że wszystko będzie jak dawniej. Albo coś w tym rodzaju. Ludzie

20 wokół nosa mogą być tak pociągające. Na miłość boską, o czym on myśli? Cassidy jest córką szefa. I ma dopiero szesnaście lat. A on jest napalony jak diabli. Powinien znaleźć sobie kobietę do łóżka. Wtedy przestanie myśleć o Cassidy. Akurat. Od kiedy to możesz nie myśleć o kobiecie? Od kiedy skończył czternaście lat żył jak przeklęty - bez przerwy myślał o seksie. Zrobił sobie przerwę, zapalił papierosa i zaciągnął się. Stał oparty o twardy pień jodły samotnie rosnącej przy stajniach. Spojrzał na dom Buchananów i prychnął. Pięcioosobowa rodzina mieszkała w rezydencji, której nie powstydziłby się król; bez problemu pomieściłaby pięćdziesiąt osób. - Dziwne, że cię tu spotykam. - Usłyszał miękki kobiecy głos. Brig nie oglądając się za siebie, wiedział, że znowu znalazła go Angie. Trzeci raz w tym tygodniu. Musiał przyznać, że jest piękna. Ładniejsza niż jej młodsza siostra, ale mogą z nią być same kłopoty. Oparty o drzewo, odwrócił głowę i zobaczył, że dziewczyna, mrużąc niewiarygodnie błękitne oczy, przygląda mu się. Miała na sobie mocno wycięte białe spodenki, które ledwie przykrywały krok. Piersi wcisnęła w stanik dwuczęściowego czarnego kostiumu kąpielowego, który był o kilka rozmiarów za mały. - Co mogę dla ciebie zrobić? - Zaciągnął się camelem. Dotknęła ust czubkiem języka. - Wiele rzeczy przychodzi mi do głowy. - Przymknęła kusząco oczy, rzucając spojrzenie w rodzaju: nie wiesz, co tracisz. Przechyliła głowę na bok i czarne włosy związane w koński ogon opadły do przodu, dotykając jednej piersi. - Ale teraz trzeba zanieść drabinę do domu. Przepaliło się kilka żarówek w żyrandolu. - Mam zanieść drabinę? - Mało się nie roześmiał, bo pomyślał, że to idiotyczny pretekst, żeby zagaić rozmowę. Angie się uśmiechnęła. - Moja macocha o to prosi. Wszystko jedno, czy ty to zrobisz, czy ktoś inny. Ciebie pierwszego zobaczyłam. - Odgarnęła włosy i spojrzała na jego brudne od gnoju buty. - Lepiej je zdejmij, zanim wejdziesz do domu. Dena ma bzika na punkcie czystości. - Zamrugała oczami, odwróciła się i odeszła wyprostowana, kołysząc biodrami. Brig wziął drabinę z garażu. Przed wejściem na schody tylnego ganku zdjął buty i przez kuchnię zaniósł drabinę na korytarz. Cztery i pół metra nad marmurową podłogą wisiał kryształowo-mosiężny żyrandol. Dena była podenerwowana. Mieli się zjawić goście, a tu przepaliło się kilka żarówek, a reszta mrugała. - Nie wiem, jak to się stało. - W kącikach ust Deny utworzyły się małe zmarszczki. - Sprzątaczki powinny były mi powiedzieć. - Spojrzała na Briga i nieznacznie zadrżała jej broda. Zmierzyła go wzrokiem i jej oczy spoczęły na jego białych dziurawych skarpetach. W chłodnych oczach kobiety pojawił się cień pogardy. Brig nie przejął się jej zachowaniem. Rozstawił drabinę. Dena Miller pochodziła z biedoty. Wprawdzie nie miała cygańskich ani indiańskich przodków w swoim rodowodzie, ale była córką farmera i szwaczki. Skończyła szkołę handlową. Potem dostała pracę w tartaku Buchanana i przez kilka lat była osobistą sekretarką Reksa. Gdy ubóstwiana przez niego pierwsza żona pożegnała się z tym światem, Dena nie odstępowała wdowca. Pomogła mu się pozbierać. Stary Buchanan był zdruzgotany. Dena skorzystała ze sposobności i zbliżyła się do niego. Pobrali się niecały rok po pogrzebie Lucretii Buchanan. Osiem miesięcy później urodziła się Cassidy. Dena Miller z pewnością widziała w życiu mnóstwo dziurawych skarpet. Brig wymienił żarówki. Wiedział, że przyglądają mu się kobiety. Dena z pogardą, którą starała się ukryć, Angie z zainteresowaniem, a Cassidy, która chowała się na drugim piętrze - z ciekawością. Unikała go od paru dni, od czasu ich rozmowy przy stajni. Gdy kończył wkręcać ostatnią żarówkę, odchylił głowę i dostrzegł jej zaskoczone spojrzenie. Mrugnął do niej. Przełknęła z trudem ślinę i chociaż wyglądała jak przestraszony królik, którego w środku nocy osaczyło światło reflektorów, wytrzymała jego spojrzenie. Nie schowała się. Musiał przyznać, że jest odważna. Zeskoczył na ziemię i złożył drabinę. Angie położyła mu rękę na ramieniu, pewnie po to, by zdenerwować macochę. - Dziękuję. - Uśmiechnęła się łagodnie - Może odwdzięczymy ci się zimnym napojem? Może być cola? Albo coś mocniejszego? Tata ma w lodówce zapas piwa. Przywozi je z... - Pan McKenzie jest w pracy. Nie tyle zobaczył, co wyczuł stanowczość Deny. Chciała mu przypomnieć, gdzie jest jego miejsce. - Dziękuję. Robota czeka - wycedził przez zęby, spoglądając na Denę. - Może innym razem. Angie uniosła ładną brew. - Trzymam cię za słowo - powiedziała, dotykając palcem jego koszuli. Miał wrażenie, że pod delikatnym dotykiem jej dłoni skóra pod bawełnianą koszulą mu płonie. Zastanawiał się, czy Cassidy to widziała, ale doszedł do wniosku, że nic go to nie obchodzi. Wyniósł drabinę za drzwi. Przy garażu zauważył lśniącą corvettę. Czerwona karoseria samochodu wyglądała tak, jakby się rozpływała w popołudniowym słońcu. Przy zderzaku ze skrzyżowanymi nogami i z założonymi rękami stali Jed Baker i Bobby Alonzo. Opierali się pośladkami o błyszczącą karoserię. Brig nie zwrócił na nich najmniejszej uwagi. Założył buty i odniósł drabinę do garażu. Usłyszał szybkie, drobne 21 kroczki Angie. Dogoniła go i wsunęła mu rękę pod ramię. - Jeszcze raz dziękuję - powiedziała. - Nie ma sprawy. - Och, to był poważny problem. Prawdziwa katastrofa. Prawie tak straszna jak niekompletna srebrna zastawa czy błoto rozbryzgujące się na oponach jadącego samochodu. - Przewróciła oczami. - Dena nieustannie zmaga się z katastrofami. - Wygląda na to, że masz towarzystwo. Zerknęła w stronę błyszczącego samochodu i dwóch chłopaków, którzy się na nią gapili. - Wymarzone - powiedziała z nutą sarkazmu w głosie. - Myślałem, że się z nimi przyjaźnisz. Westchnęła. - To są niedojrzali zepsuci chłopcy. - Jed oderwał się od samochodu i jej pomachał. - Wiesz co? Oni się założyli. - Jej wdzięczne usta ułożyły się w dziubek. Nie zadała sobie trudu, żeby odmachać. - O co? - To jest właśnie interesujące. - Przysunęła do niego głowę. Ich oczy spotkały się. - O to, który z nich pierwszy się ze mną prześpi. - Powiedzieli ci o tym? - Bobby mi powiedział. - Zrobił jej się dołek w policzku. - Chyba po to, żebym nie zrobiła tego z Jedem. Wyobrażasz sobie? Brig prychnął, jakby go to nie obchodziło. - Więc którego wybierzesz? - Żadnego. - Zarzuciła lśniącą kitką. - Oni najwyraźniej nie rozumieją, że gdy nadejdzie pora, to ja będę wybierać. I pewno nie spośród dwóch zarozumiałych gówniarzy, którzy my ślą tylko o seksie, piłce nożnej i samochodach. Wiesz, są tak wulgarni, że mówią na piersi kobiece zderzaki? Zderzaki! - Prychnęła z oburzenia. - Chłopaczki. - Niechętnie wysunęła dłoń z ramienia Briga. Opuszkami palców musnęła go w rękę. - Na razie! - Pomachała mu uwodzicielsko. Brig patrzył, jak odchodzi. Miał mieszane uczucia. Powinno mu ulżyć, że zostawia go w spokoju, ale jako mężczyzna nie był obojętny na jej wdzięki: kołyszące się biodra, kształtne łydki, wcięcie w talii i podskakujące piersi. Jeszcze raz się odwróciła. Uśmiechnęła się. Zderzaki, tak? Cóż, ona bez wątpienia miała swoje na miejscu. Nie wiedział, jaką grę prowadzi ani dlaczego chce go w nią wciągnąć. Domyślał się, że drażni się z nim jak bogata dziewczyna przyzwyczajona do adoracji mężczyzn. Popatrz, co mam, ale nie dla ciebie, bo jesteś nikim. Kto chciałby to znosić? Może jego brat Chase. On lubił pieniądze. I kobiety. Bogate kobiety. Ale Chase był idiotą. Dobrodusznym idiotą, który wypruwał sobie flaki, żeby żyło mu się lepiej i żeby zadbać o rodzinę. Brig skrzywił się. Gdyby nie Chase, Brig sam musiałby troszczyć się o matkę, a to nie wychodziło mu najlepiej. Nigdy nie umiał okazywać uczuć. Angie podeszła do Jeda i Bobby’ego. Brig nie słyszał, o czym rozmawiają, ale wystarczyło mu to, co zobaczył. Chociaż Angie zarzekała się, że nie jest zainteresowana gówniarzami, popisywała się przed nimi, zaśmiewała się i szeptała z Jedem. Pozwalała, żeby obejmował ją w talii. Odwracała się co chwilę, żeby sprawdzić, czy Brig na nią patrzy. Nie był w nastroju. Coś go do Angie ciągnęło jak każdego mężczyznę. Ale wiedział, że ta dziewczyna może przysporzyć najgorszych kłopotów. Jeśli ma odrobinę oleju w głowie, powinien się od niej trzymać jak najdalej. Ona coś kombinuje i bawi się Jedem i Bobbym, którzy są tak potwornie naiwni. Ślinią się na jej widok, a ona robi ich w konia. Brig odwiesił drabinę na kołki. Usłyszał warkot silnika i dźwięczny śmiech Angie. Przez brudne okno patrzył, jak odjeżdżają. Jed prowadził, a Angie siedziała między chłopakami. Śmiała się beztrosko, uwieszona jednym ramieniem na szyi Bobby’ego, a drugim na karku Jeda. Brig wyszedł z garażu i niemal wpadł na Williego Venturę, który znalazł niezły punkt obserwacyjny między gałęziami bujnego żywopłotu oddzielającego dom od garażu. - Angie... - Willie poruszył ustami, patrząc na odjeżdżający samochód. - Co: Angie? Willie podskoczył i spojrzał na Briga tak, jakby spodziewał się lama. Z trudem przełknął ślinę, odwrócił oczy od przenikliwego spojrzenia Briga i zadrżał. - Ona... odjechała. - Tak, z tymi palantami. Wiem. Willie przestał szaleńczo strzelać oczami. - Nie lubisz Bobby’ego? - Nie znam go. I nie chcę znać. - Jest zły. 22 - Tak? - Briga niewiele to obchodziło, ale podtrzymywał rozmowę, bo wydawało mu się, że Willie chce się przełamać i porozmawiać. Chłopak niewiele mówił i unikał wzroku Briga. Cały czas patrzył za samochodem. - Będą kłopoty. - To samo powiedziałeś o mnie, kiedy się tu zjawiłem. Willie pokiwał głową i patrzył, jak samochód znika z pola widzenia. Ruszył się dopiero, gdy opadł tuman kurzu, który wzbiły koła corvetty. - Z tobą też będą kłopoty. - Wciągnął powietrze. - Ale inne. - Spojrzał na Briga nagle zakłopotany, a potem wziął kosiarkę. - Robota czeka. - Na mnie też. Cassidy była znudzona. Jej najlepsza przyjaciółka, Elizabeth Tucker, wyjechała na obóz, a ona była z matką w mieście dłużej niż zamierzała. Dena stwierdziła, że Cassidy powinna znaleźć się z dala od domu i stajni i zabrała ją do Portland. Zjeździły całe miasto, przeszukały wszystkie sklepy z antykami w Sellwood i obeszły wszystkie sklepy w centrum. Zjadły lunch w restauracji hotelu Danvers, a potem wróciły do domu, stojąc w korkach. Przyjechały kilka godzin temu. Cassidy zaczynała boleć głowa. Była zmęczona i czuła się idiotycznie. Chciała dosiąść Remmingtona i pognać przez pola do podnóży kanionu Bottieneck, gdzie swe źródło miała rzeka Clackamas. Tam mogłaby zrzucić ubranie i zanurkować w krystalicznie czystej wodzie. Może wziąć innego konia, ale to nie będzie to samo. Słońce chowało się za zachodnimi wzgórzami i w dolinie kładły się długie cienie. Młode źrebaki brykały przy stajniach pod czujnym okiem klaczy, które odganiały ogonami muchy. Był piątek. Matka z ojcem pojechali do Portland na kolację, żeby się trochę rozerwać, Derrick umówił się z Felicity, a większość robotników poszła do domu. Z wyjątkiem Briga. Siedział na Remmingtonie i próbował zmusić niesfornego konia do posłuszeństwa. Pewnie gdzieś w pobliżu kręcił się też Willie, chociaż nie widziała go przez całe popołudnie. Cassidy podeszła do płotu i wspięła się na sztachety. Brig ją zobaczył, podniósł głowę i skinął na powitanie. Nie zwracał najmniejszej uwagi na to, że mu się przygląda. Klasnął i koń zareagował. Biegł przez chwilę kłusem. Potem stanął jak wryty. - Rusz się, ty żałosny koński dupku! Mięśnie gniadego konia zadrżały. Zastrzygł uszami i przewrócił i oczami. - Nawet o tym nie myśl - ostrzegł Brig. Za późno. Remmington chwycił wędzidło zębami, zarżał i zaczął wierzgać, wzbijając tuman kurzu. Ptaki uciekły. Cassidy ścisnęło w żołądku. Koń parsknął ze złością i pogalopował po suchej ziemi. Brig zaklął. Był cały spięty. Utrzymał się w siodle. Cassidy patrzyła zafascynowana. Remmington zawrócił i pogalopował na drugi koniec wybiegu. Brig mocno trzymał lejce. Przy płocie, pod samotnym cedrem, koń stanął dęba i rzucił ogromnym łbem. Brig ścisnął uda. Źrebak ruszył galopem. Chłopak się pochylił. Cassidy zacisnęła ręce na sztachecie. Patrzyła na nie dającego za wygraną Briga i na uparte zwierzę. Remmington zarżał na znak sprzeciwu i wyrwał do przodu. Stanął dęba. Brig trzymał się kurczowo. Koń ponownie przebiegł długość płotu. Był spieniony. Brig miał koszulę mokrą od potu. Pot ściekał mu po twarzy. - No, dalej, spróbuj mnie zrzucić, ty żałosny sukinsynu. - Koń zarzucił łbem i stanął jak wryty. Cassidy wstrzymała oddech. Kurz opadł. Znowu zleciały się muchy. Nie wiedziała, czy się śmiać, czy płakać. Brigowi udało się. I dobrze. Niedługo znowu będzie mogła dosiąść Remmingtona. Ale czy będzie to ten sam narowisty źrebak, który jej imponował, czy zwykły potulny koń? Ta myśl nie dawała jej spokoju. - Już lepiej. - Brig się rozluźnił i poklepał Remmingtona po szyi. - Tak? - Nie odzywaj się, dobrze? Ja tutaj pracuję. Zawrzało w niej. Wskoczyła na wybieg. - Nie chcę, żeby się z niego zrobił pokorny... - Wynoś się stąd - rozkazał Brig spokojnym tonem, żeby nie spłoszyć konia. - Chcesz, żebym stracił robotę? - Z tego, co słyszałam, sam się o to starasz! - Na miłość boską, Cassidy, wyjdź stąd. Pracuję. Tutaj jest niebezpiecznie. Nie wiadomo, co ten koń wywinie. Siedział na Remmingtonie. - Nie masz prawa mi rozkazywać! - Zauważyła, że zwykle promienne oczy Remmingtona straciły blask. Była rozczarowana. - Złaź z niego! - Jeszcze nie, Cassidy. - Obrócił się w siodle, żeby ją lepiej widzieć. Jego usta zacięły się. - To mój koń. Powiedziałam ci, żebyś... Kasztanowe ciało skręciło się. Remmington wyczuł, że jego wróg nie jest czujny. Stanął dęba i zaczął wierzgać przednimi nogami. Cały drżał. Brig starał się utrzymać w siodle, ale mu się nie udało. Koń stanął i wierzgnął 23 tylnymi nogami. Brig poleciał w powietrze i upadł z hukiem na spękaną ziemię przy kupie gnoju. - Sukinsyn! Nic mu się nie stało. - Nic ci nie jest? Nie chciałam... - Wynoś się stąd! - ryknął na Cassidy, a jej chciało się śmiać. - Chyba jeszcze z nim nie skończyłeś? Brig się podniósł, otrzepał spodnie z piachu i spojrzał na źrebaka. - Daj nam spokój, Cass. - To ty daj sobie spokój, McKenzie. - Nigdy. - W jego niebieskich oczach pojawił się ogień, taki jak w oczach Remmingtona. Koń zarżał zwycięsko i pogalopował wzdłuż płotu prosto na Cassidy. - Cassidy! Odsuń się! - Brig zerwał się na ratunek. - O, cholera... Dziewczyna wskoczyła na płot, ale koń tak mocno uderzył ciałem w sztachety, że puściła się i spadła. Potworny ból przeszył jej ramię. - Rany boskie! Chciała się podnieść, ale Brig znalazł się przy niej w mgnieniu oka i zanim zdążyła się odezwać, wziął ją na ręce. Otworzył furtkę kolanem. Na jego brudnej twarzy malowała się złość. Włosy miał mokre od potu, ramiona brudne i zapiaszczone. Krew na szyi pulsowała mu z wściekłości. Zamknął bramę kopniakiem i położył Cassidy na ziemi. - Nie waż się... - Nie będziesz mnie pouczał! - przerwała mu. Skrzywiła się, gdy dotknął jej ramienia. - Ten koń jest mój, ty z nim tylko pracujesz! - Mógł cię zabić, nadepnąć, kopnąć albo wszystko naraz. - Na pewno nie, bo... - Pieprzenie! - Wydął wargi, a potem wciągnął głośno powietrze. - Mogło być gorzej. Przez ciebie to mogłoby spotkać mnie. - Wycelował w nią palcem. - Trzymaj się ode mnie z daleka, kiedy pracuję z tym i cholernym źrebakiem! - Nigdy więcej nie mów mi, co mam robić. Zamknęła oczy. Oddychała z trudem. Brig dotknął łańcuszka z medalikiem świętego Krzysztofa, który nosiła pod bluzką. Wyciągnął go delikatnie i płaski kawałek metalu znalazł się w jego dłoni. Ściskając go mocno, przyciągnął twarz Cassidy tak blisko swojej, że czuła jego wściekły, śmierdzący dymem oddech i widziała pory w jego skórze. Po raz pierwszy zauważyła, że niebieskie oczy Briga mają szare plamki. - Mam robotę, księżniczko - warknął. - Możesz odgrywać władczynię, ale nie wchodź mi w drogę, bo może ci się coś stać. Serce waliło jej tak mocno, że miała wrażenie, że słychać je w całym stanie. - Zaryzykuję. - To nie będzie mądre. - Ledwie poruszył wargami. Nieznacznie uniosła brodę. - Jestem na tyle dorosła, że mogę sama o sobie decydować. - Igrasz z ogniem, Cass. - To znaczy? - Trzymaj się ode mnie z daleka. - Dlaczego? - Muszę się skupić. A nie mogę, gdy muszę się martwić o upartą dziewuchę, która wchodzi mi w paradę. - Ale ja nie... - Idź stąd. - Szybko wypuścił łańcuszek z ręki. Cassidy o mało się nie przewróciła. Brig podszedł do konia. Był spięty. Wyglądał tak, jakby chciał udusić źrebaka. - Dobra, bydlaku - warknął. - Próbujemy dalej. Przez kilka następnych dni Cassidy starała się trzymać z daleka od Briga, ale cały czas widziała, jak jeździ na traktorze, naprawia płot, zagania stado i pracuje z Remmingtonem. Ukradkiem obserwowała, jak rozmawia, śmieje się i pali papierosy z innymi pracownikami. Zauważyła, że kiedy koło niego pojawiała się Angie, nie starał się jej spławić. Coraz częściej widywała ich razem. Ona uśmiechała się do niego, a on był dla niej bardzo wyrozumiały. Cassidy nie miała pojęcia, o czym rozmawiają. Ale z Angie nie trzeba było rozmawiać. Mężczyznom wystarczyło, że mogli być blisko niej. Po tygodniu Cassidy była niespokojna, znudzona i zastanawiała się, dlaczego to lato jest inne. W zeszłym roku bawiła się dobrze, ale tego lata było tak nieznośnie gorąco... Patrzyła na wybieg, gdzie Brig pracował z Remmingtonem. Źrebak był już mniej uparty. Brigowi chyba szło coraz lepiej. Są tacy, co potrafią ujarzmić konia szybciej, w ciągu kilku dni, ale on nie śpieszył się, i chyba powinna być mu za to wdzięczna. Było jej jednak przykro, że wszyscy w rodzinie traktują ją jak małą dziewczynkę, która nic nie może zrobić sama, nawet ujeździć 24 własnego konia. Przeszła przez płot i zeszła do strumyka, gdzie w dzieciństwie łowiła raki. Wpatrywała się w potok. Kilka lat temu bawiła się tutaj z Angie i Derrickiem. Brodzili w strumyku, chlapali się wodą i rzucali błotem. Wtedy Derrick uwielbiał robić psikusy. Śmiał się i ciągnął Cassidy za włosy albo próbował obrzucić młodszą siostrę mułem, który wygrzebywał z dna strumyka. Tutaj ona i Angie przyłapały go na pierwszym papierosie, co wywołało prawdziwą burzę w domu. Innym razem wyśledziła go, jak spocony i zdyszany całował się i turlał pod drzewami z ciemnowłosą dziewczyną. Cassidy szybko się ulotniła. Zniknęła za zasłoną wierzbowych gałęzi i nigdy nie dowiedziała się, która to dziewczyna pozwoliła mu rozebrać się ze skąpego staniczka. To wtedy wszystko się zmieniło. Derrick zaczął się interesować dziewczynami. Inaczej na nią patrzył i nie bawił się z nią jak dawniej. Zawsze był z niego wcielony diabeł, ale od kiedy pojawił mu się zarost, a jego głos raz brzmiał nisko, a innym razem skrzeczał, stał się wprost nieznośny. Był sfrustrowany i zły. Kiedyś zbił konia batem do krwi i dla rozrywki zastrzelił kota sąsiadów. Za każdym razem dostawał burę od Reksa, a potem szedł z ojcem do stajni, gdzie na koźle do rżnięcia drewna dostawał od ojca batem. Wrzeszczał, jęczał i klął. Wracał do domu czerwony na twarzy i spocony, zalany gorącymi łzami upokorzenia, wydymając dumnie wargi w złośliwym buncie. Potem Rex zawoził go do miasta, kazał rozmawiać z księdzem, ale bez względu na to, ile „Zdrowaś Mario” czy „Ojcze nasz” musiał zmówić, był coraz gorszy. Nie ugiąłby się nawet, gdyby bez przerwy odmawiał różaniec i zrobił dziurę w klęczniku. Tak. Derrick się zmienił, ale Cassidy nie wiedziała, dlaczego. Zdjęła buty i zakopała palce w błocie na brzegu potoku. Latem strumyk był tylko pluszczącą strugą, która płynęła po wygładzonych kamieniach. Cassidy oplotła ramionami kolana i znowu poczuła niepokój. Ogarnęło ją to samo niespokojne uczucie, które obudziło ją zeszłej nocy. To lato było inne. Naprawdę nie była już dzieckiem, a jej siostra i brat byli dorośli od dawna. Wyrwała garść trawy znad brzegu i sapnęła. Nad jej ramionami przesunął się cień, który rozciągnął się przed nią na ziemi. - Co ty tu robisz? Brig. Ten głos poznałaby wszędzie. Serce w niej podskoczyło. - Nic. - Odwróciła się. Próbowała nie dostrzegać, że chłopak ma rozpiętą koszulę z podwiniętymi rękawami. Wytarte dżinsy wisiały tak nisko na jego smukłych biodrach, że widziała pępek i ciemne włosy na brzuchu. Cassidy poczuła, że robi jej się gorąco. Odgarnęła włosy. Wstydziła się, że od wilgotnej ziemi ma czarne stopy. - Zastanawiam się, kiedy będę mogła wsiąść na mojego konia. - Płyta ci się zacięła? - Kiedy? - Jak będzie łagodny jak baranek. - Jakbym chciała baranka, poszłabym do owczarni. - Wstała i wytarła stopy o trawę. Starała się ukryć zmieszanie. - Chyba powinieneś już zostawić Remmingtona w spokoju. Cieszę się, że taki jest. - Dziki. - Tak, dziki. Brig mruknął zdegustowany. - Już ci mówiłam, że lubię konie z temperamentem, z charakterem. - Które cię zrzucają i kopią na dokładkę? - Bawił się scyzorykiem. W kowbojkach wydawał się wyższy niż boso. Słońce przedzierało się między poruszającymi się na wietrze liśćmi, których cień przesuwał się po regularnych rysach twarzy Briga. Zamknął scyzoryk z trzaskiem. - Wydaje mi się, że to ciebie zrzucił? Uśmiech rozjaśnił jego oczy. Brig wsunął nóż do kieszeni. - Zgadza się, ale mam nadzieję, że nie będziesz o tym rozpowiadać. Nie chciałbym, żeby ludzie się ze mnie nabijali. - To będzie nasza tajemnica - zapewniła Cassidy z uśmiechem. - Tak? - Przysięgam. - Dziecinnym gestem uderzyła się w piersi. Zobaczyła, że jego wzrok podąża za jej ręką i zamarła. - Wiesz, co mam na myśli. Wydął dolną wargę i pokiwał głową. Nigdy wcześniej nie był taki skłonny do zgody. - I tak uważam, że już powinnam na nim jeździć. - Będziesz - obiecał Brig. - Niedługo. - Potrafię nad nim panować. - W takim razie, skąd masz to? - Dotknął jej posiniaczonego ramienia. Omal nie wyskoczyła ze skóry. Czuła, że przebywanie z nim sam na sam jest kuszeniem losu, chociaż nie wiedziała, dlaczego. Gdy był przy niej, odnosiła wrażenie, że nadciąga błyskawica, zwiastując uderzenie pioruna. 25 Uniosła pytająco ramiona. - Ostatnio, kiedy na nim jeździłam, popełniłam błąd. - I twój tata nie chce, żebyś go powtórzyła. - Może nie wie, co jest dla mnie najlepsze. - A ty wiesz? - Brig zmarszczył ciemne brwi. Cassidy zorientowała się, że kpi z niej. - Dlaczego traktujesz mnie jak dziecko? - Bo jesteś dzieckiem. - Nie jesteś wiele starszy. - Nie chodzi o wiek, kochanie. - A o co? - Zadarła wyzywająco głowę. - O twoje doświadczenie? Uśmiechnął się półgębkiem. - Poniekąd. Serce jej łomotało. Zauważyła, że Brig ma ciemne włosy na rękach i kilkudniowy zarost na brodzie. Był pewny siebie, co ją fascynowało i przerażało. Pochylił się. Przez ułamek sekundy myślała, że ją pocałuje, ale - tak jak kiedyś - chwycił łańcuszek, który miała na szyi. Medalik wiszący między piersiami palił ją w skórę. - Zawsze go nosisz. Pokiwała głową. - Dlaczego? - Nie... nie wiem. - To jakiś szczególny święty w twoim kościele? A może dostałaś go od chłopaka? - Od żadnego chłopaka. Wypuścił łańcuszek z ręki, odwrócił na chwilę wzrok i westchnął. - Przyszedłem tutaj za tobą, żeby cię przeprosić - przyznał się. - Trochę mnie ostatnio poniosło. - Nie ma sprawy. - Nie. Chcę to wyjaśnić. Widziałaś moją porażką. Rozkojarzyłem się, koń to wyczuł i mnie zrzucił. - Ale to ja ci przeszkodziłam. - Powietrze zrobiło się ciężkie. Cofnęła się o kilka kroków. Dotknęła pośladkami twardego pnia wierzby. - Nie powinienem był ci na to pozwolić. - E tam. Pochylił się nad nią, a Cassidy miała wrażenie, że serce wyskoczy jej z piersi. Przez kilka sekund tylko cichy szmer strumienia zakłócał ciszę. Czuła, że Brig chce ją pocałować i że zaciska pięści, żeby wygrać z samym sobą. - Muszę iść... - Nie! - rzuciła szybko i poczuła, że jej policzki zalewa rumieniec. - Ja... uch... Mięśnie twarzy chłopaka zadrgały w rytm bicia serca. Ich oczy spotkały się. Milczeli, ale Cassidy wiedziała, że on też to czuje. To gorące, niecierpliwe pragnienie, które zawisło między nimi. Oblizała wargi. Jęknął cicho, a potem odezwał się surowym i oschłym głosem. - Będzie lepiej dla nas obojga, jeśli będziesz się trzymać z dala ode mnie i od konia. - Lubię być blisko ciebie. Zacisnął powieki, jakby starał się zapomnieć, że Cassidy jest przy nim. - Lepiej nie, Cass. Lepiej, żebyś mnie nie lubiła. - Gdy otworzył oczy, znowu panował nad sobą. Na rękach i szyi już nie występowały mu żyły. - Uwierz mi, dziewczyno, najlepiej dla wszystkich będzie, jeśli będziesz się trzymać ode mnie z daleka. - I jak się pracuje dla najbogatszego człowieka w okręgu? - Chase wyjął z lodówki butelkę piwa i podał Brigowi. Na koszuli i we włosach miał trociny. - Ty mi to powiedz. - Brig był wyczerpany duchotą panującą w baraku. Mały wiatraczek na próżno próbował obniżyć temperaturę poniżej trzydziestu stopni. Chłopak otarł ręką spocone czoło i zdjął koszulę, ale i tak było mu gorąco. Nie opuszczał go też obraz córek Buchanana. Myśli bawiły się w berka w jego głowie. - Ty też dla niego pracujesz. - Jak pół miasta. - Chase postawił dwie butelki na zagraconym stole, otworzył je i jednym haustem opróżnił pół butelki. - Ale ciebie spotkał zaszczyt... Możesz przyglądać się, jak żyją, co robią... - Wywalam gnój. - Brig pociągnął długi łyk piwa. - A to nie jest wcale takie wspaniałe. - Nie? Ale pewnie lepsze niż wyrąb drzewa, kiedy przecierają się rękawice i ręce zaczynają krwawić. - Chase potrząsnął czarną czupryną i odrzucił włosy z czoła. Wbił w brata niebieskie oczy, takie same jak oczy Briga. Od razu było widać, że są braćmi. Byli bardzo podobni - tego samego wzrostu i podobnej postury. Mieli ciemne włosy i szaroniebieskie oczy, ale Chase miał subtelniejsze rysy twarzy. Brig często mu mówił, że jest ładniejszy, co wyprowadzało starszego brata z równowagi. Wtedy zaczynali się siłować i zawsze wygrywał Chase. Ostatnio jednak role się zmieniły i nie mogli już wyładowywać na sobie złości. W każdym razie - nie przy użyciu siły. 26 - Dobra. - Chase rozsiadł się na krześle. - Opowiedz mi o domu i samochodach. I o córkach. - Wykrzywił usta w półuśmiechu. - Lubisz kobiety, co, Brig? - Te dziewczyny są rozpieszczonymi dzieciakami. - Nie podobają ci się? - Chase oparł łokcie na stole. - Nie. - Pieprzenie. - Pociągnął długi łyk piwa, nie spuszczając wzroku z brata. - Byłem u nich w domu, bo stary chciał, żebym podpisał papiery na pożyczkę. Dobrze się przyjrzałem. Czułem się jak w niebie. Znajdę sposób, żeby któregoś dnia to wszystko było moje. Ten dom przy wzgórzach i drugi dom w Portland, a może nawet letnia rezydencja. Kupię samolot i zainwestuję w drewno, kamieniołomy i w tartak. Muszę tylko odpracować pożyczkę, pójść do szkoły i nauczyć się przymilać odpowiednim panienkom. W końcu dojdę tam, gdzie jest Rex. To ja będę rozdawał nieoprocentowane pożyczki. Będę najbogatszym facetem w okręgu. I nie będę się przed nikim płaszczył. To był drażliwy temat. Chase nie chciał pożyczać pieniędzy na studia, ale chciał je skończyć i nie miał wyboru. Rex Buchanan kolejny raz okazał wspaniałomyślność rodzinie McKenziech i zaproponował pożyczkę. - Tak, staremu się nieźle żyje. I córki ma nie najbrzydsze, co? Brig chciał odpowiedzieć, że nie wie, ale Chase zarzuciłby mu kłamstwo. - Wiesz, fajnie byłoby ożenić się z którąś i odziedziczyć kawałek własności Buchanana. - Chyba mi radziłeś, żebym się od nich trzymał z daleka? Cassidy jest jeszcze nieopierzona. - Może i tak, ale wiecznie nie będzie. A Angie! Rany, człowiek nie może wytrzymać na samą myśl o niej. Chyba jest na tyle dorosła, że wie, czego chce. Brigowi nie podobał się tok myślenia brata. - A co z Derrickiem? - spytał Brig, choć wcale nie był ciekawy. Tak naprawdę w ogóle nie myślał o synu Reksa Buchanana. - Sukinsyn z niego, jakich mało. Chyba nie ucieszy się, że ktoś się wkręca do rodzinnego interesu. - Co z tego? To, że ma nadzianych rodziców nie znaczy, że wszystko po nich dostanie. Poza tym, jestem od niego sprytniejszy. - Ale on się nazywa Buchanan. Chase’a nie przekonało rozumowanie Briga. - Dziewczyny też dostaną swoją część. Stary Rex zawsze chce być w porządku, choćby po to, żeby robić dobre wrażenie. Na pewno się zatroszczy o córki i zięciów. - Wszystko zaplanowałeś. - Brig nie ukrywał irytacji. - I to jak! - Chase uśmiechnął się, pociągnął duży łyk z butelki i oskarżycielko wbił palec w brata. - Trzeba tylko odnosić się do tych dziewczyn z szacunkiem. Tylko tak się do czegoś dojdzie. - Wchodząc w dupę bogaczom. Chase zacisnął zęby. - Jestem realistą, Brig. Zrobię wszystko, co będzie trzeba. Powinieneś się ode mnie uczyć. - Mam to gdzieś - powtórzył. Myślami wrócił do Cassidy. Tak, ją można było szanować. Angie była inna. - Ja nie pójdę z tobą tą wymyśloną ścieżką do bogactwa. Możesz wziąć sobie wszystko. Ale wierz mi, źle skończysz. Derrick Buchanan nie da ci złamanego centa z tego, co uważa za swoje. - Wyjrzał przez okienko nad zlewem. - Zresztą to tylko pusta gadka. Obaj tylko pracujemy dla Buchanana. - I chcielibyśmy, żeby jeszcze przez chwilę tak było. Więc cię ostrzegam, braciszku. Masz u Buchanana jak w raju, ale się pilnuj. W tym mieście jesteś przegrany. Ostatnie zdarzenie z Tamarą Nichols było dla ciebie gwoździem do trumny. Masz szczęście, że Rex Buchanan cię zatrudnił, bo strasznie trzęsie się o córki. Brig pociągnął duży łyk piwa. Zimny płyn spłynął mu do żołądka. Nie miał pojęcia, dlaczego Buchanan dał mu pracę, ale stary Rex słynął z filantropijnych gestów, zwłaszcza wobec McKenziech. Kiedy mama była w dołku finansowym, kilka razy przychodził im z pomocą. Z powodu tej troskliwości Reksa krążyło wiele plotek. Może jednak Buchanan naprawdę uważał, że Brig potrzebuje pomocy? Ta myśl wprawiła go w zdenerwowanie. Zachciało mu się zapalić. - A właściwie, dlaczego Buchanan cię zatrudnił? - Chase chyba odgadł, co dręczy brata. Brig położył nogę na siedzeniu sąsiedniego krzesła. - Też się zastanawiam. - Na jego twarzy pojawił się wszechwiedzący uśmiech, taki sam jak na twarzy brata. - Chyba go oczarowałem moją osobą. - Tak. Racja. - Chase nie krył sarkazmu. - Tylko nie zepsuj tego wrażenia. Ciężko pracowałem, żeby zacząć spłacać Buchananowi pożyczkę. Nie zrób niczego, co mogłoby zepsuć jego opinię o mnie albo o mamie. - Nie martw się. - Dobrze. - Chase odchylił głowę i wpatrywał się w brudny sufit. - Przykro mi to przyznać, ale zrobiłbym wszystko, żeby choć trochę zbliżyć się do pieniędzy Buchanana. - Tak? - Wszystko. - Chase westchnął i uśmiechnął się szeroko, jakby przypomniało mu się coś miłego. Brig domyślił się, że znowu marzy. - To nie jest życie. - Chase pokazał ręką barak, który z trudem wystarczyłby dla jednej osoby, a był domem dla Sunny i jej dwóch dorosłych synów. 27 Brig uważał, że pora się przeprowadzić, ale Chase nie miał czasu albo pieniędzy. Pracował w tartaku na pełnym etacie i studiował, i nie miał nawet czasu na sen. Na razie mieszkanie z matką było mu na rękę, ale wiedział, że jak tylko skończy szkołę w Portland, na zawsze pożegna się z pracą w tartaku i wyjedzie do miasta. Chyba, że tu, w Prosperity, znajdzie szybki sposób na zbicie kasy. Prosperity. Powodzenie. Co za nazwa dla miasta. Głupi żart. Może Buchananom, Alonzom, Bakerom i Caldwellom powodzi się znakomicie, ale do pozostałych mieszkańców pasowałaby raczej nazwa: Bieda albo Poddani Buchanana. Albo jakaś podobna. Brig nie wyprowadził się ze starego baraku, bo Chase rzadko bywał w domu, a ktoś musiał pilnować obejścia. Matka wierzyła, że ma nadprzyrodzoną moc i nie była lubiana w okolicy. Kilka grup kościelnych otwarcie wystąpiło przeciwko niej, twierdząc, że ma konszachty z diabłem. Pastor Spears zjawił się kilka razy, żeby nawrócić Sunny ze złej drogi i nakłonić ją, żeby zaczęła przychodzić regularnie na nabożeństwa niedzielne. Brig uważał go za skończonego hipokrytę i był przekonany, że facet jest przebiegły jak lis. W Prosperity było kilku kaznodziei, ale Spearsowi wiodło się najlepiej. Chase odsunął krzesło i wyjął następne piwo z lodówki. - Opowiedz mi o dziewczynach. Że są bogate i zepsute, to wiem. Opowiedz coś więcej o Angie. Brig wzruszył ramionami. Nie był głupi. Wiedział, że Angie się nim bawi. Że go kusi i prowokuje. Ale nie miał zamiaru się w to pakować. - Dalej, cały dzień gapiłem się na paskudne gęby Floyda Jonesa, Johna Andersena i Howarda Springera. Z przyjemnością bym sobie popatrzył na Angie Buchanan. Nie mogę wytrzymać na samą myśl o niej. - Dlaczego? - spytał Brig, jakby jego nie podniecał widok Angie leżącej prawie nago przy basenie i smarującej się oliwką do opalania. - Dlatego, że jest niezła, czy dlatego, że ma kasę? Chase oparł się na krześle. - Z obu powodów. Oba mnie podniecają. Bardzo. Niesamowicie mnie podniecają. - Będziesz się musiał ustawić w kolejce. Już za nią lata kilku chłopaków z wywieszonymi do ziemi jęzorami. Są tak napaleni, że ledwie mogą oddychać. - Ty też? - Skąd. Chase zmrużył oczy. Umiał przejrzeć Briga. - Twierdzisz, że nic nie chcesz od Angie Buchanan? - Twierdzę, że jest z nią za dużo kłopotów. Chase zastanowił się przez chwilę, napił się piwa i obrócił w dłoniach brązową butelkę. - Chociaż raz chciałbym zobaczyć, jak to jest z nią być... A jak nie z nią, to z jej młodszą siostrą. Kiedy dorośnie, będzie... Brig opuścił nogi na podłogę. Krew się w nim wzburzyła. W mgnieniu oka znalazł się po drugiej stronie stołu, twarzą w twarz z bratem. - Nawet o tym nie myśl. To jeszcze dziecko. Chase wyszczerzył zęby w uśmiechu. W jego oczach pojawiły się iskry. - Chyba mi nie powiesz, że masz coś do tej łobuziary? - Zachichotał. - Niech mnie diabli. Lepiej uważaj. Już ci mówiłem, że jest nieopierzona. Brig złapał brata za koszulę. Strącił łokciem butelkę z piwem. Piana rozbryznęła się po podłodze. Brig nie zwrócił na to uwagi. - Dlatego nie wchodzi w grę. Rozumiesz? - Ale ty byś ją chciał, co? Boże, nie mogę uwierzyć. Jest całkiem ładna, ale prawie nie ma cycków. - Zostaw ją w spokoju! - Weź ją sobie. Wolę starszą. - Od niej też się trzymaj z daleka. - Brig puścił Chase’a i wyprostował się. Wziął szmatę, starł piwo z podłogi i wrzucił butelkę do kartonu na wpół wypełnionego odpadkami. - Nie chcę żadnych kłopotów ze starym Buchananem ani z jego córkami. 4 Angie opalała się na leżaku, nie zwracając uwagi na upał. Smarowała oliwką ramiona, brzuch i nogi, ale myślami była zupełnie gdzie indziej. Przy Brigu. Miała mało czasu. Caldwellowie, jak co roku, urządzali w ogrodzie przyjęcie na zakończenie lata. Zapraszano na nie nie tylko współpracowników Sędziego z całego okręgu Clackamas. Na liście gości znajdowały się też ważne osobistości z Portland - przedstawiciele władzy i wszyscy, którzy coś znaczą w Prosperity. Było to wydarzenie roku, na równi ze świątecznym przyjęciem u Buchananów. Angie odrzuciła zaproszenia od kilku chłopaków, także Bobby’ego i Jeda, bo chciała iść z Brigiem. Uśmiechnęła się na myśl o tym, jakie wywoła poruszenie, gdy wejdzie uwieszona na ramieniu Briga McKenziego. Ludzie będą plotkować, marszczyć brwi i wzdychać ze zgorszenia, zakrywając usta dłońmi. Wiele kobiet będzie jej zazdrościło, choć nigdy by się do tego nie przyznały. Inne będą stały jak wryte. Niewątpliwie znajdzie się w centrum zainteresowania. Wszyscy będą myśleć, że spotyka się z Brigiem od kilku tygodni... Wystarczająco długo. Ale nie może tracić czasu. 28 http://www.e-fizjoterapia.edu.pl/media/ emocjonalnych nie mogła przestać go szukać. A teraz, nareszcie, pojawiła się szansa na zdobycie wiadomości na temat tego, co stało się z dzieckiem. Czy żyje? Może da radę go odnaleźć? Swojego synka... - Możesz go znaleźć? - spytała, pochylając się do przodu, jakby siłą woli mogła zmienić rzeczywistość. - Chcę z nim pogadać. Chcę się dowiedzieć, co zrobił z moim synem... - Twój syn został sprzedany - przerwał obojętnym tonem Diaz. - Pavon nie będzie miał pojęcia komu. To tylko pendejo, podrzędny ganan. an43 100

Lekarz zabrał Maksa na bok, aby go zbadać, ale ponieważ dziecko siedziało w cieniu, pod samochodem, udało mu się uniknąć promieni słonecznych i najgorszego upału. Milla, podobnie jak reszta szukających, marzyła za to o zimnej wodzie i klimatyzowanym wnętrzu. Wrócili do punktu zbornego. Wszyscy karnie odmeldowywali Sprawdź 178 - True, nie zmieniłam zdania. Nie umówię się z tobą. Doceniam twoją uprzejmość, ale nie ma o czym mówić. Ulice nie były specjalnie zatłoczone, poza tym załapali się na kilka zielonych świateł z rzędu. Milla patrzyła, jak cienie grają na twarzy mężczyzny, jak rysy Gallaghera stają się nagle ostrzejsze, surowsze, jak bębni ze złością palcami po kierownicy - Nie musisz grzebać siebie za życia - powiedział wreszcie, a jego głos ociekał goryczą. - Na Boga, wiem, co tobą powoduje. Ale nie musisz urządzać sobie życia na zasadzie albo-albo. Możesz szukać swojego syna i mieć jeszcze czas dla siebie. Zamknęłaś się w twardej skorupie i nie chcesz wpuścić nikogo do... - To nie fair - przerwała mu Milla. - Nie można oczekiwać od