Alison rozmawiała z Christine o takim właśnie balu, który odbył się przed

podejrzanych. - Słuchaj, Jake, na tej liście jest twoja przeciwniczka. MoŜesz sobie wyobrazić, Ŝe Gretchen Halifax ma konia, którego trzyma na farmie Windcroftów? - zapytał ze śmiechem Connor. - A ja sądziłem, Ŝe kandydatce na burmistrza wręcz nie wypada dosiadać konia. - Oczywiście - poparł go Logan. - A w dodatku ten koń wabi się Silver Dollar. Mark uśmiechnął się i mruknął coś pod nosem. Gavin zaszurał krzesłem, usiłując wyraźnie zaprowadzić porządek w obradach. - Jest jeszcze jeden powód - zaczął - dla którego zwołałem to zebranie. Zwrócono mapę. - Co?! - wykrzyknęło chórem pięciu męŜczyzn. - Tak. Zadzwonił do mnie dyrektor Muzeum Królewskiego, Ŝe zwrócono mapę wraz z liścikiem. - Jakim liścikiem? - zapytał Thomas Devlin. - Liścikiem z przeprosinami. Odręcznym. - A czy ta osoba wspomniała, dlaczego ukradła mapę? - spytał Jake. - Tak. śe niby chciała ją uchronić przed złodziejami - oznajmił Gavin, kładąc kartkę na środku stołu. Logan zachichotał. http://www.e-szambabetonowe.edu.pl/media/ Skoro o kobietach mowa, to przed oczami Mark miał dwie twarze. Uroczej małej dziewczynki, którą się opiekował, i pięknej, atrakcyjnej kobiety, która, gdyby nie zachował ostroŜności, mogłaby mu porządnie zajść za skórę. ROZDZIAŁ DRUGI Alli, przekraczając wielką drewnianą bramę z logo rancza Hartmanów, zadawała sobie ciągle pytanie, czy postąpiła słusznie, czy teŜ popełniła wielki błąd. Nie zastanawiała się nad tyra dłuŜej, bo w polu widzenia pojawił się dom Marka. Dom był duŜy, ładny, i Alli uświadomiła sobie, Ŝe chętnie zamieniłaby swoje skromne domostwo na takie obszerne ranczo. Przypomniała sobie, Ŝe była tu juŜ kiedyś i Ŝe bardzo jej się to miejsce spodobało. Głośno było w mieście o tym, Ŝe na posesji dziadka Marka odkryto złoŜa ropy naftowej i Ŝe w wyniku tego Ŝycie Hartmanów kompletnie się odmieniło. Pamiętała równieŜ, jak jej matka narzekała na ojca Marka, który zatrudniał ją

kręciła piruety i kłaniała się przed lustrem wyimaginowanej publiczności. - Która podoba ci się bardziej, Willow? - spytała Camryn. Amy podbiegła tanecznym krokiem. - Ja wolę żółtą. - Ja chyba też. - wyszeptała Willow. - Ten kolor cudownie Sprawdź Clemency zastanowiła się. Dziwne, ale zdała sobie sprawę, że mimo pojawienia się szans na pojednanie, nie jest pewna, czy tego właśnie chce. Jeśli pominąć obawy przed panem Baverstockiem, którego zabiegi, zdaje się, ustały, zaczynała jej się podobać nowa praca. Nigdy by o tym nie pomyślała, ale jako guwernantka zyskała wolność, której dotychczas nie doświadczyła. W Candover Court, gdzie nikt nie wiedział, kim jest, czuła się potrzebna i doceniana. Zapracowała sobie na to u Arabelli, pani Marlow, i, jak sądziła, nawet u markiza. Nauczyła się też, że guwernantka oprócz obowiązków ma również pewne prawa. W domu jej powinnością było składanie wizyt wraz z matką i odkurzanie w salonie francuskiej porcelany. Nie miała jednak żadnych praw. Wciąż musiała być do dyspozycji matki, nieprzerwanie na służbie, skazana na ciągłe kaprysy. W Candover Court zauważono jej wkład w edukację Arabelli, a nawet w zorganizowanie ostatniego pikniku. Nie wierzyła, by matka doceniła tak kiedyś jej pracę. - Wiesz co, kuzynko Anne, to dziwne, ale wydaje mi się, że nie mogłabym już wrócić do domu na dawnych warunkach - odparła w końcu Clemency. - Naturalnie nie chcę być do końca życia guwernantką, jednak doświadczyłam niezależ¬ności i chyba nie potrafiłabym już się bez tego obejść. Bessy miała rację, pomyślała pani Stoneham, patrząc z czułością na młodą kuzynkę. Ta przygoda dobrze jej zrobiła. Jest w niej nowa pewność siebie, w każdym słowie słychać zdecydowanie. Pani Stoneham byłaby wielce zaniepokojona wiedząc, jaką rolę w tej przemianie odgrywa markiz. Jednak zadowo¬liła się informacją, że pan Baverstock otrzymał należną nauczkę, i nie wnikała głębiej w szczegóły. - Moja droga, a może napisałabyś do pana Jamesona, że czujesz się dobrze i jesteś szczęśliwa, mieszkasz zaś za pół darmo u przyzwoitej rodziny. Lepiej negocjować z mocnej pozycji. - Zapewne mogłabym tak zrobić - westchnęła dziewczyna. - Nie zabrzmiało to zbyt entuzjastycznie - zauważyła kuzynka. Clemency westchnęła raz jeszcze. Co ma powiedzieć? Że nie ma już zastrzeżeń do proponowanego związku? Czy można oczekiwać, że markiz przełknie taką zniewagę? Naprawdę wierzy, że ten dumny mężczyzna raz jeszcze uda się na Russell Square? - Zastanowię się nad tym, kuzynko Anne - odparła po chwili. - W niedzielę będzie więcej czasu na omówienie tych spraw. Pukanie do drzwi ściągnęło z kuchni Bessy. - Powóz wielmożnej pani zajechał po panienkę - oznaj¬miła. - Woźnica zabiera właśnie pusty koszyk. Tyle było w nim rzeczy, nie uwierzy pani! Wiśnie, brzoskwinie, szparagi i Bóg wie co jeszcze!