- Już ci tłumaczyłem, mamusia się pomyliła. Możesz dawać kwiaty, komu tylko chcesz.

- Kto powiedział, że chcę kogoś na stałe? - Już to przerabialiśmy. - Pięć lat temu. - Naprawdę powinieneś dać temu spokój. Wiedział, iż miała rację, a jednak coś niezrozumiałego popychało go ku niej. - Ciągle cię widzę... - Przestań. - Czuję cię. - Bryce, dosyć... - Klara wstała i odstawiła kieliszek z winem, którego nie tknęła. - Znowu uciekasz? - spytał. - Zostałam tu dla Karoliny pod warunkiem, że będziesz się trzymał ode mnie z daleka. - Jeden Bóg wie, iż próbuję, a jednak nie potrafię zapanować nad pragnieniem dotknięcia cię. - Nie zamierzam więcej być wykorzystywana. Bryce nie wiedział, czy miała na myśli zdarzenie w Hongkongu, czy coś innego. - Przecież ty wcale mnie nie pragniesz. Połączyła nas tylko jedna noc. Nawet gdybym chciała, nie mogłabym ci dać więcej. - Dlaczego mam w to wierzyć? - spytał. - Ponieważ mówię prawdę. Bryce wstał w milczeniu, a ona cofnęła się o krok. Nic nie mogła poradzić na to, że tak na nią działał samym spojrzeniem. Nie powinna mu na to pozwolić, a jednak pragnęła dostać to, co obiecywał wzrokiem. - Trudno będzie utrzymać dystans - zauważył. - Byłoby łatwiej, gdybyś przestał patrzeć na mnie w ten sposób. - Wiem o tobie jedynie to, że kiedy mnie pragniesz, masz właśnie takie oczy - powiedział. - Myśl o mnie jako o niani. To powinno ci pomóc - poradziła. http://www.dobrabudowa.com.pl Upięła włosy. Doszła do wniosku, że będzie postępować, jakby nic się nie stało i nic więcej nie miało wydarzyć. Oboje powinni się w ten sposób zachowywać, jeśli zostało im choć trochę rozsądku. Nie żałowała ostatniej nocy. Było dokładnie tak, jak sobie wyobrażała. Upojnie, cudownie, oszałamiająco. Nie wiedziała jednak, czy zdoła spojrzeć hrabiemu w twarz. Nie podobało się jej określenie „kochanka”. Za ciężko pracowała na swoją niezależność, żeby teraz stać się czyjąś własnością i spełniać cudze zachcianki. Jeśli Kilcairn tego nie zrozumie, ona nie zawaha się ani chwili i przywoła go do porządku. - On może chcieć zapomnieć o całym wieczorze - powiedziała do Szekspira. Terier zamerdał ogonkiem i podrapał w drzwi. - Dobrze, już dobrze. Służba nie patrzyła na nią dziwnie, kiedy schodziła z psem na dół, co oznaczało, że nikt nie widział jej w towarzystwie hrabiego. Jednak miała trochę szczęścia. - Są dzisiaj jakieś specjalne polecenia dla Vincenta, panno Gallant? - zapytał

Santos poczuł, że kręci mu się w głowie, że musi opanować się za wszelką cenę, jeśli nie chce, by emocje zawładnęły nim do końca. W tej samej chwili zdał sobie sprawę, że jest już na to za późno, o wiele za późno. - To dobrze - mruknął. - Nie chciałbym, żebyś była smutna. Przez długą chwilę milczeli, ciesząc się wzajemną zgodą i porozumieniem. Santos nigdy wcześniej nie przypuszczał, że tak może się dziać między dwojgiem ludzi. Że może ich łączyć tak silne uczucie, tak gorące i jednocześnie trwałe. Nic podobnego nie istniało między jego matką i ojcem, między parami, które znał, czy z którymi stykał się przelotnie. Gdyby tylko była trochę starsza. Mogliby się pobrać, uciec nawet, gdyby było trzeba. - O czym myślisz? - zapytała, odsuwając się trochę. Sprawdź - Ach, stara znajoma - Jackson spojrzał na nich wymownie. - Miło cię poznać, Liz. - Wzajemnie, Jackson. - Skąd się znacie? - Chodziłem kiedyś z przyjaciółką Liz. Właśnie, co u Glorii? - Ledwie zadał to pytanie, pożałował własnej słabości. Po co pytał, do cholery? Z twarzy Liz znikł uśmiech. - Nie wiem. Nie widziałam jej od lat. Od dziesięciu lat, dodał w myślach. Gotów był się założyć. Zdawało mu się, że w głosie Liz usłyszał wrogość, tę samą wrogość, którą i on czuł do Glorii. Poczuł się dziwnie. Wolałby nie wracać pamięcią do tamtych czasów. Liz milczała przez chwilę, jakby i ją opadły wspomnienia. - A więc jesteście partnerami - odezwała się wreszcie, znów przywołując uśmiech na twarz. - To znaczy że osiągnąłeś, co zamierzałeś, Santos. Jesteś gliną. Marzenie się spełniło. - To ci marzenie - prychnął Jackson. - Praca po nocach, pieniądze żadne, ani krzty poważania. Za czymś ty tęsknił, stary? Santos puścił utyskiwania przyjaciela mimo uszu.