– Wiele warte – odpowiedział schiigumen twardo, jak o rzeczy z dawna przemyślanej. –

rozciętego kaptura bielała łysa czaszka; naga, pomarszczona twarz wydawała się nie martwa, lecz śpiąca. Starzec Teognost. Tydzień temu ducha wyzionął, a zgnilizną go nie czuć. A może tu, w pieczarze, skład powietrza jest jakiś szczególny? Tę ostatnią myśl, bluźnierczą i niewątpliwie podpowiedzianą przez wiecznie wątpiącego wroga rodzaju ludzkiego, pani Polina zdecydowanie odrzuciła. Starzec jest święty, dlatego nie gnije. Galeria, wznosząc się powoli, wiodła dalej, w kompletną ciemność. I stamtąd, z samego wnętrza wzgórza, dobiegł nagle ledwie słyszalny dźwięk, niepokojący i jakoś straszliwie nieprzyjemny, jakby gdzieś daleko ktoś miarowo drapał żelaznym pazurem po szkle. Pani Lisicyna zjeżyła się. Zrobiła kilka kroków do przodu – dźwięk ucichł. Przesłyszała się? Nie. Po chwili pazur znów wziął się do roboty. Serce drgnęło: nietoperze! Boże, skrzep duszę, obroń od głupich babskich strachów. Myślałby kto – nietoperze! Nie ma w nich niczego niebezpiecznego. A że krew wysysają, to nieprawda, dziecinne wymysły. Zatrzymała się niezdecydowanie, wpatrzyła w nieprzyjemną ciemność i nagle szybko ruszyła przed siebie. Galeria ciągnęła się dalej, ale w ścianach zarysowały się kontury trojga drzwi: dwojga z prawej, jednych z lewej. Spod tych z prawej przebijało się cieniutkie jasne pasemko. Cele pustelników! Kobiecy lęk przed latającymi stworami od razu się ulotnił. Nie ma głowy do głupstw, http://www.ekorekcja-wzroku.edu.pl/media/ zgodziła. – A co to za osoba? – Piękna pani, wielce malownicza – odpowiedział z tajemniczym uśmiechem doktor. – Jestem pewien, że panie się sobie spodobają. Pani Lisicyna podniosła twarz ku niebu, popatrzyła na wysuwający się zza drzew księżyc, zastanowiła się nad czymś. – No cóż, faszerowane sandaczki, to brzmi zachęcająco. Stół był nakryty na trzy osoby. Nie zdążyli przy nim usiąść, kiedy przybyła „malownicza pani”. Za oknem dał się słyszeć lekki stukot kopyt, brzęczenie uprzęży i minutę później do jadalnego energicznie wkroczyła ładna dziewczyna (może młoda kobieta) w czarnej jedwabnej sukni. Odrzuciła z twarzy leciutką woalkę, po czym dźwięcznie zawołała: Andre! – i zamilkła, widząc, że w pokoju jest jeszcze ktoś trzeci.

i jego synem, wygląda podejrzanie. Sanders ma rację. Nie powinnaś prowadzić tego śledztwa. I chyba dobrze o tym wiesz. Milczała, zaciskając usta. Zbił ją z tropu. Na początku zastanawiał się, dlaczego młodą inteligentną kobietę zadowala skromna praca. Dzisiaj zrozumiał. Dzięki niej Rainie kontrolowała swoje życie. Miała do czynienia z miłymi ludźmi, a żaden z nich nie był wścibski. Podejrzewał, że spotykała się z mężczyznami, których większym atutem były Sprawdź żeby wydusić z siebie choć jedno słowo. Nie poznawała tych ludzi, z ich zaczerwienionymi twarzami i zaciśniętymi pięściami. Chciała, żeby zniknęli. Żeby wrócili jej prawdziwi rodzice. Tęskniła za czasami, kiedy wszyscy siadali razem do obiadu, nawet Danny, który podrzucał jej groszek na talerz. – Lepiej się poczujesz, jeśli uderzysz żonę, Shep? – zapytała cicho Sandy. – A może teraz, w tym właśnie momencie, zaświta ci, co się z nami stało? Shep zadrżał. Powoli opuścił rękę. – Staram się – ciągnęła martwym głosem. – Staram się jak nigdy, żeby nasza rodzina się nie rozpadła. Ale dłużej już nie mogę. Nie udało nam się, Shep. Gdzieś po drodze zbłądziliśmy, Danny zbłądził, a biedna Becky... Bóg jeden wie, co się z nią dzieje. Zdaje się, że mamy dwie możliwości. Możemy udawać, że to tylko tragiczne nieporozumienie i nie zdziwić się zbytnio, kiedy zadzwonią do nas z informacją, że nasz syn nie żyje. Albo możemy zapomnieć o tym, co chcielibyśmy uznać za prawdę, i stawić czoło temu, co się rzeczywiście