Nadal go czymś zadziwiała! Powiedziała, że go kocha. Wprawdzie słyszał w przeszłości te słowa od niejednej kobiety, ale żadnej nie wierzył. Z nią było inaczej. Od nikogo wcześniej nie doznał tyle dobroci. Nikt nie wykazał wobec niego tak wiele cierpliwości. Nikt tak mocno nie wierzył, że jest coś wart. A już najmniej wierzył w to on sam. Zeszłej nocy przekroczył pewną granicę. Nie było już odwrotu. Zrobił to z własnej, nieprzymuszonej woli, bez żadnego strachu. Becky wyprowadziła go z mroku i powiodła do jakiejś nowej, niezwykłej krainy. Zupełnie, jakby przebudził się w innym świecie. Wszystko dokoła wyglądało tak samo - ulice, domy, niebo i drzewa - lecz on widział je teraz pod zupełnie innym kątem i w całkiem innym świetle. Ziemia była jakby świeżo obmyta deszczem, a powietrze dużo świeższe niż poprzednio. Stan błogiego rozmarzenia, w jakim się znajdował, sprawił, że był pewien, iż łatwiej mu teraz przyjdzie uporać się z przeciwnościami losu. Zeszłej nocy powiedział Becky prawdę, gdyż był jej to winien. Zasługiwała na szczerość. Nie spodziewał się natomiast, że dzięki tej spowiedzi przezwycięży zwątpienie, które od lat go dręczyło. Dokonał tego tylko dzięki Becky. Od dawna pragnął się zmienić, ale po raz pierwszy czuł, że może i potrafi to zrobić. Nie ciążyła mu już zależność od Roberta ani od pozostałych starszych braci. Przestał narzekać na los i Evę Campion. Wyrzekł się złych nawyków. Odtąd będzie mógł sterować własnym życiem. W jakiś dziwny, niewytłumaczony sposób Becky zwróciła go światu. http://www.merce-infos.com.pl - Nie mów do mnie „Wasza Wysokość”. Zwracaj się do mnie po imieniu - poprosił. - Jak sobie życzysz. Znowu na nią spojrzał. Stała obok lśniącego fortepianu, bardzo spokojna, z opuszczonymi ramionami, jedną ręką trzymając nadgarstek drugiej. Patrzyła mu w oczy. I wtedy przyszła mu do głowy śmieszna myśl. Jeszcze trochę i gotów był się w niej zakochać. - Bello... Nim zdążył zrobić dwa kroki, do pokoju wszedł Emmett. - Edwardzie, przepraszam, że przeszkadzam, ale ojciec chciałby pomówić z tobą przed kolacją. Obowiązek i przyjemność. Edward nie był pewien, czy kiedykolwiek uda mu się znaleźć między nimi równowagę. - Odprowadzę lady Isabell do salonu - zaofiarował się Emmett. - Dobrze. Chciałbym z tobą potem pomówić. - Edward spojrzał na nią znacząco. - Oczywiście. - Skinęła głową. W duszy obiecywała sobie, że zrobi wszystko, by do tej rozmowy nie doszło. Emmett zaczekał, aż w korytarzu ucichną kroki. Wtedy przysunął się i zapytał, czy wszystko w porządku. Nim odpowiedziała, wzięła głęboki oddech, który jednak nie przyniósł jej odprężenia. - Tak, wszystko w porządku. Dlaczego pan pyta? - Cóż, Edward bywa czasem... trudny. Powiedzmy, że łatwo się przy nim... zdekoncentrować.
- O, tak, Wasza Wysokość. Mnóstwo rzeczy. Roześmiał się. Mógł się był domyślić, że osadzi go w miejscu tą swoją żelazną logiką. - Nie mów do mnie „Wasza Wysokość”. Zwracaj się do mnie po imieniu - poprosił. - Jak sobie życzysz. Znowu na nią spojrzał. Stała obok lśniącego fortepianu, bardzo spokojna, z opuszczonymi ramionami, jedną ręką trzymając nadgarstek drugiej. Patrzyła mu w oczy. I wtedy przyszła mu do głowy śmieszna myśl. Jeszcze trochę i gotów był się w niej zakochać. - Bello... Sprawdź Miłość, która spadła na nią tak niespodziewanie, zniszczyła troskliwie budowany wizerunek cichej, niepozornej lady Isabell. Zanim byłaby w stanie stworzyć dla siebie nową tożsamość, musiałoby upłynąć wiele czasu. A ten w jej zawodzie był bezcenny. Edward w ogóle nie pojawił się przy stole. Alice wyjaśniła jej, że przeciągnęło się jego spotkanie z zarządem muzeum, więc bezpośrednio po nim pojechał na uroczystą kolację w Klubie Jeździeckim. Bella, zmęczona towarzystwem leciwej kuzynki Cullenów, pomyślała, że bardzo mu tego zazdrości. Kiedy wreszcie zdołała niepostrzeżenie wymknąć się z salonu, dochodziła północ. Idąc do siebie, mogła myśleć tylko o tym, czy lepiej zrobi jej długa, gorąca kąpiel, czy szybki prysznic. Z ulgą zamknęła za sobą drzwi sypialni i chwilę stała oparta o nie plecami. Czuła się taka zmęczona. Nagle ogarnął ją znany niepokój. Szybko rozejrzała się wokół. Jest sama, a jednak... Bezszelestnie podeszła do szafki i ostrożnie wyciągnęła z szuflady broń. Z pistoletem gotowym do strzału ruszyła w stronę małego saloniku, łączącego się z sypialnią. Drzwi były lekko uchylone, ale mogła je tak zostawić któraś z pokojówek. Bella delikatnie pchnęła jedno skrzydło, po czym zwinnie wsunęła się do mrocznego wnętrza. Wszystko było na swoim miejscu. Tylko na niskim stoliku stał wazon pełen świeżych gardenii. A więc to jednak pokojówka, pomyślała z ulgą. Miała już opuścić salonik, gdy nagle usłyszała dziwny odgłos. Jakby szelest materiału trącego o materiał. Uniosła do góry dłoń z pistoletem i wysunęła się na środek. Wtedy go zobaczyła. Na małej, welurowej sofie, pośród pękatych poduszek, spał Edward. Zaklęła cicho i natychmiast opuściła broń. Przez chwilę przyglądała mu się ze swojego miejsca. Wyglądał na zmęczonego. Bez butów i marynarki, z rozwiązanym krawatem, był naprawdę rozczulający, miała więc ochotę przykryć go kocem i tak zostawić. Zmieniła jednak zdanie. Pomyślała sobie, że drzemanie na niewygodnej sofie nie pasuje do wizerunku pożeracza damskich serc. Edward na pewno poczułby się okropnie, gdyby rano ktoś go tak znalazł. Postanowiła go obudzić, ale przedtem poszła schować pistolet. Nie chciała, by zobaczył go w jej dłoni. Po co ma go drażnić i niepotrzebnie przypominać o tym, o czym pewnie wolałby zapomnieć. Wróciwszy od saloniku, przyklękła obok sofy i delikatnie położyła dłoń na jego ramieniu. - Edward - szepnęła mu do ucha. Mruknął coś niewyraźnie i usiłował przewrócić się na drugi bok. Miejsca miał tak mało, że połowa jego ciała zawisła nad podłogą. Bella uśmiechnęła się, coraz bardziej rozczulona, lecz postanowiła zachować nieugiętość. - Edward! - powiedziała głośno i potrząsnęła nim energicznie. - Wstawaj! Kiedy zerknął na nią spod wpółprzymkniętych powiek, spojrzenie miał całkiem przytomne. Błyskawicznie wyciągnął rękę i chwycił ją za ucho. - Trochę szacunku dla nieboszczyka. Gdzie twoje dobre maniery? - Au! Boh. - Bezskutecznie próbowała się oswobodzić. - Jeśli tak ci brakuje szacunku, to zaraz zawołam służbę. Z całym szacunkiem wezmą cię na ręce i zaniosą do twoich apartamentów. A jeśli mnie zaraz nie puścisz, zademonstruję ci pewien niezawodny sposób obezwładniania przeciwnika. - Bello, trochę mniej brutalności, a więcej romantyzmu! - Łatwo powiedzieć! - prychnęła, rozcierając zaczerwienione ucho. - A w ogóle, to dlaczego śpisz tutaj zamiast we własnej sypialni?