- Ale nim to się stanie, wolałabym, żeby on i jego kolesie znaleźli sobie inne miejsce do przesiadywania. Burgery zaraz będą gotowe. Miło było panią poznać - rzuciła w stronę Sayre, odchodząc - chociaż z wątpliwą szczerością. Zdawała się niechętnie zostawiać Becka sam na sam z inną kobietą. Kelnerka prawdopodobnie nie była jedyną dziewczyną w Destiny, której mocniej biło serce na widok Merchanta i Sayre rozumiała dlaczego. Miał w sobie niezaprzeczalny seksapil; zielone oczy, jasne włosy i uśmiech wart grzechu. Wyglądał równie przystojnie i elegancko w starych dżinsach i białej kratkowanej koszuli, które miał na sobie teraz, jak w garniturze, na pogrzebie. Bardzo atrakcyjny zestaw. Ale o Chrisie można było powiedzieć to samo. Nosił się równie elegancko, był przystojny niczym gwiazdor. Tyle że wiele niebezpiecznych, śmiercionośnych gadów także wygląda równie ujmująco. Chris był wężem, który uderzał, jednocześnie omamiając ofiarę swym pięknem. Sayre nie ufała Beckowi, podobnie jak starszemu bratu. Może nawet bardziej. Chris urodził się złym człowiekiem, Merchantowi płacono za jego podłość. - Selmie pękłoby serce, gdyby się dowiedziała, że przyszłaś tu na obiad, chociaż przez cały dzień próbowała nas nakarmić - zauważył Beck. - Kocha nas. Zawsze kochała i to bardziej, niż sobie na to zasłużyliśmy. - Dlaczego uważasz, że nie zasługujesz na miłość? - spytał, pochylając się ku niej. - Jest pan prawnikiem, panie Merchant, a nie psychoanalitykiem. - Próbuję po prostu podtrzymać konwersację. - Klaps Watkins też tak mówił. Roześmiał się głośno. - Zatem muszę popracować nad swoją techniką. Przez chwilę mieszał słomką w swojej szklance coli. - Sayre, przepraszam cię - powiedział powoli, spoglądając jej w oczy. - Za to, że w ten sposób mówiłem o starym Mitchellu. To była tania zagrywka. Zazwyczaj postępuję nieco bardziej uczciwie, nawet gdy jestem zły. Nienawidząc się za wiarę w szczerość jego przeprosin, nie odpowiedziała. Wzruszyła tylko ramionami. Kelnerka przyniosła ich zamówienia. Burgery były takie, jakie powinny być; tłuste, gorące i smakowite. Przez kilka chwil jedli w milczeniu, ale Sayre wiedziała, że Beck jej się przygląda. - O co chodzi, panie Merchant? - spytała wreszcie. - Słucham? - Ciągle pan na mnie patrzy. - Hmm, przepraszam. Zastanawiałem się po prostu, czy podziękowanie rzeczywiście jest dla ciebie tak trudne. - Za co? - Za odstraszenie Watkinsa. Skinął głową w kierunku okna. Odwróciła się i spojrzała, jak natręt wsiada na motocykl. Kopnął zapłon i wyjechał z miejsca na parkingu przed barem. Zanim z rykiem silnika oddalił się na autostradę, pokazał im środkowy palec. - To najlepiej świadczy o jego opinii o nas - mruknęła Sayre i dodała: - Poradziłabym sobie z nim, ale prawdopodobnie nie bez wszczynania awantury i zrobienia z siebie głównego tematu miejscowych plotek. Dlatego dziękuję. - Cieszę się, że mogłem pomóc. - Powiedział, że już kiedyś spuścił ci manto. Naprawdę? - To jego wersja. - Skończył jeść burgera i wyciągnął dwie serwetki z podajnika, żeby wytrzeć ręce. - To dzięki Watkinsowi ponownie zaprzyjaźniliśmy się z Chrisem. Dwie kawy - rzucił do

Tym razem nie zamierzała pozwolić, by jego bliskość wy¬trąciła ją z równowagi. Spokojnie spojrzała mu prosto w oczy. - Dlaczego? To jedyne sensowne wyjście z sytuacji. - Przyjechałaś zajmować się siostrzeńcem... - zaczął, lecz weszła mu w słowo: - Przyjechałam dopilnować, by był szczęśliwy. Przekonałam się, że Henry cię potrzebuje, a ty rzeczywiście po¬trafisz się nim zająć. Potrzebuje miłości, a ty mu ją dasz. - Ja? Ale ja go wcale nie kocham! - Nie? - Zaśmiała się cichutko. - Nawet jeśli jeszcze nie, to jesteś na najlepszej drodze. Nie miałeś serca go zo¬stawić. Wiem o wszystkim, co robiłeś, znam każdy twój krok. Każdy... - Jakim cudem?! - Mam swoich informatorów... Nie potrafiłeś zostawić Henry'ego nawet wtedy, gdy zasnął. Nie mogłeś znieść my¬śli, że go zawiedziesz, jeśli się przypadkiem obudzi, a ciebie nie będzie, prawda? Do tej pory broniłeś się przed miłością. Wolisz się do nikogo nie przywiązywać. Zmieniasz kobiety jak rękawiczki. Ale z Henrym jest inaczej. Jego nie możesz rzucić z lęku czy niechęci przed uwikłaniem się w coś po¬ ważniejszego. Dlatego on cię wyleczy z uciekania przed uczuciem. Nie możesz przez całe życie uciekać. Mark oniemiał na dobrą chwilę. - A czy tobie nie przyszło do głowy, że ja wcale nie chcę się zmieniać? Jest mi dobrze tak, jak jest. - Taak? Nie chcesz kochać? - Nie! - I nie chcesz być kochany? - Nie! - I nie dostałeś fioła na punkcie swojego małego bratanka? - Nie! - Łżesz, aż się kurzy - skwitowała spokojnie. Mark wciąż zaciskał dłonie na jej ramionach. Dzieliły ich centymetry, lecz Tammy patrzyła na niego z takim opa¬nowaniem, jakby znajdowała się w przeciwległym kącie po-koju. Dla dobra dziecka nie mogła ulegać emocjom. Zdra¬dzały ją jedynie rumieńce na policzkach. http://www.olejekkokosowy.net.pl/media/ - I jak ci się tu podoba? - Mam spore zastrzeżenia co do zakwaterowania - oznajmiła z udawaną powagą. - Nie jest to standard, do jakiego przywykłam. Przedyskutowałam tę sprawę z Henrym. Ostatecznie doszliśmy do wniosku, że jesteśmy zahar¬towani i potrafimy znieść nawet najgorsze warunki, więc wytrzymamy tu jakoś. I znowu uśmiechnęła się tak promiennie, że Markowi odjęło mowę. Tammy stała na tle zamku i mimo skromnego ubrania i bosych stóp wyglądała tak, jakby była jego panią. Henry, zmęczony i szczęśliwy, tulił się ufnie do jej piersi. Tak, ona ma dość siły, by się tym wszystkim zaopiekować. - Mark, mówiąc poważnie, chciałabym porozmawiać o tym, gdzie będę mieszkać. Faktycznie, domek ogrodnika nie jest najlepszym miejscem dla Henry'ego, ale naprawdę nie mogę zostać tu z tobą. To nie wypali. Sam widziałeś, jak wyszło wczorajszego wieczora. - Moim zdaniem wyszło bardzo dobrze - odparł z peł¬nym przekonaniem. Na samo wspomnienie upokarzających uwag Ingrid krew napłynęła Tammy do twarzy. - A moim zdaniem bardzo źle. I jeśli sądzisz, że za¬mierzam potulnie odgrywać rolę gościa twojej kochanki, to bardzo się mylisz. - Ingrid nie jest moją kochanką - zaoponował gwałtow¬nie Mark. - Doprawdy? Nawet jeśli zanadto zaczęła wchodzić ci na głowę i zamierzasz ją zostawić, by znaleźć sobie inną, problem nie znika. Nie patrz tak, znam twoje obyczaje, już mi o nich opowiedziano. Mark aż zatrząsł się z furii. - To są moje prywatne sprawy i nic nikomu do tego!

- Nie musieliśmy. Ale czasem tak bywa... Mały Książę opowiedział Róży o swoim spotkaniu z Lisem, który uczył go, jak być przyjacielem. Kiedy skończył, Róża długo milczała. Mały Książę też milczał i lekko gładził płatki Róży. - Ty zawsze byłeś moim przyjacielem... - cicho powiedziała Róża. Mały Książę pogłaskał ją jeszcze czulej. Zrozumiał, dlaczego Róża mu to powiedziała i dlaczego odczuwała zawstydzenie. Nie chciał jednak, by nadal było jej przykro. Sprawdź następnie pochylił twarz nad Różą i zamknął oczy. Mały Książę nie zdziwił się, kiedy Bankier nawet nie podniósł głowy na powitanie. Zauważył i tym razem, że odłożony na chwilę papieros Bankiera sam zgasł. Bankier jak zwykle był bowiem zajęty swoimi obliczeniami. - Dzień dobry - powiedział uprzejmie Mały Książę, lecz nie spodziewał się odpowiedzi. Usiadł naprzeciw Bankiera trzymając Różę przy swojej twarzy i wpatrywał się twarz Bankiera. Czekał aż ten go dostrzeże. Milcząca obecność Małego Księcia sprawiła, że po chwili Bankier zaczął się mylić: - Pięć miliardów osiemnaście milionów dziewięćset sześćdziesiąt siedem tysięcy osiemset dwadzieścia cztery plus trzynaście daje pięć miliardów osiemnaście milionów dziewięćset sześćdziesiąt siedem tysięcy osiemset czterdzieści siedem... Nie, pomyłka! Trzydzieści siedem! Czego chcesz, nie przeszkadzaj mi! - Bankier był bardzo poirytowany. - No, czego chcesz? Mów szybko! Jestem bardzo zajęty!... - Czy chciałbyś mieć przyjaciela? - spytał spokojnie Mały Książę. - Przyjaciela? Po co? - odparł szybko Bankier. - Żeby czasem podzielił się z tobą tym, co posiada - znowu spokojnie odpowiedział Mały Książę.