Usiłując stawić temu czoło, cofnęła się o krok.

- Dzień dobry, kuzynko Anne. - Dziewczyna niepewnie weszła do pokoju. Była blada i wyglądała na lekko prze-straszoną. - Och, moja droga Clemency! - Pani Stoneham zbliżyła się do niej i objęła ją czule. Przybyła wybuchnęła ze zdenerwowania płaczem i przez kilka chwil słychać było jedynie żałosne odgłosy szlochu i niewyraźnie wypowiada¬nych słów. - Bessy, przynieś proszę herbatę i ciastka dla panny Clemency. - Pani Stoneham poklepała dziewczynę pociesza-jąco po ramieniu i spojrzała na nią z troską. - Clemency, najdroższa, jesteś cała zziębnięta. Chodź tu bliżej, usiądź i zdejmij kapelusz. Opowiedz teraz, co się stało. Mam nadzieję, że mama czuje się dobrze. Dziewczyna kiwnęła głową i przełknęła ślinę. Trochę czasu zajęło jej naświetlenie pełnego obrazu sytuacji, ale i tak pani Stoneham ledwie mogła w to uwierzyć. - Przejechałaś taki kawał drogi na zwykłym wozie? - zapytała. Wydawała się bardziej przejmować warunkami, w jakich kuzynka podróżowała, niż powodem, dla którego uciekła z domu. - Tak. Bałam się, że mnie odnajdą, jeśli wynajmę powóz. Dlatego rozsądniejsze wydało mi się wybranie czegoś skrom¬niejszego. Wuj mojej pokojówki ma małą firmę przewozową i zgodził się mnie tutaj przywieźć. Poza tym tak wyszło taniej - skończyła rzeczowo. - Nie zostało mi wiele kieszonkowego, a nie chciałam wzbudzać podejrzeń, prosząc mamę o więcej. Pani Stoneham, której myśli przed przybyciem Clemency krążyły jedynie wokół śmierci męża, ożywiła się. - I przyjechałaś tu sama? - Tak, kuzynko Anne. Nie chciałam sprawiać kłopotów Sally, mojej pokojówce. Naturalnie, zostawiłam dla mamy list, ale nie powiedziałam nikomu, dokąd się wybieram. Wie o tym tylko Sally, ale jestem pewna, że mnie nie zdradzi. - Nie powiem, nawet gdyby rozszarpywano mnie na kawałki - obiecała dziewczyna, gdy Clemency błagała ją o dyskrecję. Nawiasem mówiąc, dostała za to trzy funty, ale i bez tego dochowałaby tajemnicy. Nie dbała bowiem o panią Hastings-Whinborough, a Clemency wystawiła jej dobre preferencje na wypadek, gdyby nagle znalazła się bez pracy. Miały utrzymywać kontakt przez wuja Sally. Pani Stoneham zaczęła się śmiać. Te śliczne błękitne oczy i złote loki kryły głowę nie od parady - dziewczyna okazała się nad wyraz inteligentna i pomysłowa. Zniszczyła nawet notes ojca z jej aktualnym adresem, wątpliwe więc, aby poszukiwania pani Hastings-Whinborough poszły tym tro¬pem, nawet jeśli zapamiętała, iż pani Stoneham się prze¬prowadziła. Bessy przyniosła herbatę i ciastka i pani domu zauważyła z przyjemnością, że blade policzki Clemency nieco się zaróżowiły. - Nie martw się, moja droga, nie każę ci wracać do matki - uspokoiła ją. - Coś podobnego przydarzyło mi się, gdy byłam w twoim wieku, jeszcze zanim poznałam mojego kochanego Roberta. - Tu westchnęła i ze smutkiem przyjrzała się czarnej sukni, ale zaraz podniosła głowę i ciągnęła weselszym tonem: - Nie zapomniałam obezwładniającego uczucia bezsilności i gniewu, gdy potraktowano mnie jak jakąś bezwolną rzecz. Na szczęście człowiek ten umarł, zanim urzeczywistniły się plany ślubu. Wątpię, abym się zdobyła na tyle odwagi co ty. Clemency tymczasem trochę się odprężyła i wzięła kolejne ciastko. - Droga Clemency, czy zdajesz sobie sprawę, że pod jednym względem wpadłaś z deszczu pod rynnę? - Jak to? - zaniepokoiła się dziewczyna, rozglądając się wokoło ze strachem, jakby jej kuzynka chowała w szafie kolejnego wyuzdanego arystokratę. - Nazwisko rodowe Storringtonów brzmi Candover, a my znajdujemy się właściwie w Abbots Candover, niespełna pięć kilometrów od ich rodzinnej posiadłości! - Rzeczywiście, nie pomyślałam o tym, ale wątpię, aby mnie tu szukali. - Ufam, że się nie mylisz. Mieszkam tu zaledwie od kilku miesięcy i jak dotąd mało kto wie, kim jestem. Naturalne, że będąc w żałobie chodziłam tylko do kościoła. Uzgodniły między sobą, że w razie potrzeby Clemency poda się za ubogą kuzynkę, która przyjechała do ciotki dla podtrzymania jej na duchu. http://www.odnowahodyszewo.pl Tymczasem w jadalni mężczyźni z mniejszym niż za¬zwyczaj zapałem skończyli wieczorne porto. Wędkarze czuli się nieco senni, markiz zaś pogrążył się w milczącej zadumie. - Lysandrze, gdzie zaplanowano miejsce na piknik? - zapytał lord Fabian. - Mam nadzieję, że znajdziemy tam trochę cienia. Dzisiejszy skwar dał mi się mocno we znaki. - Zwykle chodzimy nad strumyk koło ruin starego koś¬ciółka. To bardzo przyjemne, zacienione miejsce na skraju małego lasku, będziesz więc mógł, kuzynie, odpocząć do woli pod drzewami. - Już od niepamiętnych czasów nie brałem udziału w pikniku - rzekł lord Fabian. - Od razu poczuję się o kilka lat młodszy. Towarzystwo rozeszło się na dobre wkrótce po tym, jak panowie dołączyli do pań na kawę w salonie. Lysander odprowadził damy na piętro i wrócił do kuchni, by sprawdzić, czy wszystko zostało należycie przygotowane na następny dzień. Pani Marlow i jej pomocnice poszły już spać. Został jedynie Timson, żeby pozamykać wszystko na noc. Na podłodze stało Mika koszy, a mniejsze koszyki ustawiono na stole. Na jednym z nich leżała kartka i właśnie ona przyciągnęła uwagę markiza. - Timson! - zawołał. - Co to jest? - Przepraszam, milordzie, nie słyszałem pana - odparł i Timson, wychodząc po schodach z piwnicy. - Kto napisał tę kartkę? - To lista produktów na piknik, milordzie - rzekł służący, rzuciwszy na nią okiem. - Przecież widzę! - odparł markiz. - Chcę wiedzieć, kto ją napisał. - Nie mogę tego dokładnie stwierdzić, wielmożny panie. Na pewno nie jest to pismo pani Marlow. Może panny Stoneham? Markiz podniósł kartkę i przyjrzał się jej uważnie. W ukła¬dzie liter zauważył coś dziwnie znajomego. Gdzie, u diabła, widział już takie pismo?

- Czarująca dziewczyna ta panna Stoneham - stwierdziła żywo lady Helena. - Zgadza się pani ze mną, panno Baverstock? - Musiała mieć wspaniałe referencje - odparła Oriana wymijająco. - Referencje, panno Baverstock? Nie bardzo rozumiem. - Od poprzedniego pracodawcy, lady Heleno. - Co za bzdury! Myśli pani, że nie potrafię sama ocenić ludzi? - Jestem pewna, że milady jest w swych sądach bardzo wnikliwa - rzekła ostrożnie Oriana. - Mimo wszystko, jeśli idzie o tak słodką dziewczynę jak Arabella, nigdy za wiele czujności. Sprawdź - A teraz? - zapytała nieśmiało. - Teraz pragnę cię całować. - Och... I tylko to zdąŜyła powiedzieć, bo objął ją i całował z pasją, a ona nie pozostawała mu dłuŜna. Bo tak się złoŜyło, Ŝe mając dwadzieścia pięć lat, nigdy takich pocałunków nie zaznała. Opieka nad Karą zajmowała jej cały czas i nie w głowie jej były randki. AŜ do tej chwili nie zdawała sobie sprawy, co traciła. Nie przestała jednak myśleć, Ŝe chyba nikt poza Markiem nie potrafiłby doprowadzić jej do stanu takiej ekstazy. A on całował wiele kobiet, mniej lub bardziej doświadczonych. Ją teŜ na pewno całował niejeden męŜczyzna, lecz chyba Ŝaden nie potrafił wzbudzić w niej takiej namiętności... Erika marudziła coś przez sen. Mark wrócił do realnego świata... Opamiętał