A jeśli Hayes jest w to wplątany, on także pójdzie na dno.

przesycał ohydny zapach palonej gumy, plastiku i, co najgorsze, ciała. Bentz wyskoczył z samochodu, ledwie Hayes się zatrzymał. Zignorował blokadę, podbiegł do pierwszego policjanta. – Ciało w samochodzie. Kto to? – wyrzucił z siebie. O Boże... – Kim pan jest, do cholery? Bentz wyjął legitymację. W tej samej chwili podeszli Martinez i Hayes. Przedstawili się. Oficer skinął głową usatysfakcjonowany. – Jeszcze nie wiemy, zwłoki zabrano już do kostnicy, ale powiem wam szczerze, że niełatwo będzie je zidentyfikować. Bentzowi zrobiło się niedobrze. – Kobieta? – zapytał. – Tak sądzimy. Miała przy sobie dokumenty, nadpalone, ale udało mi się odczytać numer seryjny. Już sprawdziłem. Samochód zarejestrowany na tę samą osobę. Sherry Petrocelli, LAPD. Sądzę, że to ona była na tylnym siedzeniu. Bentz poczuł taką ulgę, że o mało nie zemdlał. Zamknął oczy, zacisnął pięści i starał się wziąć w garść. Desperacko czepiał się nadziei, że O1ivii nie spotkał tak straszliwy koniec. Wraz z nadzieją pojawiły się jednak wyrzuty sumienia. Ktoś zginął. Jeśli nie Sherry Petrocelli, to inna kobieta, która także miała rodziców, może dzieci, męża, przyjaciół. A on w głębi serca wiedział, że zginęła z jego powodu. Przez jego ego, przez jego obsesję na punkcie pierwszej żony. Jego zaślepienie Jennifer spowodowało śmierć tylu osób i ściągnęło http://www.kosmetyki-naturalne.biz.pl poprawiała sytuacji. Zażył kilka naraz, popił resztką pełnej fusów porannej kawy. Była gorzka, ale znośna. Włożył okulary przeciwsłoneczne, zerknął w lusterko, rozejrzał się i włączył do ruchu. Skoro Rick Bentz przyjechał do Los Angeles, coś wisi w powietrzu. Coś złego. Mogę sobie pogratulować. Dobra robota! Pieprzony Rick-Supergwiazdor-Bentz wrócił do Los Angeles! Nie ma w tym nic zadziwiającego. Jak głodny lew atakujący słabą gazelę, połknął przynętę. W idealnej chwili. Zerkam do kalendarza i gratuluję sobie. Czuję dreszcz podniecenia. Niedługo to trwało, nadal dochodzi do siebie, nie jest jeszcze w pełni sprawny, ciągle chodzi o lasce – doskonale. Nic na to nie poradzę, że ogarnia mnie duma. Z siebie. Nie tylko dlatego, że plan zadziałał; dumą napawa mnie także moja cierpliwość. Trzeba było długo czekać na odpowiedni

Zatraciła się w ćwiczeniach, w myślach liczyła kolejne nawroty, instynktownie wiedząc po napięciu mięśni, kiedy zbliża się koniec zestawu. Kiedy kończyła ostatni nawrót, niemal czuła w ustach smak martini. Weszła na schodki. Wyciągała już rękę po szlafroczek, gdy coś usłyszała. Kroki? Po drugiej stronie płotu wybuchł psi jazgot. W domu zawtórował mu Dirk, nisko, Sprawdź kpiąco, gdy sączyła martini i dzieliła się soczystymi szczegółami ze swego życia. A zajazd w San Juan Capistrano? Przypomniał jej się na chwilę, by zaraz znowu zniknąć. – Hotelik nazywał się chyba Misja San Michelle. Nie, brzmi nie tak. Jak to było, do cholery? Nie, nie... Mam! – Pstryknęła palcami. – Misja San Miguel, tak! Był dla nich wyjątkowo ważny. Byli tam pierwszy raz, gdy zaczynali, no wiesz, gdy zaszła w ciążę, a potem znowu, gdy romans się odnowił. Widziała obrzydzenie, które Bentz za wszelką cenę starał się ukryć, i poczuła złośliwą satysfakcję. Drań zasługiwał na dawkę rzeczywistości, na kubeł zimnej wody. To przez niego Jennifer była taka popaprana; to jego chłód pchnął ją w ramiona innego. Pochyliła się nad stolikiem i szepnęła scenicznym, gardłowym szeptem: – To ironia losu, zważywszy, że ksiądz James był człowiekiem Kościoła i w ogóle. Pewnie sypiał z Jennifer, łamał wszystkie śluby, a potem i tak uzyskiwał odpuszczenie