nagłym przypływie wzruszenia. Jego żona. Jego dziecko. Boże. Jego

na siebie. Milla nie mogła się ruszyć; zbyt wyraźnie, niemal boleśnie czuła go w sobie. W ciepłym półmroku spotkały się ich spojrzenia, Millę urzekło napięcie widoczne na twarzy Diaza, sposób, w jaki wszystkie jego stalowe mięśnie zamarły, jakby nie śmiał drgnąć. Obezwładniające podniecenie rosło i rosło, a Milla starała się nie poddać mu zupełnie, nie zatracić do końca w rozkoszy .Pierś Diaza drgnęła nagle w ciężkim, spazmatycznym oddechu; mężczyzna długim, posuwistym ruchem wszedł w Millę głęboko, aż do końca. Ścisnęła go mocno pochwą, całym ciałem. Owinęła się wokół Diaza, mając przed oczyma półprzezroczystą mgiełkę. W tej samej an43 302 chwili poczuła wszechogarniającą rozkosz orgazmu, kolejne fale słodkiej, gorącej przyjemności. Nigdy przedtem nie czuła tego tak intensywnie, zatraciła się w zmysłowości, w najintensywniejszych doznaniach ciała, zapominając o otoczeniu, o sobie, o wszystkim poza niewysłowioną ekstazą, której eksplozję czuła gdzieś w brzuchu, w nogach, we wszystkich końcówkach nerwowych. Diaz poruszał się rytmicznie, dążąc do własnego szczytu, a tym samym przedłużając http://www.kosmetyki-naturalne.edu.pl ruchem porwała pieniądze, tak jakby bała się, że Diaz zaraz się rozmyśli. - Masz brata - powiedział do niej mężczyzna po hiszpańsku. - Lorenzo. Jego sposób przeprowadzania przesłuchań jest dość specyficzny, pomyślała Milla. Nie zadaje pytań, lecz coś oznajmia. Tak jakby już znał wszystkie fakty. Kobieta skrzywiła się wyraźnie, na jej twarzy pojawił się ból i gorycz. - On już zabity - powiedziała. Milla wciąż ściskała pasek Diaza; usłyszawszy te słowa, bezwiednie zacisnęła na nim dłoń z całej siły. Zatem był to kolejny trop wiodącyw ślepą uliczkę. Spuściła głowę, starając się nie zawyć

- Kto wie? - Angie założyła okulary przeciwsłoneczne i usiadła na leżaku obok glinianego kwietnika z fuksjami. 12 Spomiędzy liści wystawały purpurowe i różowe kwiaty. Dziewczyna upiła nieco napoju i przyjrzała się kostkom lodu pływającym wokół plasterka cytryny. - Na twoim miejscu, gdybym chciała Derricka... - Angie wyczuła, że jej przyjaciółka zjeżyła się - ...poszłabym na całość. - Na to już trochę za późno - odpowiedziała Felicity. - Nigdy nie jest za późno. - Angie przyglądała się gładkiej powierzchni wody w basenie, w której odbijało się słońce. Kątem oka zerknęła na Williego, który kręcił się przy rozłożystych rododendronach na drugim końcu basenu. Zacisnęła zęby. Ten głupek zawsze łaził koło niej, szpiegował i bez przerwy ślinił się. - Nie mogę ścierpieć, że on się tak plącze. - Wskazała głową w kierunku drzew. Willie udawał, że jest zajęty rozrzucaniem kompostu. - Przyprawia mnie o dreszcze. - Nie jest groźny. - Felicity oparła się na krześle. - A może i jest? Damy mu popatrzeć? - Co masz na myśli? - Angie poczuła dreszcz podniecenia. Felicity miała dziwaczne pomysły, które przyprawiły jej ojca o siwiznę. Chichocząc, zadarła podkoszulek. Białe piersi osłaniał głęboko wycięty koronkowy biustonosz, który ledwie zakrywał brodawki. Pod przejrzystą, mocno naciągniętą koronką widać było linię opalenizny. - To. - Ścisnęła piersi razem. Utworzył się między nimi rowek. - Chcesz, żebym pokazała, co mam niżej? - Sięgnęła do rozporka dżinsów. - Przestań! Co będzie, jak zobaczy to Dena? Często krąży koło domu! - Angie zagryzła dolną wargę i spojrzała w stronę okna sypialni rodziców. Z ulgą stwierdziła, że macocha nie patrzy przez żaluzje. Felicity westchnęła, odgarnęła grzywkę z oczu i naciągnęła podkoszulek. - Chciałam się tylko przekonać, co zrobi ten półgłówek, gdy zobaczy prawdziwą kobietę. - A czego się spodziewałaś? - Angie ponownie zerknęła w stronę zacienionego miejsca, gdzie wcześniej sterczał Willie. Nie było go. Zobaczyła jedynie rozkołysane jego pośpieszną ucieczką liście rododendronów. - Przestań się nim bawić. Felicity zachichotała i przez dekolt podkoszulka wyciągnęła włosy. - A ty co robisz z Jedem i Bobbym? - To co innego. - Dlaczego? Bo mają współczynnik inteligencji większy niż dwadzieścia? - Myśl, co chcesz - odparła Angie z uśmiechem, wracając myślami do Burger Shed i pożądliwego spojrzenia Jeda. - Zrobiliby dla ciebie wszystko. - W słowach Felicity pobrzmiewała nuta zazdrości. - Tak myślisz? - spytała, przyznając w duchu, że jest w tym dużo racji. Felicity pokiwała głową. - Wszystko. - To niedobrze, bo ich nie chcę. - Angie zrzuciła sandały z nóg i oparła się o pomarańczowe obicie leżaka. - Dlaczego? - Bo podoba mi się ktoś inny. - Uśmiechnęła się rozmarzona, dając Felicity wiele do myślenia. - Kto? Angie milczała przez chwilę, patrząc, jak przyjaciółkę zżera ciekawość. - Brig McKenzie. - Nie! - Dlaczego nie? - Jest milion powodów! - Felicity uśmiechnęła się w duchu. - Po pierwsze, są z nim same kłopoty i... sądzę, że może być niebezpieczny. - A może ja lubię kłopoty i niebezpieczeństwo? - Na miłość boską, przecież on mieszka w baraku, a jego matka jest czarownicą. - Psychologiem. Zdegustowana Felicity zmarszczyła patrycjuszowski nos. - Jest półkrwi Indianką, półkrwi Cyganką, więc on jest... - Interesujący - weszła jej w słowo Angie. Spodobała jej się myśl, która przyszła jej do głowy. - Założę się, że jest świetnym kochankiem. Mówiłaś, że miał mnóstwo kobiet. - A ty mówiłaś, że to tylko plotki. - Może powinnam się przekonać - droczyła się Angie. - O Boże... - Felicity zaparło dech w piersi i z trudem przełknęła ślinę. - Chyba nie myślisz o... - Dlaczego nie? - Angie odgarnęła włosy z twarzy i poczuła ciepły dotyk słońca na policzku. - Myślę, że Brig McKenzie doskonale nadaje się do tego, by zrobić ze mnie kobietę. 2 W porządku. - Szept Angie niósł się w gorącym letnim powietrzu. - Przekonam się, czy te wszystkie plotki o 13 Brigu McKenziem są prawdziwe. Cassidy, która z ręcznikiem i radiem szła na basen ścieżką za różaną altanką, omal nie upadła, gdy dotarły do niej słowa siostry. Zdołała jednak złapać równowagę. Przystanęła, żeby Angie i Felicity nie zauważyły jej. Jakie plotki? Wyglądało na to, że na temat Briga McKenziego codziennie pojawia się nowa. Felicity zaśmiała się złośliwie. - Lepiej, żeby były tego warte, bo jak twój tata dowie się, że masz zamiar uwieść jego pracownika... - Ej, chwileczkę. Źle mnie zrozumiałaś. To on mnie uwiedzie. Tylko jeszcze o tym nie wie. - A czego się spodziewasz? Ma mięśnie, ale nie ma szarych komórek. Cassidy nie mogła uwierzyć. O czym ta Angie myśli? Czy ona naprawdę ma zamiar to zrobić? Z Brigiem? Zrobiło jej się niedobrze, ale nie dlatego, że Brig był robotnikiem ojca. Dlatego, że ktoś chciał się nim zabawić, a on o tym nie wiedział. Może niepotrzebnie się przejmuje. Przecież był dla niej niemiły. Jednak myśl o tym, że on i Angie całują się, dotykają i czulą do siebie, przyprawiła ją o mdłości. - Kiedy? - spytała Felicity, pochylając się bardziej. - Niedługo. Felicity uśmiechnęła się chytrze. - Nie domyśli się, co go czeka. Cassidy wystarczyło to, co usłyszała. Głośno kaszląc, przeszła przez altankę. Miała wrażenie, że jej bose stopy łomoczą o kafelki. Rozmowa ucichła. Angie i Felicity wymieniły znaczące spojrzenia. - Czemu się tutaj kręcisz? - Angie uniosła szklankę i z niezadowoleniem spojrzała na roztapiające się kostki lodu. - A jak myślisz? Chciałam popływać. - Nie sądzisz, że najpierw powinnaś wziąć prysznic? - Angie lekko zmarszczyła nos, patrząc na brudną skórę siostry. - Nie. - Cassidy nie miała zamiaru dać się wciągnąć w kłótnię. Przynajmniej nie teraz, gdy w uszach pobrzmiewały jej słowa Angie. Felicity zmierzyła wzrokiem obcięte, postrzępione na brzegach dżinsy Cassidy, smugi kurzu na nogach, bluzkę w czerwono-białe pasy, która rozchylała się ukazując kostium kąpielowy. Cassidy omal nie spłonęła rumieńcem. Natura nie obdarzyła jej tak hojnie jak obie dziewczyny. Od paru lat czekała, aż urosną jej piersi. Zaczęły się wprawdzie zaokrąglać, ale nic więcej. - Uważaj - ostrzegła ją Felicity. - Stary biedny Willie się tutaj kręci, żeby sobie za darmo popatrzeć. - Mówiłam ci, że jest niegroźny. - Angie zamieszała napój. Felicity przewróciła oczami. - Jest dorosłym mężczyzną z mózgiem dziesięciolatka. Wątpię, czy to niegroźne. Cassidy nie martwiła się Williem. Zdjęła bluzkę i dżinsy, związała włosy w koński ogon i wskoczyła do wody. Nigdy nie lubiła Felicity Caldwell i nie rozumiała, co Angie widzi w tym rudzielcu. Felicity nie dorównywała Angie urodą, ale była córką sędziego Caldwella, dobrego przyjaciela ich ojca. Rex i Sędzia - któremu naprawdę było na imię Ira, ale wszyscy nazywali go Sędzią, razem grywali w golfa, razem polowali i razem pili. Znali się od zawsze, więc ich córki wychowywały się razem. W dodatku Felicity zakochała się w Derricku i świata poza nim nie widziała. Cassidy wynurzyła się z wody, otrząsnęła włosy i zaczęła pływać. Felicity i Angie już nie było. Poszły pewnie porozmawiać na osobności o swoich sprawach. Cóż. Cassidy nie chciała już myśleć o Brigu i Angie i o tym, co będą robili, jeśli siostra dopnie swego. A co mogłoby ją powstrzymać? Nic. O Brigu McKenziem krążyły legendy. Sama Cassidy słyszała parę. Jeśli wierzyć plotkom z miasta, Brig McKenzie wygrzał więcej łóżek niż wszystkie koce w Prosperity razem wzięte. Cassidy nie wiedziała, ile w tym jest prawdy. Sama jednak zauważyła, że Brig jest zniewalający, męski i wyniosły. Słyszała, że jest niebezpieczny, a jego mroczna przeszłość jakby to potwierdzała. Niektórym znudzonym kobietom imponowały pieniądze, inne szukały odrobiny dzikiej namiętności. Cassidy miała wrażenie, że Brig McKenzie świetnie nadawał się do tej roli. Przeszły ją dreszcze, które nie miały nic wspólnego z temperaturą. Zła na siebie, zaczęła mocniej uderzać wodę rękami. Przepływała każdą długość basenu tak, jakby chciała pobić rekord. W końcu dotknęła brzegu i na wpół wynurzyła się z wody, usiłując złapać oddech. Wtedy go zobaczyła. Na krawędzi kamiennego kwietnika, z którego wyłaniała się głęboka czerwień i biel petunii, siedział Brig. Kolorowe kwiaty mocno odcinały się na tle jego brudnej, opalonej skóry i twardych mięśni. Przyglądał się jej uważnie. Po wielu godzinach pracy jego ubranie było brudne. Miał na sobie dżinsy i koszulę w kratę z podwiniętymi rękawami i rozpiętymi guzikami. Chciała zniknąć. Zapaść się pod ziemię. Ukryć się przed drwiącymi błękitnymi oczami. - Pomyślałem, że może chcesz wiedzieć, jak tam twój koń - rzucił. Jęknęła cicho. Serce łomotało jej jak oszalałe, ale wyszła z basenu z taką godnością, na jaką mogła się zdobyć. Stanęła przed nim, ociekająca wodą. Sprawdź zaraz zostanie za to ukarany. Diaz wręczył mu studolarowy zwitek, potem wyciągnął kluczyki i otworzył drzwi. Wsadził Millę do środka, skinął ponuremu i obszedł samochód dookoła, by wsiąść za kierownicę. - Jedziemy do najbliższego Wal-Martu - oznajmił. - Kupimy coś do ubrania dla ciebie, bandaż i medykamenty Wal-Mart stał przy Avenue Ejercito Nacional. Milla ściskała ranę dłonią, podczas gdy Diaz wyprowadzał auto ze slamsów. - Coś ty właściwie zrobił z jej ręką? - spytała. Nie zauważyła tego, wszystko działo się zbyt szybko, poza tym martwiła się wtedy bardziej o własne życie. Czyżby Diaz skruszył jakąś kość, po prostu ściskając silnie dłoń tamtej kobiety? - Złamałem jej prawy kciuk - odparł, rzucając na nią okiem. -