Teraz, pod koniec drugiego dnia pobytu na Kanaanie, przekonałam się z całą

„podskakiewicza” nie ma co oczekiwać pomocy. Wysłannik przewielebnego jest teraz kompletnym idiotą. No, ale nic, jakoś damy sobie radę sami. Dzień mamy dziś jasny, czyli i noc będzie jasna. Narodzi się nowy księżyc, najlepsza pora dla Czarnego Mnicha. Usiąść wieczorem w zasadzce na tej, jak jej tam, Mierzei Postnej. I złapać kochaneczka na gorącym uczynku, jak tylko się pojawi. Co z tego, że to widmo? Dwa lata temu, kiedy jeszcze służył w Kraju Przywiślańskim, pan Feliks osobiście aresztował Stasia Pijawkę, samego Lubelskiego Wampira. Ten to był dopiero zręczny i obrotny, a przecież ani pisnął. Ale przed powrotem do Araratu musiał wyjaśnić jeszcze jedną sprawę. Wydostawszy się z tropików na pokrzepiający północny chłód, policmajster wsłuchał się w ciszę, postał jakieś pół minuty zupełnie nieruchomo, po czym raptownie rzucił się w krzaki i wywlókł z nich opierającego się człowieczka – tego samego podglądacza, który dopiero co skradał się wzdłuż ścieżki, a i pod oknem, należy sądzić, też podsłuchiwał, bo nie mógł to być nikt inny. Okazało się, że to znajomy. Kto raz takiego zobaczy, ten już nie zapomni: czarny beret, płaszcz w krateczkę, fioletowe okulary, kłaczek bródki. Ten sam głuptas z przystani. – Coś ty za jeden?! – ryknął pułkownik. – Czego tu szpiegujesz? – Musimy! Koniecznie! O wszystkim! – zaterkotał konus, połykając słowa i całe kawałki zdań, tak że ogólnego sensu tej gadaniny nie dawało się pojąć. – Ja słyszałem! Najwyższe władze! Święty obowiązek! Bo to czort wie czym! Tu śmierć, a oni! I nikt, ani jeden! Głusi, ślepi, malinowi! http://www.olejek-arganowy.org.pl/media/ siostrzyczką, którą miał nieść na miejsce wiecznego spoczynku. Dziesięć minut później pastor oficjalnie rozpoczął uroczystość. Rainie zerknęła na Quincy’ego. Nie był już na służbie. Jego wzrok sięgał gdzieś daleko, gdzie drzewa tworzyły niebieskawą linię. Po policzkach agenta FBI spływały łzy. Pastor umilkł. Młody człowiek, którego Rainie nie rozpoznała, wstał i pomógł jakiejś starszej pani podejść do mikrofonu. Wiatr opinał czarną jedwabną sukienkę na jej okrągłych kształtach. Dotarłszy na mównicę, kobieta otworzyła książkę i odchrząknęła. Przedstawiła się jako ciotka Alice Bensen i zaczęła czytać tekst, który wybrała na pożegnanie dziewczynek. Był to urywek o przyjaźni z Kubusia Puchatka. Tego Rainie już nie wytrzymała. Ona też musiała odwrócić wzrok. Oprzytomniała dopiero, gdy do mikrofonu zbliżył się Vander Zanden. Stojąc przed liczącym prawie osiemset osób tłumem, wydawał się zupełnie wytrącony z równowagi. Spisał swoją mowę i kartka drżała mu teraz w dłoniach. Ale Rainie nie potrafiła

to, byśmy mogli odczuwać świat Boży nie tylko ciałem, ale i duszą. I nawet dziwne, że to ja, słaba rozumem i duchem czernica, muszę to ojcu wyjaśniać. Czy to nie ty, władyko, mnóstwo razy mówiłeś o tym uczuciu i w kazaniach, i w prywatnych rozmowach? – Miałem na myśli wiarę i miarę moralną, które każdemu człowiekowi są od Boga dane! A ty mi o jakiejś fatamorganie opowiadasz! – A choćby i o fatamorganie. – Zakonnica z uporem pokiwała głową. – Wokół i wewnątrz Sprawdź Nie! Od drewnianej ściany oderwała się szczupła postać i zbliżyła powoli. Strusie pióra trzepotały nad kapeluszem, woalka jak leciutka pajęczynka furkotała przed twarzą. Ręka w długiej rękawiczce (już nie szarej jak przedtem, lecz białej) podniosła się, przytrzymując brzeg kapelusza. Właściwie widać było tylko te białe ręce, poruszające się ptasimi ruchami, bo czarna suknia tajemniczej osoby zlewała się z ciemnością. – Pan jest silny, od razu wyczytałam to w pańskiej twarzy – powiedziała panna bez żadnych wstępów niskim, piersiowym głosem, od którego pan Feliks czemuś zaczął dygotać. – Teraz spotyka się tylu słabych mężczyzn, wasza płeć się wyradza. Wkrótce, za jakieś sto lub dwieście lat, mężczyzn nie będzie można odróżnić od kobiet. Ale pan jest inny. A może się mylę? – Nie! – zawołał policmajster. – Wcale się pani nie myli. Jednakże... – Powiedział pan „jednakże”? – przerwała mu tajemnicza nieznajoma. – Nie przesłyszałam się? Tego słowa używają tylko słabi mężczyźni.