczyna podejmuje kilkanaście bezskutecznych prób uruchomienia go. W końcu, wściekła, wysiada i daje złośliwemu garbusowi kopa w błotnik. W ciszy niedzielnego poranka rozlega się metaliczny stukot, który budzi nawet ojca Laury. Dziewczyna widzi go w oknie sypialni rodziców, a po chwili rozespany tata wychodzi w szlafroku przed dom. - Mówiłem ci, że trzeba go oddać do warsztatu, żeby przeczyścili rozrusznik - przypomina jej. - Owszem, mówiłeś, ale gdybyś mi jeszcze powiedział, jak miałabym bez niego jeździć do szkoły, na lekcje tańca i próby, do pracy i potem jeszcze wracać do domu, to byłabym ci naprawdę bardzo wdzięczna. Ojciec widzi, że jego zwykle opanowana córka jest zdenerwowana. Wie, że dzisiejszy dzień jest dla niej bardzo ważny. http://www.protetyka.org.pl i coś powiedział. Zrozumiała, że nie jest sam. Podeszła do drugiego okna. Na ławce siedział drugi mężczyzna, starszy. Bawił się scyzorykiem. To musiał być Dewey Halette. Najwyraźniej pełnił tu nie tylko funkcję dozorcy. Był przyjacielem Blackthorne'a, może jedynym. Dewey powiedział coś do Blackthorne'a. Jego ożywiona twarz pod daszkiem czapki była pomarszczona jak stare jabłko i ciemna jak niewygarbowana skóra. Pod obcisłym podkoszulkiem rysował się pękaty brzuszek. Kolana dzików były wytarte do białości. Patrzyła to na jednego mężczyznę, to na drugiego. Blackthorne, jakby wiedział o jej obecności, bo stał, wciąż odwrócony do niej tyłem. Jednak zobaczyła lśniące blizny na klatce piersiowej przypominające długie cięcia sztyletu. To musiało

wycofa się z umowy i, wolna od zobowiązań wobec synów Brannana, podejmie znowu własne życie. Płatki śniegu wielkie jak ćwierćdolarówki rozpryskiwały się o przednią szybę samochodu. Jack skrzywił się i włączył wycieraczki. W Chicago miał śniegu po uszy i wyglądało, że i w Oklahoma City wcale nie jest Sprawdź – Od razu się domyśliłem – powiedział. – Jestem Steve. Uwielbiam twoją kawiarnię. Ma naprawdę pozytywne wibracje. – Dziękuję. – A witraże są autentycznie wspaniałe. Tess mówiła mi, że jesteś artystką. – Dziękuję jeszcze raz. Artystką amatorką. – Zmruz˙yła oczy, przyglądając mu się uważnie. Ten człowiek dziwnie jej kogoś przypominał. – Mam wrażenie, że skądś się znamy... – Raczej nie. – Mężczyzna wypił trochę kawy. – Dawno tu nie bawiłem. Chyba że bywałaś na koncertach Grateful Dead... Kate potrząsnęła głową. – Nie, mam tylko ich płyty. Rozmawiali przez chwilę, głównie o muzyce zespołu. Następnie