wszystkich straszy?

noc. Zaczęły jej marznąć ręce. Drżała, patrząc, kiedy odchodził do swojego wozu, ale nie zawołała za nim. Miała własny samochód. Jedna z jej zasad. Jedna z jej wielu zasad, którymi się obwarowała przed niebezpieczeństwami życia. Agent specjalny Pierce Quincy odjechał. Po chwili Rainie ruszyła w kierunku domu. Sama. 14 Czwartek, 17 maja, 1.08 Na werandzie Rainie zastała Shepa. Sądząc z liczby pustych butelek po piwie walających się u jego stóp, siedział tam już od dłuższego czasu, a czekanie nie wpłynęło korzystnie na jego nastrój. – Gdzie ty się, do diabła, podziewasz? – warknął, gdy otwierała rozsuwane szklane drzwi. Rainie przyglądała mu się przez moment. Było późno, dobrze po północy, a ona nie miała ochoty na tę rozmowę. Z drugiej strony powinna była przewidzieć, że do niej dojdzie. Rozpięła mankiety znoszonej flanelowej koszuli. – Wracaj do domu, Shep. – Nie masz sekcji zwłok jutro z samego rana? Jezu, Rainie, to jest śledztwo w sprawie morderstwa. A ty włóczysz się gdzieś do Bóg wie której. Co ty wyprawiasz? – Zdaje się, że to ja prowadzę tę sprawę. A teraz zmiataj stąd. Shep udał, że nie słyszy. Odstawił piwo i podniósł się, próbując przyjąć władczą pozę. Fakt, że chwiał się na nogach, nie pomagał mu. Rainie pokręciła głową. http://www.eogrzewaniepodlogowe.biz.pl/media/ zniesienia, więc próbowała uciec. Toczyła się i toczyła, desperacko szukając ratunku. Uderzyła kolanem o pień drzewa. Zawyła. Mann roześmiał się. Usłyszała kroki. Szybciej, szybciej. Zmieniła nagle kierunek, poruszając się na wyczucie. Broń, broń, broń. Gdzieś tutaj leżała broń. – Nie! – wrzasnął nagle Richard Mann. Wiedziała już, że jej się udało. Wtoczyła się prosto na pistolet i chwyciła go zakrwawionymi palcami. – No i co teraz zrobisz, Lorraine? – szydził jej prześladowca. – Będziesz strzelać kolanami? – Stać. Policja – wychrypiała, odwrócona do niego plecami. – Oddaj to, Lorraine. Bądź grzeczną dziewczynką, a umrzesz szybko. Kroki coraz bliżej. Mokre, śliskie palce gorączkowo próbowały znaleźć spust. Słyszała urywany oddech Manna. Oślepiona, ze skrępowanymi rękami, miała niewielkie

Czy fizykowi też coś się stało? – zaniepokoiłam się. Może zobaczył coś, czego nie powinien był zobaczyć, i teraz też leży na dnie jeziora? Przypomniały mi się chaotyczne wypowiedzi Lampego, w których mówił namiętnie o mistycznej emanacji śmierci i o jakimś straszliwym niebezpieczeństwie. Postanowiłam wobec tego pójść do garderoby, żeby sprawdzić, czy jego wierzchnie odzienie jest na miejscu. Najpierw wypytałam pielęgniarza, w czym zazwyczaj chodzi pan Sprawdź A właściwie czy warto się przebierać? – pomyślała nagle pani Polina. Wstęp na Wyspę Rubieżną jest tak samo wzbroniony kobiecie jak nowicjuszowi. A jeśli trzeba będzie odpowiadać – to za maskaradę podwójnie. Dla kobiety przebrać się w mnisi strój to nie tylko świętokradztwo, ale bodaj także przestępstwo kryminalne. Nie czekała więc dłużej, poszła tak, jak stała, w damskim stroju i z sakwojażem. Jak już wspomnieliśmy, wieczór był księżycowy, jasny. Łódkę brata Kleopy znalazła szybko. Rozejrzała się po kananejskim brzegu – cicho, ani żywej duszy. Wsiadła do czółna, zmówiła szeptem modlitwę i chwyciła za wiosła. Wyspa Rubieżna wypływała z ciemności – okrągła, porośnięta sosną, co czyniło ją podobną do jeża z nastawionymi kolcami. Dno łodzi zazgrzytało obrzydliwie, dziób utknął w żwirze. Pani Polina posiedziała, nastawiła ucha. Innych dźwięków prócz plusku wody i sennego