- Widział pan Becka Merchanta? - Em, tak. Jest... jest tam. - W biurze? - W hali fabrycznej, z Chrisem. Nie podziękowała mu nawet za informację, tylko otworzyła drzwi i zniknęła w środku. George ruszył do samochodu. Chciał jak najszybciej wrócić do domu, gdzie czekała na niego Lila. - To ja podrzuciłem te zapałki do domku - powtórzył Beck. Chris spojrzał na niego, jakby wciąż czekał na puentę. Gdy ta nie nadeszła, wyraz jego twarzy zmienił się, rysy stwardniały niczym cement. - Proszę, proszę. To dopiero niespodzianka. Dlaczego to zrobiłeś, Beck? - Ponieważ wiedziałem, że to ty zabiłeś Danny'ego. - Nie zrobiłem tego. - Przestań się czepiać szczegółów. Gdyby nie ty, Danny nadal by żył. Bałem się, że ujdzie ci to na sucho, chyba że dam jakąś wskazówkę szeryfowi. W chwili, gdy detektyw Scott zapytał, jakim cudem Danny pociągnął za spust, byłem przekonany na dziewięćdziesiąt dziewięć procent, że to ty go zabiłeś. Kolejne pół procenta dodałeś, sugerując próbę wrobienia cię w morderstwo, i rzuciłeś nazwisko Watkinsa. Jedyną dręczącą mnie kwestią był motyw. Nie wyglądało na to, byś nienawidził Danny'ego. Najwyżej nic cię nie obchodził. Nie było między wami żadnego współzawodnictwa o uczucia Huffa. Wiadomo było, kto jest jego ukochanym synem i kto przejmie kontrolę nad odlewnią po jego śmierci. Jakie więc zagrożenie mógł stanowić dla ciebie Danny? Dlaczego musiał umrzeć? Nie znałem odpowiedzi na to pytanie aż do chwili, gdy dowiedziałem się o jego zaręczynach. Narzeczona Danny'ego powiedziała Sayre, że twój młodszy brat zmagał się z jakimś poważnym problemem natury moralnej. Wtedy zrozumiałem. Twoim motywem była sprawa Iversona. Danny wiedział, gdzie znajduje się ciało, i zamierzał wyjawić tę informację. Chris zaczerpnął powietrza w płuca i odetchnął powoli. - To był ten jeden raz w życiu Danny'ego, kiedy nie chciał ustąpić. Nalegał na spowiedź publiczną. Nie mogliśmy do tego dopuścić z Huffem. Stary powiedział mi, żebym się tym zajął. - I zająłeś się. Chris rozłożył ramiona, jakby nie było nic więcej do dodania. - Gdyby odkopano ciało Iversona, wywołałoby to wiele niewygodnych pytań. Poza tym, oskarżono by mnie dodatkowo o utrudnianie pracy sądowi. Paskudna sprawa. - Tym razem się nie wywiniesz. - Chyba jednak tak, Beck - Chris się uśmiechnął uroczo. - Jeszcze nie. - Chcesz mnie dopaść? Dlaczego? Z powodu Iversona? Beck się roześmiał. - Och, Chris, na tym właśnie polega cały dowcip. Wy, Hoyle'owie, jesteście tak cholernie aroganccy, że aż naiwni. Nigdy nie przyszło ci do głowy, żeby się zastanowić, dlaczego pojawiłem się tutaj tej nocy, gdy twój proces zakończył się zawieszeniem? Wzięliście mnie do siebie, ofiarowaliście ciepłą posadkę w firmie, przyjęliście jak członka rodziny. A ja znalazłem się dokładnie tam, gdzie chciałem, wygodnie umoszczony na łonie rodzinnym, zaufany sprzymierzeniec i powiernik. Oczy Chrisa zmieniły się w dwie szparki.

Niezwykłe umiejętności Róży sprawiły, że list Małego Księcia szybko dotarł do adresata. Kiedy Pijak się zjawił, Mały Książę przywitał go i wręczył maleńkie ziarenko. Widząc pytające spojrzenie Pijaka, Mały Książę wyjaśnił: - Zaraz po przywitaniu z Badaczem Łańcuchów niepostrzeżenie zasadź to ziarenko. Następnego dnia rano... To miała też być niespodzianka dla ciebie, ale powiem ci już teraz. Otrzymałem to ziarenko od mojego Uśmiechu Zachodzącego Słońca - mówiąc to Mały Książę wskazał na Różę - specjalnie dla ciebie. Jeśli je zasadzisz wieczorem, to rano Badacz Łańcuchów nie tylko odzyska swoje Światło Księżyca, ale nawet nie będzie pamiętał, że kiedykolwiek je utracił, bo wszystkie jego przykre wspomnienia znikną... Pijak był tak wzruszony, że nie mógł nic powiedzieć. Przytulił więc tylko Małego Księcia mocno do siebie, po czym rękawem otarł łzy i wyruszył - z tajemniczą pomocą Róży - w dalszą podróż. "Dorośli bywają czasem wzruszający" - pomyślał Mały Książę, patrząc w ślad za Pijakiem. Potem spojrzał na Różę i usiadł obok niej. - Mój Uśmiechu zachodzącego Słońca... Mały Książę bywał coraz częściej zadumany i uporczywie nad czymś się zastanawiał. Róża, choć nie od razu, domyśliła się o czym rozmyśla Mały Książę. - Nie wystarcza ci, że jestem różą i TWOIM Uśmiechem Zachodzącego Słońca?... Chciałbyś, żebym czasem była nie różą, lecz... Mały książę jeszcze nigdy nie czuł się tak zaskoczony. Nie przypuszczał, by Róża mogła odgadnąć jego najskrytsze myśli. Nie mogąc znaleźć odpowiednich słów, Mały Książę tylko skinął potakująco głową. - Po to musielibyśmy się wybrać tam, gdzie nigdy jeszcze nie byłam, w Nieznany Czas. Dotychczas zawsze przenosiłam się, sama lub z tobą, w Nieznane Miejsca... - ciągnęła zadumana Róża. http://www.ith.com.pl Róża jednak nie odpowiedziała. Była zbyt przejęta obawą, że któryś z ptaków mogłyby trzepotem skrzydeł zburzyć jej jakże staranne ułożenie płatków. Podczas odwiedzin ptaków Róża najbardziej lubiła, kiedy zrywały się do odlotu, by odfrunąć w przestworza. Róża była zbyt dumna, by zdradzić, iż obawia się, że ptaki znowu mogłyby zabrać ze sobą Małego Księcia. Dobrze pamiętała ból rozłąki, jakiego niedawno doświadczyła. Podziwiała jednak w Małym Księciu troskliwość, z jaką zajmował się zmęczonymi lub rannymi ptakami. Kiedy odleciały, Róża zamyśliła się na głos: - Cieszę się, że jestem różą a nie ptakiem... - Ja też się z tego cieszę - szybko i bardzo ciepło dodał Mały Książę. - Innego dnia Mały Książę rozważał na głos: - Dlaczego dorośli często bywają bardzo dziwni i śmieszni? I dlaczego nie potrafią zrozumieć wielu prostych rzeczy? Róża wsłuchiwała się w rozmyślania Małego Księcia, ale nic nie mówiła.

- Dlaczego? To jedyne sensowne wyjście z sytuacji. - Przyjechałaś zajmować się siostrzeńcem... - zaczął, lecz weszła mu w słowo: - Przyjechałam dopilnować, by był szczęśliwy. Przekonałam się, że Henry cię potrzebuje, a ty rzeczywiście po¬trafisz się nim zająć. Potrzebuje miłości, a ty mu ją dasz. - Ja? Ale ja go wcale nie kocham! - Nie? - Zaśmiała się cichutko. - Nawet jeśli jeszcze nie, to jesteś na najlepszej drodze. Nie miałeś serca go zo¬stawić. Wiem o wszystkim, co robiłeś, znam każdy twój krok. Każdy... - Jakim cudem?! Sprawdź - Czemu więc to zrobiła? - jęknęła Tammy. Mark ponuro popatrzył na skrawki papieru zaścielające dywan. - Dziwisz się? Przecież dzięki temu została księżną. - I drogo za to zapłaciła. Zamilkli oboje. Był tak blisko... Tammy czuła jego ciepły oddech na swoim czole. - Puść mnie - zażądała. Spojrzał na nią, a jego oczy błysnęły dziwnie. - A nie spróbujesz mnie znowu uderzyć? - Nie wiem - wyznała uczciwie. - W takim razie nie puszczę. - A może po prostu wyjdź i zostaw mnie w spokoju? - zaproponowała. - To by natychmiast rozwiązało wszelkie problemy.