Lizzie. Winda skrzypnęła złowieszczo.

sam strach przed utratą Iriny, jaki dzień po dniu musiało znosić jej nieszczęsne dziecko. Strach przed dzwonkiem do drzwi. Strach przed tym momentem. Słyszała głosy przy drzwiach. Słyszała, jak Karen Dean wraca do dużego pokoju, mówi coś do Tony'ego, a on zaczyna krzyczeć. Sandra otworzyła drzwi od kuchni i zadrżała. W holu było pełno obcych - dwie kobiety, mężczyzna, gdzieś z tyłu takie inspektor Keenan, a z pokoju wychodziła właśnie konstabl Dean... Potem usłyszała krzyk. Krzyk Iriny - przeraźliwy, bez słów. - Sandro, tak mi przykro... - Dean z zażenowaną miną pośpieszyła w jej stronę. - Co to jest?! - Sandra przepchnęła się koło niej i zobaczyła, że kobieta o pomarańczowych włosach przyciska do siebie Irinę. - Co wy tu robicie? - Daj spokój, Sandro. - Tony stał za plecami rudej z kartką w ręku, bardzo blady. I nic nie robił, po http://www.nabudowie.net.pl/media/ terenu. Stał przed nim z niepewną miną, przestępując z nogi na nogę. - Przepraszam, panie inspektorze, ale przyjechał doktor Collins. - Już idę. Keenan błyskawicznie wrócił do rzeczywistości z całą jej brzydotą. Simon Collins, żwawy mimo pogody i okoliczności, powiedział Keenanowi nieco więcej, niż ten zdążył sam zobaczyć, a mianowicie: denatka otrzymała cztery ciosy; sądząc po dużej ilości krwi na ziemi oraz wyglądu ciała i ubrania, zamordowano ją tam, gdzie została znaleziona, zgon nastąpił zaś przed

równolatką Shaipleys ale tego dnia wyglądała na czterdzieści pięć. Każda żałoba zbiera swoje żniwo, ale dodatkowe dramatyczne okoliczności rujnują człowieka jeszcze bardziej, pod względem zarówno fizycznym, jak psychicznym. Od ich ostatniego spotkania w kasztanowych włosach Pam pojawiło Sprawdź - No i co z tych kłów? - zażartowałam. -- I przeszkadzają, i dziewczyny do rzeczy nie pocałujesz. - Jeszcze czego, całować... za to gryźć wygodnie. -- Rolar obmacał kły, uspokoił się i znów zabrał się do kanapki. Kiedy ugasiliśmy ognisko i wyszliśmy na mieliznę, słońce już wisiało nad horyzontem, migocząc na rzece złocistą ścieżką. Przy bezwietrznej pogodzie woda wydawała się nieruchoma, o jej nurcie przypominały tylko przelatujące obok szczapy drewna. - Dzionek dzisiaj będzie piękny! - rześko oświadczył wampir, dotykając wodę bosą nogą. -- O, cieplutka jak wprost od krowy krew! Teraz szybko przedostaniemy się na tamten brzeg - dobrze, on łagodnie położony. I pojedziemy dalej. - Aha, spleciemy czółenko z sitowia i kory i oddamy siebie na łaskę żywiołu- mrocznie potaknęła Orsana. - Jaki, do ducha leśnego, żywioł? - parsknął Rolar. - Obwiesimy konie odzieżą i przedostaniemy się wpław, stąd to będzie ze dwadzieścia sążni. Ty co, pływać nie potrafisz? - Umiem - obraziła się najemnica. -- A nuż tam są pijawki? Mnie wczoraj ktoś w nogę zaczął gryźć, ledwie strząsnąć to zdążyłam! - Może, to był kraken? - przymilnie zainteresował się wampir. - Nie, pijawka - przez zęby wycedziła najemnica. -- I ona tam na pewno nie jedna! Ja z Rolarem zdumieni wymieniliśmy spojrzenia. - Orsana, a jakże ty w swoją bytność młodej wiejskiej panny bieliznę w rzece prałaś? - wydusiłam.