- Najważniejsze - nie śpieszycie się. - nakazałam, patrząc za wilkiem, który zamaszystym skokiem pokonał ostatni sążeń - wtedy będzie się mniej trząść. Lecz również nie zatrzymujcie się, inaczej “mostek” zacznie słabnąć i rozpadać się pod nogami. Orsana potargała Wianka po szyi, by skryć przerażenie, wzięła ogiera pod uzdę i stanowczo poszła na ścieżkę. Dziewczyna i koń, z lekkim echem tupiący po wodzie, zupełnie mogli zapoczątkować przepiękną legendę o młodych niewinnych pannach i zabawnych jednorożcach, dzięki świadkowi zdarzenia, jakiegoś wrażliwego grajka. Lub kolejnej złowrogiej opowieści o wampirach, którym nawet rzeka nie stoi na przeszkodzie - Rolar na wszelki wypadek wyczekał, póki Orsana nie dotrze brzegu, i poprowadził Karasika w ślad za nią. Zatrzymałam się dłużej, zmieszanie przygładziłam z tyłu włosy - czarodziejska rezerwa znowu była w normie, odbudowawszy się jeszcze szybciej, niż tamtym razem. Czy ona się w ogóle kończy? Ach, szkoda, że od razu nie sprawdziłam… Pogrążona w zadumie, nieświadomie wskoczyłam na kobyłkę, i ta jaki zwykle ruszyła w teren. Kiedy oprzytomniałam, było za późno: Smółka już biegła przez rzekę, znajdując sposób, żeby tak miękko i przemyślane stawiać kopyta, by mostek prawie nie się kołysał. Nie była to zwykła przejażdżka po trakcie, lecz kobyła pewnie szła naprzód, jak po zwyczajnych deskach. Kilka sekund później zmrużyłam oczy, oczekując głośnego pluśnięcia, a następnie zrozumiałam, że ta parszywka wietrzy magię, więc również jest zdolna to tego, by ją widzieć. Gdy tylko mijałyśmy środek rzeki, przezroczysta ścieżka wypięła się w trzy garby i równa powierzchnia przekształciła się w strome schodki. Smółka, nie utrzymawszy się, usiadła na tylne nogi, i z piskiem potoczyłyśmy się w dół, jak na sankach z lodowej górki. Za plecami coś wyło, sapało i chlapało, Rolar i Orsana walecznie (to znaczy obnażywszy miecze i nie obracając się plecami do rzeki) rozbiegli się w różne strony, a wilk, nastroszywszy się i wyszczerzywszy kły, przypadł do ziemi. Gdybyśmy posiadały oczy z tyłu głowy, razem z kobyłką piszczałabym jeszcze głośniej: Kraken, który wynurzył się z głębi spróbował chapsnąć nas zębami, lecz niewiele chybił i w paszczę wpadła mu ścieżka. Unoszący się na powierzchni smok nabrał nie¬małą prędkość i wyskoczył z wody na jedną trzecią srebrzysto – zielonego ciała, odciągnąwszy ścieżkę, jak strzała łuku. Co zdarzyło się dalej, nietrudno się domyślić - ja i koń koziołkując wylecieliśmy na brzeg, a nadzwyczaj energicznego krakena z podwójną prędkością pociągnęło w dół, następnie znów szarpnęło wzwyż i znowu w dół, jak wiszący na strunie spinacz. Po piątym lub szóstym drganiu “struna” uspokoiła się, smok rozwarł zęby i powoli zatonął, zamykając wyłupiaste oczy wiszące mu na nosie i bezwiednie płynąc, kołysząc się całym ciałem. Smółka przejechała się kilka sążni na zadzie, potem wpadła na sposób hamowania, nie zrzuciwszy amazonki. My nie zdążyłyśmy nawet do rzeczy się przestraszyć, lecz, spojrzawszy na blade twarze moich przyjaciół i zza ¬których wyglądały mordy ogierów, żywo doszłyśmy do formy. Nie spieszyłam się wstawać, obawiając się, że nie utrzymam się na drżących nogach. - Do-dokąd t-teraz? - “rześko” zapytałam. - T-tam. -- Wskazującego palec Rolara drżał najmniej, na konia udało mu się wskoczyć dopiero za drugim razem. Nieopodal była wąska przesieka, tradycyjna dla wampirzych dolin, która zaczynała się nie od sa¬mego skraju lasu, a dopiero za krzakami. W Dogewie takich było mnóstwo. Określić, w jakim miejscu trzeba przedrzeć się przez wyglądający na nieprzystępny las, mógł tylko stary mieszkaniec, znającego się na tropieniu i okolicy. Na zwykłych drogach stały straże, legitymujące i pobierające wjazdowe cło. Rolar popędził konia ostrogami, a ten pochylił głowę i jak taran poszedł przez krzaki, z trzaskiem łamiąc i rozsuwając gałęzie. Wianek rozkapryszał się, i Orsana musiała zrobić trzy kółka, raz po raz podprowadzając go do krzaków, od których on odwracał w ostatnią sekundę. Choć bardzo to dziwne, kaprysiła i Smółka, dla której dotychczas pojęcie “bezdroże” nie istniało. Ona nie, że sprzeciwiała się przeciw chłoszczących po mordzie gałęzi, bardziej nie podobało się jej przebywanie na tym brzegu i mój pomysł by jechać dalej. Ale co miała zrobić: z Nadworną Wiedźmą, ponadto uzbrojoną w pręt, nie podyskutujesz. Zanim krzaki zwarły się za końskim zadem, obejrzałam się na rzekę, i ścieżka, powtórnie błyskając, zginęła. Arlisskij las był bardziej mroczny od dogewskiego - może, z nieprzyzwyczajenia lub dzięki pochmurnej pogodzie, która jak zawsze zepsuła się przed wieczorem. Nie śpiewały ptaki, chociaż w liściastym lesie, do końca wiosny śpiewały ptaki rankiem i ciemną nocą, tak inspirującej słowików. Nad głowami nieprzyjaźnie szeleściły ciemne dębowe liście, do nas i do końskich nóg raz po raz przylepiała się zakurzona pajęczyna. Dogiewscy Strażnicy chodzili właśnie po takich ścieżkach, “efekt brudnopisu” związywał je w jedyną sieć, dając możliwość patrolować większą dzielnicę granicy, którą można obejść w dziesięć minut. O żadnej pajęczynie tam mowy nie było, pająki nie nadążały naciągnąć i dziesiątki sieci, jak Straże znów je rozrywali. Niedbałość tutejszych żołnierzy straży granicznej, obliczając, że Arliss pokłócił się ze wszystkimi rasami, budziła czujność. Czyżby oni liczą na krakena? Tę kreaturę nie tak trudno oszukać lub odciągnąć, zwłaszcza jeżeli ty sam jesteś magiem lub masz kilku “zbytecznych” kompanów. A tu jeszcze zaczęło się coś niedobrego dziać ze Smółką. Podkuliwszy ogon i wciągnąwszy szyję w siebie, ona pochrapywała, parskała, bryzgała pianą, szła po dziwnej falistej trajektorii, dziko krzywiła się na strony, odskakiwała od wypełzających na drogę korzeni. - I dlaczego nie rozpoznamy w niej objawów choroby? - zbyt późno zaczęłam się martwić, nie rozumiejąc, co dzieję się z moją bojową przyjaciółką. Rolar proponował mi zostawić konia w Kuriakach i przesiąść się na jego ogiera, lecz zrezygnowałam, chociaż Smółka podlegała podwójnemu zabezpieczeniu – była pół kjaardem, jak i kobyłą. Coś nie chciałam wierzyć w historię z zarazą. Jeżeli to taka już straszna i śmiercionośna zaraza, to dlaczego przez trzy miesiąca ona nie wyszła poza granice Arlissa? I Len, któremu na pewno o niej powiedzieli, nie życzył zmienić Wolta na zwyczajnego konia. A on nie z tych, kto lezie na rożen z czystego uporu. Wychodzi, że wiedział lub podejrzewał coś, tak jak ja. Pospiesznie obejrzałam Smółkę od stóp do głów, przemacałam brzuch i poobserwowałam aurę, ale żadnych odchyleń, nie licząc dziwnego zachowania, nie znalazłam. - Według mnie, ona się po prostu boi. - przypuściła najemniczka. - Krzaków i drzew? - Tego, co w krzakach i za drzewami. - Rolar, a ty kogokolwiek czujesz? - Nie. Najwyżej parę biełek na tym dębie. http://www.dobra-medycyna.info.pl kogoś poinformowani, co wciąż mnie niepokoi - o nieszczęśli wym małżeństwie tej kobiety, próbowali jej pomóc, ale im się nie udało. - Wzruszyła ramionami. - Raczej nie z ich winy. Niezwykła, wręcz dziwna relacja, ale przypuszczalnie zupełnie niewinna. - FSU* nie ma nic wspólnego z tymi Ustami, sprawdziłam - dodała Ally King. - Dziękuję. Policjantka wyszła, a Shipley wróciła myślą do Johna Bolsovera. O trzy lata starszy od żony, włosy miał ostrzyżone tak krótko, że prawie nie było widać ich mysiego koloru. Sądząc z wyglądu, silny
- Deprawacji, tak? To chciałaś powiedzieć? Milczała. - To moje przekleństwo, Lizzie. - Nie tylko twoje. - Nie. Gdyby tylko... Teraz, po telefonie matki, grała w tę grę znowu. Gdyby tylko życie zawsze układało się tak jak w tym Sprawdź przekłutego balonu. - Pani Wakefield mówiła to na samym początku. Tyle że jej postawa była oskarżycielska, a nie sceptyczna. „Myślałam, że wasi ludzie przeszukali to miejsce". Zrozumiałe. Przepuścili dymiącą strzelbę pod samym nosem. Jeśli to prawda, potoczą się głowy. Nadinspektor Kirby - kiedy Shipley do niego poszła - czuł, że to prawda, chociaż daleko bardziej odpowiadał mu alternatywny scenariusz, zgodnie z którym Bolsover trzymał kamień i szmatę gdzie indziej aż do zakończenia przeszukania. - Przecież mógł je po prostu wyrzucić - zasugerowała