Katrina wciąż się uśmiechała.

wiatru uderzył go w twarz. - Ona cie potrzebuje. - Ona nigdy nikogo nie potrzebowała. - Myslelismy, ¿e... - My? - Matka i ja. Rozmawialismy te¿ o tym z lekarzami. Pomyslelismy, ¿e mo¿e tobie udałoby sie do niej dotrzec. - Ty i matka - warknał Nick. - Do diabła. - Warto spróbowac. Nick spojrzał w strone zatoki, gdzie ciasno stłoczone łodzie skrzypiały, ocierajac sie o siebie burtami. Nagie maszty sterczały jak kosciste rece wyciagniete błagalnie do obojetnego nieba. Był to ponury widok. Mysl, ¿e mógłby znowu zobaczyc Marle, nie dawała mu spokoju. Nie mógł sie od niej uwolnic. Alex rzucił niedopałek papierosa na ¿wir, gdzie tlił sie jeszcze przez chwile koło łysiejacej opony starego buicka. - Jest jeszcze cos. - Jeszcze cos? 23 http://www.olejek-arganowy.info.pl/media/ - Witaj, Caleb - powiedział Nevada, patrząc na stojak z kroplówką przy łóżku chorego; przezroczysty płyn ściekał 28 rureczką do żyły na ręce starca. - Czego chcesz? - Caleb mówił niewyraźnie, może na skutek zażywania lekarstw albo dlatego, że wyjęto mu sztuczną szczękę. - Słyszałem, że zmieniłeś zeznanie. - Nevada stanął u wezgłowia i, skrzyżowawszy ręce na piersi, przypatrywał się twarzy Caleba, by upewnić się, że chory nie kłamie. - Musiałem zrobić, co należy. - Mówiłeś mi, że Ross McCallum był w sklepie, kiedy zabito Ramóna. - Powiedziałem, że wydawało mi się, że go widziałem. Myliłem się - odparł Caleb podniesionym głosem. - Skłamałeś? Caleb otworzył usta, zamknął je, a potem ściągnął wargi. Był pewnym siebie człowiekiem, trudno mu było przyznać, że popełnił błąd.

swoim łóżku, z gorączką, a babka opiekowała się nim w milczeniu, spoglądając na niego ponuro podkrążonymi oczami. - Zostaw swoją siostrę w spokoju, bo cię rozbiorę i wrzucę do gniazda skorpionów - ostrzegał go później dziadek, smarując chleb domowego wypieku masłem i polewając go miodem. Generał McCallum nosił szkła bez oprawek, trochę łysiał i brakowało mu kilku zębów. Był jednak dobrze zbudowanym mężczyzną i nikt, ani żona, ani dzieci, ani wnuki, nie ośmieliłby się podnieść na niego głosu. Jego słowo było najważniejsze. - Ja nie żartuję. Sprawdź powoli, jak dziecku. - Albo, co te¿ jest mo¿liwe, on cie w pierwszej chwili odrzuci... chodzi mi o ciebie, o twoje samopoczucie... - Czuje sie doskonale - rzuciła Marla. Irytujace, ¿e wszyscy traktuja ja jak wra¿liwa, cieplarniana roslinke - choc, prawde mówiac teraz, musiała sie oprzec o scianke windy, bo ju¿ czuła sie wyczerpana. Do diabła z tym wszystkim. Nie wiedziała o sobie wiele, ale jednego była pewna -nigdy nie zaliczała sie do mieczaków. - Idziemy zobaczyc naszego syna. - Jestes pewna, ¿e to dobry pomysł...? - Poka¿ mi, gdzie jest - ucieła krótko. Jej ma¿ nie odezwał sie ju¿ ani słowem i reszte podró¿y stara winda odbyli w milczeniu. Marla zaraz po¿ałowała, ¿e