Z zagranicy przyjechałem pół roku później, już zimą. Wynająłem dom, zacząłem żyć

Pułkownik zjeżył się – jakoś nagle zrobiło mu się chłodno, mimo wełnianej fufajki włożonej pod marynarkę i kamizelkę. Na wszelki (diabli wiedzą jaki) wypadek wyjął spod pachy smitha-wessona i wsunął za pasek spodni. Drzwi były zabite dwiema skrzyżowanymi deskami. Policmajster wsunął palce w szczelinę, szarpnął do siebie z całej siły i omal nie upadł – tak lekko wyskoczyły gwoździe ze zbutwiałego drewna. Ciszę rozerwał przyprawiający o duszności trzask i zgrzyt; z dachu, machając w popłochu skrzydłami, zerwał się jakiś wielki ptak. Okno Lagrange wypatrzył od razu: szary kwadrat na czarnym tle. Czyli trzeba podejść, przeżegnać się i powiedzieć: „Przyjdź, duchu święty, na ślad, któryś zostawił, na to Gabriel ze Złym ma umowę”. A niech to, żeby się tylko nie pomylić. Feliks Stanisławowicz wyciągnął przed siebie ręce i ostrożnie ruszył naprzód. Palcami trącił z boku coś drewnianego, dużego. Kufer? Skrzynię? Wyprawa trzecia Przygody mądrali Wiadomość o samobójstwie pułkownika Lagrange’a dotarła do Zawołżska dopiero trzy dni po tym strasznym wydarzeniu, telegrafu bowiem na wyspach nie było i wszystkie doniesienia, nawet najbardziej nadzwyczajne, dostarczano po staremu – pocztą lub przez umyślnego. Listy przeora do świeckich i kościelnych władz gubernialnych zawierały tylko bardzo krótkie wiadomości o okolicznościach dramatu. Ciało policmajstra znaleziono w http://www.eszambabetonowe.info.pl rosie rwać trzeba, nie zebrałem. A na wielką męczennicę Eufemię, co od gorączki chroni, szusza późna rozkwita, a ją, tę szuszę niby, w jedną tylko noc za cały rok zbierać można. To jak mogłem przepuścić? No to i nie posłuchałem. Jak tylko wszystkich braci sen zmorzył, ja po cichutku na dwór, potem za ogrodzenie i polem do kaplicy Pożegnalnej, gdzie pokutników przed umieszczeniem w pustelni zamykają, a tam już Mierzeja Postna tuż-tuż. Z początku strach brał, żegnałem się ciągle, na boki oglądałem, a potem nic, odwagi nabrałem. Szuszy późnej szukać trudno, tu i praktyki trzeba, i starunku niemałego. Ciemno było oczywiście, ale lampę miałem ze sobą olejną. Z jednej strony szmatką ją zasłoniłem, żeby nie zobaczyli. Pełznę ja sobie na czworaczkach, kwiatki zrywam i już nie pamiętam ani o archimandrycie, ani o świętym Wasilisku. Na samiusieńki brzeg zszedłem, dalej tylko woda i gdzieniegdzie kamienie z niej sterczą. Już chciałem wracać. Nagle słyszę z ciemności... Na to straszne wspomnienie mnich pobladł, zaczął gwałtownie sapać i szczękać zębami, Pelagia dolała mu więc wrzątku z samowara.

– No, zaraz każdej... A co o moim życiu ojciec powie? Izrael przechylił głowę na bok, jakby utwierdzając się w poczynionych już obserwacjach. Zaczął mówić powoli: – Lat masz trzydzieści. Nie, raczej trzydzieści jeden. Nie jesteś panną, ale i nie mężatką. Myślę, że wdową. Ukochanego nie masz i nie chcesz mieć dlatego, że... – Wziął osłupiałą słuchaczkę za ręce, popatrzył na paznokcie, na dłoń. – Dlatego że jesteś mniszką albo Sprawdź zakazać przyjeżdżania tam, a nawet podpływania w jej pobliże. Powiem od razu, że wszystko to są zupełne bzdury. Święty Wasilisk z nieba nie zszedł, tylko najspokojniej przebywa blisko Tronu Pańskiego, tak jak mu się należy. Niczego mistycznego w tej historii nie ma, jest tylko świadome oszustwo. Teraz, pod koniec drugiego dnia pobytu na Kanaanie, przekonałam się z całą pewnością, że pojawianie się Czarnego Mnicha to nic więcej niż zręcznie rozegrany, pomysłowy spektakl. Co widziałam. Tajemnica „chodzenia po wodzie” wyjaśnia się prosto. Między czwartym a piątym kamieniem, wystającymi z wody za końcem Mierzei Postnej, wymacałam zwykłą, drewnianą ławkę. Jest schowana na płyciźnie, leży na boku. Jeśli się ją postawi na okutych żelazem nóżkach, to okazuje się, że deska leży na cal pod powierzchnią wody. Nocą, nawet z niewielkiej odległości, ktoś chodzący po tej