– Tak sądzimy. Miała przy sobie dokumenty, nadpalone, ale udało mi się odczytać numer

Kolano i biodro dawały mu się we znaki, ale nie zwracał na nie uwagi, skupiony na czekającym go zadaniu. Przyglądał się z ponurą miną zaniedbanej budowli. Większość okien zabito deskami, chwasty porastały zadbany niegdyś trawnik. Kilka dachówek obluzowało się i spadło, roztrzaskane leżały na zarośniętych ścieżkach ogrodu. Pośrodku okrągłego podjazdu królowała fontanna, oczywiście sucha; anioł nalewał wodę z dzbana do większego zbiornika. Teraz nie miał głowy i jednego skrzydła. Tutaj się spotykali? Tutaj romansowali? Obserwując ruinę spod zmrużonych powiek, Bentz cierpiał, w wyobraźni cofając czas. Wyobrażał sobie starą misję taką, jaka była dawniej – zadbane ogrody, trawniki, witraże w oknach, szumiąca fontanna. Minął stertę odpadków i brnął coraz dalej w stronę bogato rzeźbionych drzwi frontowych. Zardzewiały łańcuch zazgrzytał, gdy go pociągnął. Zabezpieczenie przed ciekawskimi, złodziejami, bezdomnymi. I przed policjantem, który ma za dużo czasu i któremu odbija na punkcie nieżyjącej żony. Nie zwracając uwagi na podszepty rozsądku, minął łukowate sklepienie prowadzące na wewnętrzne podwórze – kwadrat otoczony z dwóch stron rzędem drzwi do pokojów. Na pierwszym piętrze widniał ciąg balkonów. Całe podwórze spowijały cienie, kładły się na poobijanej, połamanej rzeźbie świętego Michała. Słońce nikło za wieżą. http://www.podloga-drewniana.edu.pl 37 mężu. - A niech to, Josh - wyszeptała. - Co, do diabła, się stało? - Na stole zauważyła wizytówkę, którą zostaw ił detektyw Reed. Może powinna do niego zadzwonić? I co mu powiesz, że śni ci się Josh w swoim gabinecie? Albo że w ogóle nie pamiętasz, co robiłaś? Że pamięć masz w strzępach - pamiętasz tylko urywki, które nie składają się w żadną sensowną całość. A może powinnaś mu powiedzieć, że jesteś szurnięta jak babcia Evelyn... pamiętasz ją, prawda... pamiętasz, co stało się w domku łowieckim? Wzdrygnęła się, w głowie huczało jej od pytań, którymi z pewnością zarzuciłaby ją Kelly. Znów chcesz skończyć w psychiatryku, tak? Bo tak się to skończy. I jak, do diabła, wyjaśnisz, skąd wzięła się ta krew? Jezu, Caitlyn, tak czy inaczej zamkną cię, tym razem na dobre! Więzienie albo szpital psychiatryczny. Wybieraj. - Ale ja nic nie zrobiłam - powiedziała i uderzyła pięścią w stół. Z trudem łapiąc oddech, poczuła, że traci panowanie nad sobą. Przecież nie jest nienormalna. Nie... przecież doktor Wade zapewniała ją, że nie. Gdyby tylko przestała się wreszcie trząść. Nie chciała się nad sobą użalać. Kiedy porozmawia z Kelly, pozna prawdę. Choćby najgorszą. Ach, tak? Para-noja jest dziedziczna... Zerwała się na równe nogi, potrącając szklankę z herbatą. Kostki lodu potoczyły się po stole, a rany na nadgarstkach znów dały o sobie znać. Nie może myśleć w ten sposób... nie może pozwolić sobie na wątpliwości. Chwyciła szybko zmywak leżący na zlewie, zaczęła ścierać rozlaną herbatę i wrzuciła do zlewu wymykające się z rąk kostki lodu. Traci nad sobą kontrolę. To pewne. Wrzuciła ręcznik do miski. Musi wyjść z domu, wziąć Oskara na spacer albo pobiegać w parku, aż do utraty tchu, aż zlana potem, z mocno bijącym sercem odzyska wreszcie jasność myślenia. Tak właśnie robiła od czasów dzieciństwa. Wtedy życie było o wiele prostsze. Czy na pewno? Patrząc przez okno, wróciła myślami do swojego dzieciństwa w starym domu na plantacji. Przypomniała sobie, jak biegała z Kelly i ich przyjacielem Griffinem po lesie i wśród starych przycupniętych domów, w których mieszkali kiedyś niewolnicy; jak wszyscy troje ganiali się po zrujnowanych pokojach z klepiskiem zamiast podłogi, z sypiącymi się ścianami i stęchłym zapachem starego potu i niespełnionych marzeń. Między krokwiami brzęczały osy, w kątach pełno było pajęczych sieci z wyschniętymi owadami. Caitlyn i Kelly nie miały wtedy nawet dziesięciu lat, raczej osiem czy dziewięć; Kelly uwielbiała bawić się w chowanego w labiryncie pokojów i znikać w ciemnościach. - Nie znajdziecie mnie... - drażniła się, a Griffin zawsze biegł w kierunku, z którego nadchodził głos, nie zdając sobie sprawy, że dźwięk odbijał się od gnijącego drewna i połamanych drzwi. W niektórych miejscach dach się zapadł, a naruszone zębem czasu ściany były upstrzone ptasimi odchodami. Kelly chowała się w najokropniejszych miejscach, w starych alkowach i ciemnych wnękach, od których Caitlyn cierpła skóra. W miejscach, gdzie mogły się kryć szczury, robaki i węże. W miejscach ciemnych i złych. - Macie cykora - drażniła się Kelly, prowadząc Caitlyn i Griffina w ciasny kąt z ciemną plamą na ścianie. - Widzicie, to tutaj... to tutaj Maryland, niewolnica, o której opowiadała nam prababcia, ta, której imię nadano od stanu, w którym się urodziła, to tu stara Maryland przykucnęła i urodziła dziecko. Zaraz potem zmarło. Dokładnie tutaj. - Kelly wskazała na podłogę pod zaplamioną ścianą i Caitlyn wzdrygnęła się. 38 Nie wiadomo, skąd Kelly czerpała swoją wiedzę o niewolnikach, ale zaklinała się, że praktykowali oni wudu, zabijali kurczaki i Bóg wie co jeszcze, a wszystko to odbywało się w pokojach i szafach, do których zaglądali. Jej historie nigdy nie były takie same, zmieniały się zależnie od pory roku lub jej nastroju, a mimo to upierała się, że wszystkie te okropności zdarzyły się naprawdę. - Jeśli mi nie wierzycie, spytajcie Lucille, ona wam powie. - W oczach Kelly igrały psotne ogniki. Słońce tańczyło pomiędzy liśćmi powyginanych dębów, rzucając na ziemię dziwaczne niespokojne cienie. Było parno, żar lał się z nieba, ale Caitlyn poczuła chłód jak w kostnicy. - Maryland wciąż nawiedza ten dom - powiedziała Kelly. - Widziałam ją. Szuka swojego zmarłego dziecka. - Nieprawda. - Caitlyn gwałtownie potrząsnęła głową. Nie znosiła, gdy Kelly zaczynała te swoje opowieści o duchach. - Widziałam. Przysięgam na Boga. - Nie wierzę ci - skłamała Caitlyn, ale Griffin, jak zawsze łatwowierny, zadrżał i wyszeptał: - Myślę, że to prawda. Słyszałem kiedyś w nocy, jak zawodziły i jęczały. - Dlaczego miałabym kłamać? - zapytała Kelly z uśmiechem satysfakcji. Wiedziała, że wyprowadziła ich z równowagi. Bo to lubisz, pomyślała Caitlyn, ale nie powiedziała tego na głos. Nigdy by się nie odważyła. Nie chciała narażać się siostrze. Kelly miała cięty języczek. Albo, co gorsza, potrafiła milczeć całymi dniami i dopiero gorliwe przeprosiny Caitlyn przerywały jej chłodne milczenie. - To prawda. - Kelly powtórzyła to więcej razy, niż Caitlyn była w stanie spamiętać. - Przysięgam na Boga, a jeśli kłamię, niech tysiące igieł przebiją mi oko. Na samą myśl Caitlyn skuliła się w sobie, ale Kelly tylko się zaśmiała i zerwała do biegu, a jej śmiech niósł się za nią i cichł powoli, jak muzyka na zakończenie filmu. Caitlyn zwróciła się do Griffina. - Nigdy nie słyszałeś tych niewolników. - Właśnie, że słyszałem - upierał się Griffin, kiwając głową, aż brązowe włosy wpadały mu do oczu. - Kiedy? - Tysiące razy. To jest... straszne. Caitlyn wolała skończyć tę rozmowę. Griffin, chłopak z sąsiedztwa, którego Caitlyn i Kelly miały unikać, któremu nie było wolno wchodzić na teren posiadłości Montgomerych, zawsze się tu zakradał. Przyjeżdżał rowerem przez las po ścieżkach wydeptanych przez samy i chował go w krzakach nad strumieniem. Dwa lata młodszy od bliźniaczek i bardzo naiwny wierzył we wszystko, co powiedziała Kelly. Caitlyn podejrzewała po cichu, że zauroczony jej siostrą bał się jej sprzeciwić. Prawda była taka, że niestety Griffin był głuptasem. Caitlyn pilnowała się, żeby nie wymieniać jego imienia w domu, bo wtedy twarz matki zmieniała się, jakby ze zmartwienia lub złości. Tak jakby Griffin zrobił coś nagannego. Amanda, starsza siostra, kiedy Caitlyn zapominała się i zaczynała o nim mówić, wymownie przewracała oczami. Lucille, wierna służąca, kiedy Berneda nie widziała, przykładała gruby palec do ust, bezgłośnie ostrzegając Caitlyn, żeby nie denerwowała chorowitej matki swoimi opowieściami o tym chłopaku. Caitlyn nigdy nie zrozumiała, 39 dlaczego matka nie lubiła Griffina, ale przypuszczała, że chodzi o „złą krew”, bo zwykle z takiego właśnie powodu Berneda Pomeroy Montgomery odtrącała ludzi. Ale to było dawno temu. Dlaczego przyszedł jej do głowy Griffin? Nie widziała go od czasu, kiedy byli dziećmi; nie miała pojęcia, co się z nim dzieje. Dzisiaj miała inny problem. Spojrzała ponuro na telefon, spragniona kontaktu z siostrą. Rozejrzała się za komórką, której od wczoraj nie mogła znaleźć. Nie ma jej w torebce. Nie ma w samochodzie... Ani w sypialni... nigdzie. Może wzięła ją Kelly... albo sama zostawiła ją u Kelly w domu... Dlaczego sądzisz, że Kelly ci pomoże? - zapytała samą siebie i poczuła nagle, jak spada na nią przytłaczający ciężar. - Bo musi. Wie, co się stało! - Powiedziała to tak głośno, że aż zaszczekał Oskar. Boże, dostaję pomieszania zmysłów. Fiksuję. Jak babcia Evelyn. Oczami wyobraźni zobaczyła leżącą na łóżku starą kobietę o nienaturalnie bladej cerze, szklistych oczach i zimnych dłoniach. Przeszły ją ciarki, obraz ten prześladował ją prawie od trzydziestu lat, czasami tylko blakł i przygasał nieco. Ale zawsze czaił się niedaleko, gotów pojawić się w każdej chwili. - Kiedyś zrozumiesz - ostrzegła ją stara kobieta. Nagle Caitlyn poczuła, że musi wyjść, uciec, uwolnić się od tych zakrwawionych ścian. - Chodź, pójdziemy na spacer - powiedziała do psa i wbiegła na górę, przeskakując dwa stopnie naraz. Oskar podreptał za nią. Zlekceważyła piętrzące się na biurku papiery, którymi powinna się zająć, starała się nie zwracać uwagi na niepokój, który ogarnął ją, gdy znów weszła do sypialni, nie patrzyła na ściany, z których starła krew. Ominęła wzrokiem okna bez firanek, próbowała nie widzieć odbarwienia na dywanie. Szorowała zaplamione włókna czym się tylko dało, ale na próżno. Plama wciąż była widoczna. I co z tego? To twoja krew, Caitlyn. Tylko twoja! Z pewnością nie Josha. Musi w to wierzyć. Musi. Te plamy to złudzenie optyczne. Tylko ci się wydawało, że krwi jest tak dużo. Więc dlaczego woda w wiadrze była ciemnoczerwona? Po prostu straciłam dużo krwi. Pocięłaś sobie nadgarstki, ale nie pamiętasz tego. To nie ma znaczenia. Ważne, że to nie jest krew Josha. Skąd wiesz? Wiem i już. Więc przestań! Po prostu przestań! Huczało jej w głowie. Sama już nie wiedziała, co jest prawdą, a co nie. - Trzymaj się - powiedziała do siebie. Musisz pójść na daleki spacer, oczyścić umysł. Uciec z tego miejsca, uciec od tego napięcia. I wszystko będzie dobrze. Znów będzie mogła jasno myśleć. O Boże, proszę... Drżącymi rękami złapała się za głowę. Na próżno próbowała zagłuszyć natrętne głosy. Rozebrała się i włożyła biustonosz do joggingu, bluzę z długim rękawem, spodenki i sportowe buty. Potem weszła do gabinetu i sprawdziła pocztę elektroniczną. Może dostała wiadomość od Kelly... Dziwie, że wcześniej o tym nie pomyślała. Otworzyła pocztę, ale znalazła tam tylko same śmiecie, jak zwykle: ofertę taniego kredytu hipotecznego, reklamę viagry i adres strony pornograficznej. Żadnej wiadomości od Kelly. Cholera. Wyłączyła komputer, pospieszyła na dół, Oskar za nią. Zerknęła przez żaluzje, nie zauważyła żadnych dziennikarzy. Wolała jednak być ostrożna. Niczym znana gwiazda 40 ukryła się za okularami słonecznymi i naciągnęła czapeczkę bejsbolową. Wzięła Oskara na smycz, przeszła przez żelazną bramę z tyłu domu i szybkim krokiem wyszła na ulicę. Później pomyśli o rodzinie. Później pomyśli o dziennikarzach. Później pomyśli o policji. Później dowie się, co naprawdę się stało wczorajszej nocy. Adam spojrzał na zegarek i zmarszczył brwi. Zamierzał zabawić tu godzinę, a minęły już prawie trzy. Bał się zostać dłużej. Niedługo policja zorientuje się, że Rebeka była psychoterapeutką Caitlyn Montgomery Bandeaux. To nawet dobrze. Potem zaczną jej szukać, co oczywiście wkrótce doprowadzi ich do niego. Nie miał wiele czasu. Ostrożnie wziął teczki i włożył do plecaka, który znalazł w szafie. Rozpoznał go. Kiedyś, dawno temu, plecak wisiał na wieszaku przy tylnych drzwiach. Myślał, że pewnie go wyrzuciła, ale oto był, zakurzony, oblepiony pajęczynami, pusty, nie licząc starego kwitu z parkometru, listy zakupów i opakowania po szmince. Przez głowę przemknęło mu wspomnienie: Rebeka w ich nędznym mieszkaniu na piętrze dopija resztki kawy i spogląda na zegar. „O Boże, spóźnię się. Doktor Connaly mnie zabije!” Muska jego policzek ustami pachnącymi kawą, łapie plecak wiszący przy drzwiach i wybiega. „Nie zapomnij nakarmić Rufusa!” - rzuca jeszcze przez ramię, zatrzaskując drzwi. Rufus był ich nowym kotkiem. Śnieżnobiały urwis. Ściskając w dłoniach kubek, Adam podszedł wtedy na bosaka do drzwi i patrzył przez poszarpaną siatkę, jak Rebeka zgrabnie wskakuje na rower i wyjeżdża na ulicę. Bez kasku, z rozwianymi włosami pojechała w stronę uniwersytetu, a mały kociak przypuścił atak na jego bose stopy. Teraz, gdy siedział w jej opuszczonym gabinecie, poczuł ucisk w gardle, wspominając wydarzenia sprzed piętnastu lat. Dużo czasu upłynęło. Ich drogi się rozeszły. Beztroska dziewczyna wydoroślała i zmieniła się w dojrzałą kobietę, którą jednocześnie kochał i której nienawidził. Uwielbiał i pogardzał. Zabawne, jak czas potrafi zgasić nawet najbardziej świetlaną przyszłość. Rebeka... Gdzie ona, u diabła, jest? Ostatni raz rozejrzał się po pokoju, chociaż i tak miał zamiar tu wrócić. W górnej szufladzie biurka znalazł pęk kluczy i włożył go do kieszeni. Nie sądził, żeby Rebeka miała coś przeciwko temu. Rozdział 7 Spacer dobrze jej zrobił. Umysł miała jaśniejszy niż rano, ale wspomnienia wciąż były poszatkowane i niewyraźne. Ciemne obrazy wydarzeń wczorajszej nocy malowane na odłamkach mlecznego szkła przesuwały się w zwolnionym tempie. Gdy weszła do kuchni, zauważyła, że na sekretarce jest szesnaście nowych wiadomości, żadnej jednak nie odsłuchała. Najprawdopodobniej wszystkie zostawili dziennikarze. Sprawdziła numery na wyświe-tlaczu. Niektóre były zastrzeżone, innych nie znała, żaden nie był numerem telefonu Kelly. Poszła na górę, przebrała się w bawełnianą sukienkę na ramiączkach i cienki, ale z długim rękawem sweter, i przeszła przez korytarz do gabinetu. Chwyciła klucze leżące na biurku i pomyślała, że włosy zdążą jej wyschnąć w drodze do 41 Oak Hill. Zatrzymała się jednak, gdy spojrzała na zegarek stojący w gabinecie. Pokazywał właściwą godzinę, w przeciwieństwie do zegara w sypialni. Późnił się nie więcej niż minutę. A więc nie było przerwy w dostawie prądu? Obejrzała pozostałe zegary w domu. Wszystkie pokazywały dobrą godzinę. Nic nie świadczyło o przerwie w dostawie prądu. Przeszedł ją dreszcz. Jeśli to nie awaria w elektrowni... może wyciągnęła wtyczkę z kontaktu? Ale przy sprzątaniu zauważyła, że wtyczka jest włączona do gniazdka. Gniazdko na pewno nie było popsute, bo lampka działała. Ktoś wyciągnął wtyczkę celowo lub przypadkiem i, śpiesząc się, zapomniał przestawić budzik. Kto? Dlaczego? I na litość boską, jaki to miało związek z krwią w sypialni? Kolejny ulotny obraz przemknął jej przed oczami. Bar. Głośna muzyka. Śmiech, głosy stłoczonych ludzi. Siedzi przy stoliku, przed nią dwa drinki; czeka, patrzy na zegarek, czuje na sobie wzrok barmana. Wypija jednego drinka... potem drugiego... Kelly, czekam na ciebie. Kelly, gdzie, do diabła, jesteś? Obraz znikł równie szybko, jak się pojawił, i Caitlyn nie dowiedziała się nic więcej na temat wydarzeń wczorajszej nocy. Ale nie będzie się nad tym teraz zastanawiać. Rodzina czeka. Sprawdziła dokładnie wszystkie drzwi, wsiadła do samochodu i wyjechała z miasta, kierując się na wschód. Spojrzała we wsteczne lusterko, żeby upewnić się, czy nie jadą za nią dziennikarze lub policja. - To już jest paranoja - mruknęła pod nosem, gdy zatrzymała się na światłach i zobaczyła swoje odbicie w lusterku. Żaden samochód nie wyglądał podejrzanie, nie zauważyła ani jednej furgonetki czy wozu terenowego z przyciemnionymi szybami. Na wszelki wypadek skręciła parę razy w wąskie uliczki i zganiła się za swój strach. Gdy wyjechała z Savannah i znalazła się na głównej drodze, dodała gazu, aby jak najszybciej uciec od tego miasta, policji, prasy i ciemności spowijającej wydarzenia ostatniej nocy. Przekroczyła dozwoloną prędkość, myśli jej wirowały tak szybko jak koła lexusa. Dlaczego Kelly nie zadzwoniła? - zastanawiała się, opuszczając daszek przeciwsłoneczny. Może dzwoniła, kiedy byłaś na spacerze z Oskarem. Albo gdy brałaś prysznic. Wyłączyłaś przecież dzwonek telefonu. Być może jeden z tych szesnastu telefonów był od Kelly. Przygryzła dolną wargę i uświadomiła sobie, że popełniła błąd. Powinna była odsłuchać wiadomości i skontaktować się z Kelly, zanim spotka się z matką. Teraz będzie musiała poczekać jeszcze kilka godzin, bo w Oak Hill nie odważy się nawet wspomnieć o Kelly. Zacisnęła spocone dłonie na kierownicy. Minęła przedmieścia i jechała teraz wśród pól i mokradeł. Wrzuciła do odtwarzacza płytę Springsteena i próbowała zatopić się całkowicie w muzyce, ale okazało się to niemożliwe. Nie mogła zapomnieć o zabójstwie Josha i o tym, że według policji najprawdopodobniej jest w nie zamieszana, ani o tym, że nie może wyjaśnić, gdzie była i co robiła, gdy zginął Josh. Do tego ta krew w pokoju... Skąd się tam wzięła? Krwotok? Daj spokój. Gdybyś straciła tyle krwi, leżałabyś teraz w szpitalu i przetaczaliby ci nową. Z trudem przełknęła ślinę, omal nie wypadła z zakrętu, koła ześliznęły się na żwirowe pobocze. Serce jej załomotało i zwolniła trochę. Więc czyja to krew? Josha? Ale on był daleko, w swoim domu.

– Co? – zapytał czujny. Ogarnęło go dziwne przeczucie. – Widziałam ją. Widziałam Jennifer. Bentz opuścił stopy na podłogę. Odstawił laptop na biurko. – Co? – Powiedziałam, że widziałam... – Słyszałem. Ale gdzie? Kiedy? – Nie do wiary. Serce waliło mu w piersi, adrenalina Sprawdź Grayem, kolejnym z listy Bentza. Jest teraz w Vegas i z trudem sobie przypomniał Jennifer Nichols Bentz. – Spojrzał na Hayesa. – Ale taki facet jak on, co ma forsy jak lodu, ma też pewnie mnóstwo kobiet. – Może. – Nie można oczekiwać, że spamięta wszystkie. – No nie wiem. Bledsoe odpalił silnik bmw. – Chciałbym być na jego miejscu. – Czasami dużo kobiet oznacza dużo kłopotów. Ale Bledsoe już nie słyszał tej filozoficznej uwagi. Znikał za rogiem. Hayes w zadumie otworzył drzwiczki i wsiadł do samochodu. Złożył ochronę przeciwsłoneczną, cisnął ją na tylne siedzenie, włączył silnik, ustawił klimatyzację i wyjechał z parkingu. Dzwonił już do Fortuny Esperanzo – nie odebrała. Starał się. Potem skontaktował się z Tally White. Umówili się na dzisiaj.