Gdy dziewczyna wybiegła z pokoju, Alexandra spojrzała na swoje odbicie. Wcale nie

- Nie lubię zostawiać nie dokończonych spraw - oświadczyła. - Ja też. Resztę dnia spędziła na domyślaniu się ukrytego znaczenia jego słów, aż w końcu nabawiła się silnego bólu głowy. Na szczęście tym razem Rose grała całkiem nieźle, tak że nawet kuzyn łaskawie zaszczycił ją komplementem. W rezultacie panie Delacroix całkiem zapomniały o lordzie Beltonie i całą uwagę skupiły na drogim Lucienie. Alexandra dowiedziała się, że jego ulubionym kolorem jest niebieski, ulubionym kompozytorem Mozart, a ulubionym deserem, o dziwo, lody czekoladowe. Nawet po tym, jak przeprosił i udał się na spoczynek, nadal musiała wysłuchiwać peanów na jego cześć. Można było odnieść wrażenie, że Rose i Fiona bardziej są zainteresowane Lucienem niż Robertem Ellisem. Niemożliwe. Przecież hrabia do tej pory wyłącznie im dokuczał. Wreszcie jej cierpliwość się wyczerpała. - Och, nie wiedziałam, że już tak późno! Chyba pójdę do łóżka. - Tak, wszystkie potrzebujemy snu dla urody - zgodziła się Fiona. Alexandra pożegnała się i poszła po smycz. Na szczęście Lucien, to znaczy lord Kilcairn, stał się bardziej ustępliwy w kwestii ogrodu, więc nie musiała iść aż do parku. - Słusznie przypuszczałem, że się tu zjawisz. Gwałtownie zaczerpnęła powietrza. Siedział na kamiennej ławce pod oknem biblioteki i palił cygaro. - Ależ mnie pan wystraszył - szepnęła. http://www.gabinetystomatologiczne.edu.pl - Mam przyjaciela, to emerytowany lekarz. - Nie - wycedził przez zęby. - Mieszka niedaleko - ciągnęła niewzruszenie. - Powiem mu, że jesteś moim krewnym, nie będzie o nic pytał. Mamy wiele wspólnych tajemnic. Ufam mu całkowicie, dam głowę, że nikomu nie powie słowa. - Chodzi o moją głowę, nie o pani. - Możesz mieć obrażenia wewnętrzne, wylew, być może trzeba będzie założyć szwy. - Nie będzie trzeba. - Skrzywił się. - Poza tym powiedziała pani, że nikogo nie wezwie. Dała pani obietnicę... - Wiem i bardzo mi przykro, że zamierzam ją złamać, ale wolę nie dotrzymać słowa, niż pozwolić ci umrzeć. - Lily podniosła wzrok. - Jesteś za młody, żeby umierać, młody człowieku. W oczach chłopca pojawiła się panika. - O czym pani mówi? - Uspokój się. Naprawdę nic ci tu nie grozi. Mieszkam sama. Nazywam się Lily Pierron, ale możesz mi mówić miss Lily, albo, jeśli wolisz, ciociu Lily. - Nie zamierzam tutaj zostać tak długo, żeby się zastanawiać, jak mam do pani mówić. - Spróbował wstać, ale ból w nodze okazał się zbyt dokuczliwy. Zaklął i opadł bezsilnie na krzesło. W tej samej chwili odezwał się dzwonek przy drzwiach frontowych, zwiastując przyjazd doktora. - Nie otwieraj! - Chwycił ją za rękę. - Proszę. Lily. Uścisnęła uspokajająco jego dłoń i wstała.

- Sądzi pani, że znalazłbym odpowiednią żonę. - Co to znaczy „odpowiednią”? - Ze znamienitej rodziny, dobrze wychowaną dziewicę, najlepiej atrakcyjną. Guwernantka spojrzała na niego z ukosa. - Szuka pan żony czy klaczy zarodowej? - Czy to jakaś różnica? Sprawdź - Milordzie, jeśli rzeczywiście zamierza się pan ożenić... - Od razu skreśl Charlotte Bradshaw - przerwał mu bezceremonialnie. - Jej brat ma skłonność do hazardu. Nie zamierzam później spłacać jego długów. Niech pan przejrzy jeszcze raz całą listę. Im mniej rodzinnych koneksji, tym lepiej. - Ale życzył pan sobie, żeby pochodziły z dobrych rodzin. - Tak, lecz martwi krewni byliby najlepsi. - Milordzie, to niełatwe zadanie... - Do piątku chcę dostać piętnaście nazwisk. Jasne? Pan Mulins westchnął i zmiął kartkę. - Tak, milordzie. Zajmę się tym bezzwłocznie. Przez następne półtora dnia Alexandra nie widziała lorda Kilcairna. Pomyślała nawet, że jej unika, ale w końcu doszła do wniosku, że chodzi raczej o jego ciotkę i kuzynkę. Wmówiła sobie, że tak jest lepiej, bo może spokojnie, bez złośliwych komentarzy,