Zbyt późno zrozumiała swój błąd. Gdyby rzeczywiście wiercił, usłyszałyby

- Ależ nie. Proszę mi wierzyć. Ja panią podziwiam. Sama chętnie poznałabym jakiegoś neurochirurga. - Mark jest cudownym mężem. - Mary wciąż była niepewna. - Mark i Mary. Tak, kartki na Boże Narodzenie muszą wyglądać zabójczo. - Myślałam, że zajmuje się pani wypadkiem Mandy. - Słusznie. Odeszłam od tematu. Jeśli chodzi o tamten wieczór... - To co? - przerwała Mary. - Chyba nie rozumiem powodu tej rozmowy. Wypadek miał miejsce ponad rok temu. Mandy po pijanemu jechała samochodem. Czasami to robiła. Nie wiem, po co pani tu przyszła. - Słyszałam o kawie, więc pomyślałam, że wstąpię. - Rainie odetchnęła, widząc zmieszanie na twarzy Mary. - A jeśli chodzi o tamten wieczór... Ojcu Mandy powiedziała pani, że przyjechała do pani pograć w karty. - Zgadza się. W każdą środę wieczorem grałyśmy w karty. Robiliśmy Przynajmniej tyle. 83 - To znaczy kto? - Mandy, ja, Tommy i Sue. - Znali się państwo z... - Zanim poznałam Marka, pracowaliśmy razem w restauracji. Czy to ma jakieś znaczenie? - Mary znów wydawała się spięta. http://www.meble-biurowe.info.pl/media/ olbrzymią złożoną sieć, i cokolwiek zrobię, chyba już tkwię w samym jej środku. - Masz przyjaciół - powiedziała cicho. - Pomożemy ci. Ja ci pomogę. - Naprawdę? - Spojrzał jej prosto w oczy. - Rainie - powiedział łagodnie - powiedz, czego się dowiedziałaś o Mandy. Powiedz mi to, co oboje od dawna przeczuwamy. Rainie odwróciła wzrok. Dopiła kawę. Pustą papierową filiżankę postawiła na stoliku i zaczęła obracać ją w dłoniach. Nie chciała odpowiadać na jego prośbę i oboje o tym wiedzieli. Ale jednocześnie rozumiała, że nie może bagatelizować posiadanych wiadomości. Ona i Quincy mieli jedną wspólną cechę. O złych rzeczach woleli mówić wprost. Wyrzucić z siebie i załatwić sprawę. - Masz rację - powiedziała krótko - źle się dzieje w państwie duńskim.

Rainie próbowała podbiec do nieruchomego słoniątka. Pustynia się rozrastała, więc nie mogła tam dotrzeć. Biegnij, malutki, biegnij! Mały słoń wreszcie się poruszył. Potrząsnął łbem i wstał z trudem. Nogi mu drżały. Myślała, że znów się przewróci, ale wtedy opuścił łeb, zebrał siły i drżenie minęło. Stado znajdowało się jeszcze w zasięgu wzroku. Mały pobiegł za nim. Sprawdź – Miejsce dobre jak każde inne. – Hej, ty – policjant zwrócił się do Danny’ego. – Trzymaj się. Wóz nagle skręcił i zaczął podskakiwać na poboczu drogi. Danny pomyślał, że kierowca zahamuje. Ale on jeszcze przyspieszył. Bum. Siła uderzenia rzuciła chłopca do przodu na szybę kuloodporną. Zamrugał oczami. Wokół wirował tuman kurzu. Kiedy Danny w końcu oprzytomniał, zdał sobie sprawę, że wóz patrolowy uderzył o drzewo. Spod maski wydobywała się para. Policjanci wyglądali na oszołomionych, młodszemu krew spływała po czole. – Cholera – wymamrotał i skrzywił się, dotykając rany. – Cholera, będzie wyglądać autentycznie. – Wysiadaj – rozkazał starszy policjant. Krwawiła mu warga, a policzek wyglądał na posiniaczony. – Na litość boską – powiedział z większym zniecierpliwieniem – bierz kluczyki i jazda stąd. Tata ci nic nie mówił?