- Dobrze się czujesz, Alli?

powiedział pani Daniel Firth... - To nie było nic strasznego! - przerwała mu w pół zdania. - W takim razie, dlaczego spędziła pani ostatnie dwie godziny, płacząc? R S ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY Uczucie niepewności ustąpiło miejsca poczuciu paniki. Musi w jakiś sposób przekonać Scotta, że nic się nie wydarzyło. Tylko jak? - Panno Tyler? - ponaglił. Zacisnęła dłonie i starała się wyglądać na opanowaną, choć serce waliło jej jak oszalałe. - Dziękuję za troskę - odparła. - Ale nic się nie stało. Rozmawialiśmy z Danielem o... O przeszłości. Wie pan, jak to jest ze wspomnieniami. Potrafią wytrącić człowieka z równowagi, gdy dawno nieodczuwane emocje znów wychodzą na światło dzienne... - Uśmiechnęła się, próbując nadrobić miną brak sensownego wytłumaczenia. Zmarszczył brwi. Nie wierzę, zdawały się mówić jego oczy. Nic nie powiedział, ale nie było to konieczne, jego mina http://www.e-rehabilitacja.com.pl Wspomnienia minionych dni powróciły niczym morska fala. Zmarnował tyle czasu.,. Dni, kiedy mógł pomóc bratu, minęły bezpowrotnie, a on został sam. Westchnął. Zawsze z łatwością wybaczał innym ich niedociągnięcia, ale dla siebie był niezwykle surowy. Gdy kilkanaście minut później szedł w stronę bramy, dozorca wciąż zamiatał liście w głównej alejce. R S - Przepraszam bardzo - zaczepił go Scott. - Dzień dobry - odparł zagadnięty. - W czym mogę panu pomóc? - Chciałbym zapytać o grób Chada Galbraitha. - Scott wskazał w stronę alejki, w której pochowany był brat. -- Kto

- I co pani powie, panno Stoneham? - Proszę nie mówić do mnie takim tonem, lordzie Storrington - odparła z rozdrażnieniem Clemency. - Nie jestem ani pańską siostrą, ani służącą, aby się ze mną tak obchodzić! Lysander wyglądał, jakby miał trudności ze złapaniem oddechu. Clemency ogarnął nagły strach. Czy to możliwe, by ją uderzył? W końcu ma tak złą reputację, że to całkiem prawdopodobne... Zmusiła się do spokoju. Cokolwiek wy¬prawiał w domach rozpusty w Covent Garden, nie ośmieli się tego powtórzyć w salonie swojej ciotki! - Nie sugerujesz chyba, że panna Stoneham mogła mieć coś wspólnego z napadem? - zapytała zirytowana już tym wszystkim lady Helena. Zdawała sobie sprawę, iż Lysander ma prawo się gniewać, jednak jego zachowanie wykraczało już poza ramy przyzwoitości. - Co pani tam robiła, panno Stoneham? - domagał się wyjaśnień lord Storrington. Sprawdź Wygląda źle, pomyślała. Wymizerowany, zmęczony. Zarazem było w nim coś chłopięcego; mały, zagubiony dzieciak. Tak pewnie wyglądał, kiedy zamordowano jego matkę i został sam. Niedawno stracił Lily, teraz pracę. Nie miał nic, o czym mógłby powiedzieć: moje. Nie, Liz nie potrafiła mu źle życzyć, niezależnie od tego, co sama od niego wycierpiała. Wstała i nerwowo wytarła ręce o spódnicę. Chop i Hope St. Germaine... To, co widziała, mogło nie mieć żadnego znaczenia i pewnie nie miało, ale o tym niech zadecyduje sam Santos. Wzięła głęboki oddech i ruszyła do ich stolika. - Cześć, Santos. Podniósł na nią spłoszony wzrok. - Cześć, Liz. Wyglądał na wykończonego. Teraz była pewna, że nie chciał sprawić jej bólu, a jeśli sprawił, to nie celowo. Żal w jego oczach był szczery, tak jak niekłamany był jego smutek. - Jeśli chcesz, żebym wyszedł - powiedział cicho - to wyjdę. - Nie, ja... muszę z tobą porozmawiać. - Spojrzała na Jacksona. - Z wami dwoma. Mogę usiąść? Skinęli głowami. Usiadła i bez zbędnych wstępów opowiedziała im całą historię. Kiedy skończyła, Jackson odchylił się w swoim krześle i gwizdnął przez zęby. - No, Batmanie, to mamy naszą świętoszkę.