- Cass - wyszeptał Brig w jej otwarte usta. Swobodnie przesunął dłońmi po swetrze dziewczyny i wsunął je pod spód. Dotknął kciukiem małej brodawki. Westchnęła. Miała wrażenie, że żołądek przywarł jej do kręgosłupa. - Tego chciałaś? - Do kciuka dołączyły pozostałe palce. Delikatnie zaczął miętosić mały wzgórek. Nie mogła odpowiedzieć. Bała się nawet oddychać. Podniósł jej sweter, zdjął go przez głowę i odsłonił piersi Cassidy. Zamknęła oczy w bladym świetle księżyca. Poczuł pod palcami łańcuszek z medalikiem świętego Krzysztofa. - Ciągle go nosisz? - Zawsze. Wziął do ręki płaski krążek, który błysnął w blasku księżyca. Położył go między jej piersiami, przyciskając wytłoczoną powierzchnię do skóry. Zamknął oczy i potrząsnął przecząco głową, jakby chciał przywołać się do porządku. Jakby miał zamiar przestać. Cassidy z łomoczącym sercem przyciągnęła jego twarz do swojej i pocałowała go. Niecierpliwie wciskała do jego ust niedoświadczony język. Jęknął w proteście. - Cassidy... Przesunęła palcami po miękkim materiale koszuli Briga, instynktownie szukając płaskich brodawek. - Nie... - wyszeptał. - Proszę... - Nie wiesz, o co prosisz. - Wiem, że jestem z tobą. - Pocałowała go mocno. Zareagował, poddając się swojemu ciału. Szorstkie dłonie przesuwały się pewnie po jej skórze. Przeszedł ją dreszcz po kręgosłupie, wzniecając w niej ogień. Czarny słodki ogień, który on tak dobrze znał. - Powiedz mi, żebym przestał, Cass... - Nie przestawał jej dotykać, wywołując w niej błogie uczucie. - Na miłość boską. - Objął ją i pociągnął do góry, odrywając jej plecy od ziemi. Zaczął drażnić brodawkę jej piersi końcem języka. Przeszył ją dreszcz. Jęknęła, czując na wilgotnej skórze gorący oddech chłopaka. Wygięła się, gdy ujął wargami jej pierś i zaczął ją smakować i łakomie ssać. Cassidy przylgnęła do niego. Zanurzyła palce w gęstych włosach Briga. Głęboko między nogami zaczęło się w niej budzić dziwne pragnienie. Świat wirował. Brig jeszcze mocniej przycisnął do siebie jej pośladki. Wyczuła sztywny wzgórek pod jego rozporkiem. Miękki, znoszony dżins nie był w stanie ukryć jego podniecenia. Ocierał się o jej spodnie. Wsunął jedną rękę przez nogawkę szortów. Poczuł materiał majtek. Ułożył się tak, żeby móc wsunąć palec pod cienką tkaninę. Cassidy zaschło w gardle. Krzyknęła, kiedy rozchylił palcami jej intymność, badając ją i dotykając. Przyciągnęła do siebie jego głowę. Zacisnął zęby na jej brodawce, jednocześnie dotykając tej części jej ciała, o której istnieniu do dziś nie wiedziała. Świat wokół wirował coraz bardziej. Brig ją dotykał, a ona poruszała się w rytm jego dłoni. Dyszała. Trzymała go mocno. Krew w niej kipiała. Myślała tylko o tym, żeby poruszać się z nim. Miała wrażenie, że wybuchnie. Brig nie przestawał. Zanurzał w niej palec i wyciągał, liżąc jej ciało. - Co za dziewczyna... - wyszeptał w jej brodawkę. Oddychała szybko. - Dalej. - Brig... - Już, kochanie. Dobrze. Jestem tutaj. Ciałem Cassidy wstrząsnęły konwulsje. Ziemia się pod nią zakręciła. Miała wrażenie, że się roztapia. Gwiazdy migotały jej przed oczami. - Boże... - wyszeptała. Poczuła, że Brig wycofuje rękę. To, co było rozpalone do czerwoności, stało się lodowate. - O Boże, o Boże... - Nagle wszystko się skończyło. Oddychała nierówno. Brig, klnąc, odsunął się od niej. Pozostawił ją bez tchu. - Brig? - Jej serce powoli się uspokajało. Usłyszała, że zapala zapałkę. Patrzyła, jak płomyk oświetla jego twarz. - Jesteś dziewicą. - Zaciągnął się papierosem, którego koniec błyszczał w ciemności. Dlaczego to zabrzmiało jak obelga? - Przecież mam szesnaście lat. - Do diabła. - Otarł czoło i wydmuchnął kłąb dymu. - Wiedziałeś, ile mam lat. Palił w milczeniu. Cassidy poczuła się niezręcznie. Jakby go zawiodła. - Ubierz się, dobrze? Spojrzała na swoje piersi. Brodawki były większe niż normalnie. Zrobiło jej się wstyd. W porównaniu z Angie jej piersi były takie małe i... Ze złością wciągnęła sweter. - Czego ode mnie chcesz? - Niczego! - Niczego? Po tym, co się stało? - Nic się nie stało. - Jak możesz tak mówić po... - załamał jej się głos.

- Ze względu na pewnych wspólnych znajomych - odparł. - Millo, pozwól mi sobie pomóc. Proszę. Instynkt podpowiadał jej, by nie przyjmować ofertyW przeciwnym razie True mógł przekroczyć tę cienką granicę, którą Milla starała się utrzymać. Wprawdzie biznesmen nie próbował się spoufalać, ale jego głos brzmiał już bardzo prywatnie. Z drugiej strony, mógł stać się niezwykle potężnym atutem Milli w tej grze. W ciągu jednej nocy dowiedział się o Diazie - zakładając, że to ten właściwy Diaz - więcej niż ona przez dwa lata. - Dobrze - powiedziała wreszcie, pozwalając swojemu głosowi zabrzmieć wahaniem. - Ale nie podoba mi się to. - Słyszę - odparł, a ona wyobraziła sobie jego uśmiechniętą twarz. - Wierz mi, tak będzie lepiej. - Lepiej dla mnie. Mogę tylko mieć nadzieję, że nie gorzej dla ciebie. Nie wiem, jak ci, dziękować za to wszystko... - A ja wiem. Jeśli będziesz jutro wieczorem w mieście, pozwól zaprosić się na kolację. - Nie - powiedziała twardo. - Wczoraj wyjaśniłam ci dlaczego. Nic się nie zmieniło. - No trudno. Przynajmniej próbowałem. Gładko zmienił temat: http://www.onkolog-szczecin.pl/media/ - Nie, ja... - Nie bądź głupia, Cass. Inaczej nam się nie uda. Zacisnęła palce na miękkich skórzanych paskach. Straszliwie poniżona wsiadła na konia. Spojrzała na Briga. - Wiesz, Brig, możesz mówić, co chcesz i myśleć, co ci się podoba, ale ja cię kocham i chyba zawsze będę cię kochać. Popatrzył na nią, ale się nie odezwał. Koń odwrócił się i zarżał. - I na przyszłość proszę cię: nie wyświadczaj mi już żadnych przysług! 6 Choć słońce jeszcze nie wzeszło, na odległej farmie na wzgórzach zapiał pierwszy kogut. Świt wstawał powoli, odsłaniając na wschodzie grzbiety gór. Koń był śmiertelnie zmęczony. Stał w rogu pola z nisko spuszczoną głową i strzygł uszami. - Ty żałosny sukinsynu - wymruczał Brig. Zwykle lśniąca skóra Remmingtona była brudna, a oczy miał dzikie. - Twoje szczęście, że nie mam broni, bo bym cię własnoręcznie zastrzelił i poszedłbyś na karmę dla psów! Remmington parsknął wyzywająco. - Tylko się rusz, a przysięgam, że cię dopadnę i zabiję. Koń był zmordowany. Brig bez trudu chwycił lejce i dosiadł ogiera. - Może następnym razem porządnie się zastanowisz, zanim uciekniesz. Nie jesteś wart tyle zachodu. Brig klasnął, spiął konia piętami i pomyślał, że wiele mają ze sobą wspólnego. Obaj byli zbuntowani, zawsze gotowi sprzeciwić się tym, którzy mieli nad nimi władzę. Koń truchtem mijał pola. Chłopak chciał wrócić, zanim Mac i pozostali robotnicy zjawią się w pracy. Gdy Brig dotarł do wybiegu przy stajni, dostrzegł światło w wielkim domu. Pewnie kucharz i służący byli już na nogach, żeby przygotować wszystko na nadchodzący dzień dla ich wysokości Buchananów. Zaraz na dziedziniec wjedzie Mac. Chociaż Brig pracował cały dzień i nie zmrużył oka przez całą noc, będzie musiał przepracować kolejnych osiem, dziesięć albo dwanaście godzin. Ale nie to było najgorsze. Zastanawiał się, jak spojrzy Cassidy w oczy. To było nie lada wyzwanie. Zeszłej nocy zachował się jak idiota. Pozwolił, żeby emocje wymknęły mu się spod kontroli. Wcale nie zamierzał jej całować ani dotykać, ani tym bardziej pozbawić dziewictwa. Ale Bóg mu świadkiem, że nie był w stanie się powstrzymać. Tak mało brakowało, a przecież ona ma tylko szesnaście lat i jest zepsutą, bogatą córką jego szefa. Dziwnie go pociągała. Była dzieciakiem, który nie ma zielonego pojęcia o mężczyznach i o seksie. W przeciwieństwie do Angie. Zacisnął zęby i skarcił się za to, że tak go podniecają kobiety Buchanan. A raczej dziewczęta. Chociaż krzykliwa zmysłowość Angie budziła w nim niesmak, nie mógł się jej oprzeć. Boże, gdyby Chase go teraz widział! Nigdy nie przypuszczał, że będzie miał takie problemy z kobietami. Uwodzi go dziewczyna, która ma największe powodzenie w Prosperity, a jego pociąga jej zadziorna młodsza siostra. Czy on jest normalny? Nie zapalając światła, wprowadził Remmingtona do stajni. Wyczuł, że ktoś tam jest. Pewnie Willie. Mieszkał w pokoju nad stajnią. - Co ty tu robisz tak wcześnie? - Brig wyciągnął rękę po wiadro, żeby nalać koniowi wody. - Ty draniu! - Dostał pięścią w twarz. Odchylił głowę. Poczuł potworny ból szczęki. Splunął na ścianę. Ledwie oddychał. Instynktownie zacisnął pięści - Co jest, do cholery...? - Odwrócił się na pięcie. Nie przyszedł jeszcze do siebie, gdy dostał drugi raz. Mężczyźnie strzeliło w palcach. Brig znowu zarobił w szczękę. Z hukiem upadł na podłogę. Instynktownie odwrócił się do drzwi. - Trzymaj się od niej z daleka! Gdy oczy Briga oswoiły się z ciemnością, rozpoznał Derricka. Miał czerwoną, wykrzywioną z wściekłości twarz. Z jego oczu wyzierała nienawiść. W powietrzu czuć było zapach whisky. - Słyszałeś, McKenzie? Trzymaj fiuta z daleka od mojej siostry! Przed oczami stanął mu obraz Cassidy. - Ja nie... - Widziałem cię, bydlaku. Przesadziłeś. - Chciał kopnąć Briga, ale tym razem chłopak był na to przygotowany. Chwycił Derricka za wypastowany but i mocno wykręcił mu nogę. - Au! - Derrick stracił równowagę i z hukiem runął na ziemię. Uderzył głową o ścianę. - Zabiję cię! - ryknął. - Obetnę ci jaja! Konie zarżały. Brig pomógł Derrickowi się podnieść. Buchanan sięgnął do kieszeni. Z głośnym trzaskiem otworzył scyzoryk, który złowieszczo połyskiwał w ciemności. Brig zamarł. - Najpierw wytrzeźwiej, Buchanan - poradził mu Brig, ocierając krew, która poszła mu z nosa. Nie spuszczając oczu z noża, obserwował, jak Derrick próbuje utrzymać się na nogach. - Bo inaczej zrobię ci krzywdę. 41 - Że co? - Derrick uśmiechnął się złośliwie. - No to spróbuj, McKenzie! Tylko spróbuj! - Daj spokój, Derrick. - Byłeś z nią? Włożyłeś jej łapę w majtki... - Zamknij się! - Brig poczuł wyrzuty sumienia. - Wiem. Widziałem cię. Nie tylko zresztą ja. Półgłówek też cię widział. Wygadał się. - Derrick machnął nożem. - Ty przeklęty bękarcie z tej indiańskiej dziwki! Trzeba cię nauczyć porządku, mieszańcu! - Skoczył do przodu, ale Brig był na to przygotowany. Stojąc pewnie w rozkroku, sięgnął do kieszeni po swój nóż. Derrick przeszył nożem powietrze. Brig uchylił się, ale dopiero, gdy ostrze rozdarło mu koszulę i drasnął go koniec scyzoryka. W jednej chwili wskoczył Derrickowi na plecy i przytknął mu nóż do gardła. - Ty gnoju! - Zwinnym kopnięciem podciął Derricka. - Boże! Przeważył go i powalił na ziemię. Przyciskał go do podłogi, nie odrywając noża od gardła. - Ty nadziany bydlaku, nigdy więcej nie powiesz... - Co tu się, do cholery, dzieje? - Drzwi stajni otworzył się szeroko. Włącznik prądu pstryknął i nagle pomieszczenie zalało drgające, jaskrawe światło. Do środka wpadł Mac. Na jego śniadej twarzy malowała się wściekłość. - Nie mówiłem ci, McKenzie, że nie chcę kłopotów? - Ten bydlak próbował mnie zabić! - jęknął Derrick. - Złaź z niego! Brig zawahał się. - Dalej, McKenzie! Ruszaj się! Brig zamknął scyzoryk, zszedł z Derricka i schował nóż do kieszeni. Grzbietem dłoni otarł krew z kącika ust i wytarł rękę w koszulę. Derrick podniósł się. Czuć było od niego alkoholem i dymem. - Skoczył na mnie, gdy przyszedłem sprawdzić, co z końmi. - To prawda? - Mac zmrużył oczy, jakby badał, czy Derrick nie kłamie. - A od kiedy to obchodzą cię zwierzęta? - Przecież muszę doglądać dobytku. Kiedyś to wszystko będzie moje. - Jedzie od ciebie jak z gorzelni. - Wypiłem kilka drinków. I co z tego? Ten sukinsyn tu na mnie czekał. Skoczył na mnie od tyłu. - Tak było, McKenzie? - Mac spojrzał na koszulę Briga, odsłonił rozerwany materiał i zmarszczył czoło na widok zakrwawionego zadraśnięcia na piersi. Brigowi nie pierwszy raz zdarzyło się coś takiego, więc się tym nie przejął. - Było tak, jak powiedział, tylko nie do końca. To on mnie napadł. - Kłamiesz, bydlaku! Wiesz, jak było! - Zamknij się, Derrick. Niech opowie swoją wersję. - Mac nie dawał się nabrać na żadne bzdury. Wlepił oczy w Briga. - Co tu robiłeś o tej porze? Mógł skłamać i powiedzieć, że przyszedł wcześniej do pracy, ale Derrick znał prawdę, bo widział go z koniem. Poza tym jego motor nie stał tam, gdzie zwykle i miał na sobie te same ciuchy, w których pracował poprzedniego dnia. Ale gdyby powiedział prawdę, wpędziłby w kłopoty Angie i Cassidy. - Koń Cassidy zgubił się zeszłej nocy. Trochę trwało, zanim go znalazłem. Zmarszczki na twarzy Maca pogłębiły się. - Gdzie się zgubił? - Na północnym pastwisku, przy starym tartaku. Cassidy dręczyła mnie, że chce się na nim przejechać. Chciałem najpierw sprawdzić, czy już może. Ale koń natknął się na węża i mnie zrzucił. Szukałem go przez całe dziewięć godzin. - Zgubiłeś konia wartego pięćdziesiąt tysięcy dolarów? - Mac nie dawał za wygraną. - Ale go znalazłem. Całego i zdrowego. - Rany boskie! - Mac zdjął kapelusz i przeczesał włosy sztywnymi palcami. - Tak to właśnie jest, kiedy się zatrudnia pieprzonego brudasa - warknął Derrick. - Nawet nie umie się utrzymać w siodle. McKenzie, co z ciebie za pracownik? - Dość tego! - W stajni rozległ się głos Reksa Buchanana. Usta Derricka wykrzywiły się nienaturalnie. - Co tu się, na miłość boską, dzieje? Robicie taki hałas, że obudzilibyście martwego. Matko Najświętsza! Spójrz na siebie! - Rex zobaczył syna. Derrick był rozczochrany, a od tarzania się po ziemi do włosów poprzyklejały mu się pajęczyny, piach i gnój. Podbite oko zaczynało mu sinieć. - Co się stało? - Spojrzał na Briga i zamarł. - Derrick? - Napadł na mnie, gdy wszedłem do stajni. Rex zmarszczył brwi. - To prawda, McKenzie? - Było dokładnie odwrotnie. Mac przypatrywał się chłopakom. - McKenzie twierdzi, że zgubił wczoraj konia Cassidy i całą noc go szukał. Gdy wrócił, w stajni czekał na niego 42 Derrick. - Wierzysz mu? - spytał Maca Rex. Majster spojrzał na Briga, potem na Derricka, a potem znowu na Briga. - Któryś z nich kłamie. - Podrapał się w brodę. - McKenzie nie jest głupi i nie sądzę, żeby ryzykował tyłkiem i napadał na pana syna. Derrick trochę wypił i... - W porządku, wyżyłem się na nim - przyznał ze złością Derrick. - Ale sobie zasłużył. Widziałem go z Angie, tato. Całował ją i dotykał i, do cholery, mógł już... - Nawet tak nie myśl - warknął Rex, ale jego oczy zrobiły się czarne jak noc, a usta zbielały mu z wściekłości. - Co masz na swoje usprawiedliwienie? Dałem ci pracę, powierzyłem ci najcenniejsze konie, a ty co? O mało nie straciłeś źrebaka Cassidy. - To się zgadza. - A moja córka? - drążył Rex. Brig pomyślał o Cassidy. Nie mógł opanować pożądania i niewiele brakowało, żeby ją wziął. Mało nie uległ żądzy i wiele go kosztowało, żeby się z nią nie kochać. Kiedyś by go nie powstrzymało to, że była dziewicą. Po raz pierwszy w życiu poczuł szczere wyrzuty sumienia z powodu kobiety. - Przespałeś się z Angie? - Głos Reksa był zimny i szorstki. - Nie. - Brig patrzył mu prosto w oczy. - A dlaczego niby mam ci wierzyć? - Może pan nie wierzyć. Ale powinien mieć pan więcej zaufania do córki. - To nie jest odpowiedź na pytanie. - Twarz Derricka była sina z nienawiści. - Powinienem ci odciąć ten kłamliwy jęzor, a potem oderżnąć jaja. - Dość! - Rex tak mocno popchnął syna do ściany, że wiadro, które wisiało na wieszaku przy drzwiach, spadło na podłogę. - Zmień słownictwo i idź się wyspać. - Rex pchnął Derricka w stronę drzwi. - A ty, Mac, zostaw nas samych. To sprawa osobista. Mac skinął głową i wyszedł ze stajni. Brig został sam z człowiekiem, który dał mu pracę i który pomagał jego rodzinie, gdy inni się od nich odwrócili. Z mężczyzną, który ubóstwiał swoje córki. Z oczu Reksa biła wściekłość. Drgały mu nozdrza. Grubym kciukiem dotknął brody Briga. - Nigdy, przenigdy więcej nie waż się do niej zbliżyć. Słyszałeś? Dałem ci pracę, bo myślałem, że jej potrzebujesz. Dobrze ci idzie z końmi. Ale jeśli tylko dotkniesz Angie, przysięgam, że sam obetnę ci jaja. W stajni zrobiło się bardzo duszno, choć dopiero zaczynało dnieć i świt nieśmiało sączył się przez otwarte drzwi, rozjaśniając plecy najważniejszego człowieka w okręgu. - Bierz się do roboty. Ale pamiętaj. Będę cię miał na oku. Nawet, gdy nie będziesz o tym wiedział. I możesz mi wierzyć, że lepiej nie mieć ze mną do czynienia. - Zaciskając zęby, wyszedł ze stajni. Brig czuł niesmak. Wiedział, że od tej pory, jeśli coś stanie się na ranczu, winny będzie on. Cassidy nie mogła zasnąć. Myślała o Brigu i o tym, co się stało. Wywołał w niej podobne podniecenie jak jazda na oklep na Remmingtonie, a jednak trochę inne. Zaparło jej dech w piersiach, zupełnie jakby przejechała galopem kilometry. Krew w niej wrzała. Przenikał ją dreszcz do szpiku kości. Stanęła nago przed lustrem. Miała smukłe, ładnie zbudowane ciało, szczupłe biodra, małe i jędrne piersi. Przekrzywiła głowę i przyglądała się sobie krytycznie. Zastanawiała się, co on w niej widzi. Była przecież chudym trzpiotem, który w ogóle nie przypomina kobiety. Wprawdzie miała dosyć szczupłą talię i płaski brzuch, ale gdyby nałożyła czapkę baseballową, dżinsy i luźną koszulę flanelową, nikt by się nie domyślił, że jest dziewczyną. Ale Brigowi najwyraźniej to nie przeszkadzało. A może? Może tylko była łatwą namiastką Angie? Nagle wydało jej się, że lustrzane odbicie z niej szydzi. Poczuła się jak idiotka. Chwyciła ubranie i próbowała zapomnieć o tym, że brodawki jej piersi kurczyły się, gdy myślała o pocałunkach Briga i o tym, że obudziło się w niej nowe, ciepłe pragnienie. - Cassidy? - W hallu rozległ się głos Angie. Cassidy szybko wciągnęła majtki, założyła biustonosz i wskoczyła w dżinsy wranglera. - Mogłabyś tu przyjść na moment? - Chwileczkę! - Włożyła ręce w rękawy ulubionej koszulki i przełożyła ją przez głowę. - Musisz mi pomóc. - Dobra. - No, chodź... Boso pobiegła do pokoju Angie. Siostra siedziała na parapecie z wyciągniętymi rękami. Palce miała pooddzielane kawałkami waty. Na jej paznokciach sechł błyszczący lakier brzoskwiniowego koloru. Ona też nie była ubrana. Miała na sobie tylko koronkowy stanik i figi. Piersi wylewały się z czerwonego biustonosza. Jej skóra była brązowa. Angie nie miała tak płaskiego brzucha jak Cassidy, za to bardziej kobiece kształty. - Dzięki. Nie zawracałabym ci głowy, ale muszę się wyszykować. Felicity nie ma, a twoja matka nie lubi mnie na tyle, żeby mnie czesać. 43 - Lubi cię... - Angie ucięła kłamstwo ostrym spojrzeniem. - Obie wiemy, że za mną nie przepada. To nic. Ale nie będę prosić, żeby mnie czesała. - Uważając na paznokcie, wstała i podeszła do toaletki. W lustrze dostrzegła spojrzenie Cassidy. - Wiem, że moje włosy to moja sprawa, ale czy mogłabyś zapleść mi warkocz. Francuski. Nie pomyślałam i najpierw pomalowałam paznokcie. Mam jechać do miasta z Felicity. - Nie wiem, czy umiem. - Proszę cię. Wiesz, że nie zawracałabym ci głowy, ale... Jesteś mi potrzebna. - Angie miała szeroko otwarte oczy. Cassidy przeszła przez biało-różowy pokój. Koronkowe zasłonki idealnie pasowały do baldachimu zabytkowego łoża. Narzutę z surowego jedwabiu w odcieniu zgaszonego różu zdobiły haftowane poduszki, które doskonale komponowały się z zasłonami. Na ścianie wisiał portret Angie z matką. Roczna dziewczynka siedziała na kolanach Lucretii. Miała czarne kręcone włosy i niebieskie oczy i była uroczym dzieckiem. A dwudziestokilkuletnia Lucretia była piękną kobietą. Miała takie same oczy i włosy jak Angie. Przez lata portret wisiał w gabinecie ojca, ale Dena zrobiła remont i wyrzuciła obraz. Wzięła go Angie i, mimo protestów Deny, powiesiła na widocznym miejscu w pokoju. Angie miała rację. Dena nie przepadała za przybraną córką, która była żywą kopią ukochanej pierwszej żony Reksa. W oszklonej szafce dumnie prezentowała się kolekcja lalek Angie. Od Charty Cathy i Betsy Wetsy do całej serii lalek Barbie. Angie miała wszystkie wyprodukowane do tej pory modele. Chińskie laleczki uśmiechały się ręcznie malowanym uśmiechem, a szmaciane przytulanki z plastykowymi głowami mrugały oczami. Były nawet lalki, które płakały i siusiały, zależnie od nastroju właścicielki. Ale Angie najbardziej lubiła Barbie. Stały dumnie na przedzie półki, ubrane w suknie balowe, kostiumy kąpielowe, stroje sportowe, sukienki wieczorowe i nieodłączne pantofle na szpilkach. Wielu kształtnym lalkom towarzyszyli plastykowi mężczyźni - Kenowie w smokingach, garniturach i ciuchach sportowych. Wszyscy się uśmiechali, bo byli doskonale przygotowani na swoją randkę marzeń. Cassidy rzuciła okiem na lalki z wydatnym biustem, szczupłą talią i długimi nogami. Nigdy nie cierpiała Barbie. Kena też nie. - Pośpiesz się. Nie ma czasu. - Angie odgarnęła włosy na plecy. - Nie lubię tego. - Wiem, ale najwyższy czas, żebyś zaczęła przykładać wagę do kobiecych spraw... - Jak te? - Cassidy spojrzała na lalki. - Mogłabyś się od nich wiele nauczyć. - Lepiej nie. - Zanurzyła palce w gęstych włosach Angie. - Nie wiem, czy potrafię to zrobić tak, jak byś chciała... - Wyobraź sobie, że jestem koniem i że czeszesz mi ogon. - Na twarzy Angie malowała się pogarda. - Wiesz, Cassidy, życie nie kręci się tylko wokół stajni. Byłabyś całkiem ładna, gdybyś choć trochę zadbała o siebie. Jeżeli chcesz, to ci pomogę. Pożyczę ci szminkę i lakier do paznokci. Mogę cię też uczesać. - Dziękuję, ale... - Nie chcesz, żeby chłopcy zwracali na ciebie uwagę? Tylko Brig. - Nie obchodzi mnie to. - Dziwna jesteś. - Chcesz, żebym cię uczesała, czy nie? - Jasne. - Angie była rozdrażniona. - Po to cię zawołałam. - To nie praw mi kazań. Jestem zadowolona z mojego wyglądu. - Niezupełnie było to zgodne z prawdą, ale Cassidy nie miała zamiaru upodabniać się do siostry ani do plastykowego tworu firmy Mattel. - W porządku - burknęła Angie i zagryzła dolną wargę. W jej oczach pojawił się tajemniczy cień rozpaczy, którego Cassidy starała się nie zauważać. - Próbowałam ci tylko pomóc, ale jak nie, to nie. Zabierz się do czesania. Cassidy zacisnęła zęby i wzięła do ręki grzebień. Zręcznie przebierała palcami i wkrótce na plecach Angie pojawił się lśniący czarny warkocz. Cassidy związała go na końcu gumką. - Już. Też się do ciebie zgłoszę po przysługę. - Po dwie. - Angie przechyliła głowę i dotknęła szczotką grzywki. - Jeżeli już o tym mowa, to dwie. Pomogłaś mi wczoraj wieczorem, pamiętasz? Cassidy ugryzła się w język. - Tak, racja - przytaknęła z poczuciem winy. - Naprawdę. Gdyby tata przyłapał mnie z Brigiem, obdarłby nas żywcem ze skóry. - Pewnie. - Cassidy przypomniała sobie magiczny dotyk dłoni Briga i jego zaborcze wargi. Jej wnętrzności zaczął trawić płomień pożądania. Dopiero teraz zrozumiała, dlaczego dziewczyny ryzykowały i były gotowe narazić na szwank swoją reputację, żeby być z chłopakiem. Ona też zrobiłaby dla Briga wszystko. Odwróciła się i zobaczyła, że Angie ma na piersi siniaka. Choć częściowo zakrywał go czerwony jedwabny stanik, nie można go było nie 44 zauważyć. Cassidy domyśliła się, że to malinka i ścisnęło ją w żołądku. Ktoś tak mocno ssał piersi Angie, że zostawił ślad na delikatnej skórze. Cassidy poczuła, że krew odpłynęła jej z twarzy. Angie tego nie zauważyła. Pochyliła się i zaczęła dmuchać na paznokcie. Wtedy Cassidy dostrzegła następny siniak, na wewnętrznej stronie uda. Może po prostu się uderzyła? A może ten idealnie okrągły ślad zostawiły wargi Briga, który z dziką pasją ssał skórę Angie? Zebrało jej się na wymioty. - Dzięki wielkie! - rzuciła Angie. Cassidy bez słowa odwróciła się na pięcie i wybiegła z pokoju, trzymając się za brzuch. Żałowała, że zobaczyła ślady, które mówiły same za siebie. Ale co z tego, że Angie ma malinki? Przecież umawiała się z tysiącami chłopaków. Tak, ale zeszłej nocy była z Brigiem. Cassidy widziała ją wcześniej, kiedy pływała nago w basenie i wtedy jeszcze nie miała malinek. Wprawdzie było ciemno, ale... O Boże, nie chciała myśleć o tym, że Brig najpierw kochał się z Angie, a potem z nią. To było chore. Pobiegła do łazienki i zwymiotowała. Idiotka! Zrobiła z siebie idiotkę. Brig musi mieć teraz niezły ubaw. Wydało się, że Cassidy jest w tych sprawach kompletnie zielona. Wystarczyło tylko, że jej dotknął, a zaczęła się wyginać, błagając go w milczeniu, żeby zrobił z nią to, co ogiery robią z klaczami. Zachowywała się jak podniecone zwierzę. Spuściła wodę, a potem pochyliła się nad umywalką i tak mocno szorowała zęby, że pewnie zdrapała z nich trochę szkliwa. Poszła do stajni, ale Briga tam nie było. Na wybiegu pasł się Remmington. Cassidy miała wrażenie, że wszystko jej się tylko przyśniło. Że to jedynie głupia fantazja nastolatki. Postanowiła, że będzie się zachowywać tak, jakby między nią a Brigiem nic się nie zdarzyło. - Wyglądasz, jakby cię przekręcili przez maszynkę. A z bliska, to nawet jakby cię przekręcili dwa razy. - Chase, ubrany w wyblakłe dżinsy, w zniszczonych skórzanych rękawiczkach wysypywał żwir na podjazd, zapełniając nim wyrwy. W kąciku ust miał wykałaczkę. Jego skóra świeciła od potu. Brig zsiadł z motoru. Strzyknęło mu w krzyżu. - I mniej więcej tak się czuję. Bolały go wszystkie mięśnie i stawy. Marzył o butelce zimnego piwa i o tym, żeby walnąć się do łóżka tak jak stoi. Gdyby mógł, spałby całą dobę. Może wtedy pozbyłby się gryzącego poczucia winy wobec Cassidy. Może wtedy przestałby marzyć, że leży nago obok niej i kocha się z nią godzinami, przez całą noc. Cholera, podniecał się na samą myśl o niej. Strużka potu spłynęła mu po kręgosłupie. A co z Angie? Do cholery, co z nią zrobisz? - Upolowałeś coś w nocy? Brig zdobył się na wymuszony uśmiech. - Zbiegłego kuca. Ten uparty osioł Cassidy mnie zrzucił. - Wykrzywił się i wyprostował rękę. - Akurat. - Chase przechylił taczki i wytrząsnął z nich żwir, a potem grabiami wyrównał powierzchnię. - Pomóc ci? - Już kończę. - Jednym słowem, wiem, kiedy przyjść. Chase wsparł się na drążku grabi i podrapał się w brodę. - Wiesz, widziałem dziś w mieście Angie. - Tak? - Tak. - Chase sprawiał wrażenie zamyślonego. Gdzieś zniknęła jego zadziorność. - To straszne, ale muszę przyznać, że jest najpiękniejszą kobietą, jaką w życiu widziałem. - Podoba ci się dlatego, że ma pieniądze - przypomniał mu Brig. - To jej kolejna zaleta - przyznał Chase. - Ale jej uroda nie ma nic wspólnego z pieniędzmi. - Uśmiechnął się ponuro, jakby się wstydził tego, że zwraca uwagę na coś więcej niż wszechmocnego dolara. - Boże, chyba nie wiem, co mówię. Zresztą, co tu dużo gadać, jest piękna. - Jeżeli lubisz kłopoty... Oczy Chase’a nie były promienne jak zwykle, ale uśmiechał się szeroko, ukazując równe zęby. - A od kiedy ty nie lubisz? - Kłopoty bywają różne. Ja mówię o takich, które ciągną się za człowiekiem do grobowej deski. Z Angie Buchanan mogą być takie. - Pewnie masz rację, ale zrobiłbym wszystko, żeby była moja. - Pociągnął taczki z powrotem i zaczął przerzucać żwir łopatą. Kamyki uderzały o metalowe dno. Brig wcisnął ręce do dziurawych kieszeni levisów. - Chce, żebym z nią poszedł na przyjęcie do Caldwellów. - Jezu... - Chase zamarł na chwilę, a potem wrócił do pracy. - Pójdziesz? 45 - Nie wiem. - Przepuścisz taką okazję? - Chase odstawił łopatę. - Nie możesz, Brig. Musisz pójść. - Dlaczego? - Bo poznasz tam wielu ludzi. Może trafisz na kogoś, kto ci poradzi, jak wyrwać się z tego grajdoła. - Czy w ten sposób powinno się mówić o rodzinnym mieście? - To nie pora na żarty. Pójdziesz na to przyjęcie, Brig. Cholera, sam się staram zdobyć zaproszenie. Gdybym mógł, poszedłbym z Velmą Henderson. Ale ona ma z osiemdziesiąt pięć lat. - Dziewięćdziesiąt. - Co z tego. Mógłbym zabić, żeby się tam dostać. A ciebie zaprasza Angie Buchanan. Cholera, Brig, czy ty masz rozum? - Tym się różnimy, studencie. Widzisz, tobie zależy na tym, żeby piąć się wyżej, bywać w towarzystwie, zarobić kupę pieniędzy. - A tobie nie? Brig sięgnął do kieszeni koszuli i wyciągnął paczkę cameli. Wytrząsnął papierosa, zmrużył oczy i spojrzał na horyzont. - Myślę, że tu jest tak samo jak wszędzie. Gdzieś jest mniej ludzi, gdzieś więcej. Jedni są dobrzy, inni źli. Ale miasto zawsze jest w rękach bogatych, a biedni robią wszystko, żeby związać koniec z końcem. - Zapalił papierosa i wypuścił w powietrze kłąb dymu. - Chciałbym zobaczyć, jak to jest po tej drugiej stronie. - Chase zaczął wyrównywać żwir grabiami. - Pewnie, że ciężko się zgina plecy, gdy się dla kogoś pracuje. - Zmarszczył lekko czoło i wyjął wykałaczkę. - A nie masz dosyć tego, że znają cię jako syna półkrwi Indianki, wróżki? - Jakoś mnie to nie martwi. - A powinno, Brig, bo z nią jest coraz gorzej. Dzisiaj, zanim wyszła do miasta, miała klientkę. Mamę zaczęła boleć głowa. A potem miała jedną z tych swoich wizji, czy jak tam je nazywasz. Matka była przekonana, że wszystko się dzieje naprawdę, bo obraz był tak realny. Mówiła, że tobie i mnie grozi niebezpieczeństwo. - Zawsze tak mówi. - Wiem. - Spojrzał na Briga z powagą w oczach. - Ale z nią jest źle. Mało nie dostała histerii. Jakby była na LSD albo opium, albo jakimś innym gównie. Mówię ci, Brig, ona czasami zachowuje się jak nie z tego świata. Pojechała po coś do miasta, cholera wie, po co. Pędziła jak szalona. Nie widziałem jej od tamtej pory. - Daj jej spokój. - Myślę, że powinna pójść do szpitala. - Co?! - Brig zaciągnął się camelem. Stary metalowy szyld zaskrzypiał na wietrze. „Przepowiednie. Wróżenie z ręki. Tarot”. - Wiele przeszła. Przecież wiesz. Nigdy nie było z nią dobrze, ale odkąd straciła Buddy’ego... - To było wiele lat temu... - Ale pamiętam to tak, jakby wydarzyło się wczoraj. Widzę, jak Buddy wpada do strumienia i krzyczy, a ja nie mogę go wyciągnąć. - Chase zrobił się blady jak ściana. Patrzył gdzieś w dal, jak zawsze, kiedy myślał o bracie, którego Brig nie znał. Był tylko dwa lata młodszy od Chase’a. - Ciągle się obwiniasz. - Nic nie mogę na to poradzić. - Chase chwycił łopatę i wbił ją w mniejszą już kupę żwiru. Przez lata próbował wymazać to z pamięci, ale koszmar nie przestawał go dręczyć. Dopadał go w snach, a czasem i na jawie, w środku dnia. - Miałeś tylko pięć lat, nie umiałeś pływać. - Nie mówmy o tym - burknął Chase. Brig strząsnął popiół z papierosa na świeżo wysypany żwir. - Napiłbym się piwa. Chcesz? - Później. - Chase popchnął taczkę. Usłyszał, że Brig wchodzi po schodach do domu. Nie obwiniaj się. Ile razy słyszał ten wyświechtany frazes? Od matki, nawet od starego, gdy jeszcze z nimi mieszkał. Szkolny psycholog też powtarzał te same puste słowa, ale Chase wiedział, jak było. Chociaż zdarzyło się to prawie dwadzieścia lat temu, nie mógł zapomnieć tego zimnego wiosennego dnia, zupełnie jakby to było wczoraj. Matka była w baraku. Wracała do siebie po urodzeniu Briga. Miała trudne porody. Ten musiał się odbyć przez cesarskie cięcie i trzeba było za niego drogo zapłacić. Był to ostatni poród Sunny. O mało przy nim nie umarła, ale Chase wtedy o tym nie wiedział. Wiedział tylko, że on i Buddy zostali pod opieką ojca. Kiedy Frank McKenzie pracował w tartaku u Buchanana, pilnowały ich jakieś kostyczne kobiety z kościoła. Uśmiechały się do niego promiennie, ale gdy myślały, że nie słyszy, plotkowały przez telefon i gadały jak nakręcone. O tym, że Jezus jest dobry i że Bóg jest mściwy. Chase miał tylko pięć lat, ale wspomnienie tego dnia zawsze budziło w nim grozę. Sunny wróciła ze szpitala, ale była słaba. Wiele lat później Chase dowiedział się, że wypuścili ją za wcześnie, bo nie mogła zapłacić rachunków za lekarstwa. Gdy wróciła do domu, nie chciała korzystać z pomocy kobiet z kościoła.

płakał, gdy był zły, inaczej, kiedy był głodny, jeszcze inaczej, kiedy coś mu się nie podobało. Milla nauczyła się rozpoznawać jego różne krzyki już po kilku dniach. Zmiany dokonujące się w żonie także fascynowały Davida. Milla zawsze miała tendencję do stania z boku, do bycia bardziej obserwatorką niż uczestniczką wydarzeń dziejących się dookoła. Sprawdź Czy on mówił dosłownie? Tajemniczy informator był martwy? - W końcu go znajdę - dokończył mężczyzna, a Milla odetchnęła z ulgą. Zadzwoniła jej komórka; Diaz rozejrzał się, zlokalizował torebkę leżącą z tyłu i podał ją Milli. - Dzięki - powiedziała, wyciągając telefon; na ekraniku widniał numer biura. - Halo? an43 129 - Mamy zaginięcie czteroletniego chłopca - odezwała się Debra Schmale bez zbędnych wstępów - Mieszka blisko parku stanowego. Wyszedł z domu co najmniej dwie godziny temu.