mam racji, Quincy? Zapracowani rodzice hodują potwory, pozbawione uczuć i sumienia. Ci milusińscy najpierw niszczą i zabijają na ekranie komputera, a potem robią to samo na ulicy. Mordują ciężarne kobiety i wracają do domu obejrzeć „Królika Bugsa”. „New York Times” drukował o tym kiedyś artykuły. – Nie wierzyłbym we wszystko, co piszą gazety – powiedział Quincy. – Dlaczego? Czytałem to na początku lat dziewięćdziesiątych, a ile mieliśmy od tamtej pory strzelanin w szkołach? – Na pewno kilka – zgodził się posłusznie Quincy – ale za to rok 1998 należał do najspokojniejszych. Sanders rzucił Quincy’emu pełne powątpiewania spojrzenie. Agent FBI nie przejął się tym zupełnie. – W roku szkolnym 1992/93 – ciągnął – o czym pewnie wspominał „New York Times”, mieliśmy pięćdziesiąt pięć ofiar śmiertelnych. Ale jak zaznaczyłeś, to było przed plagą rzezi w szkołach. W roku 1997/98 doszło do trzech strzelanin, podczas których zginęło czterdzieści osób. Niemal trzydziestoprocentowy spadek. Prawda jest taka, że tragedie w szkołach przypominają trochę katastrofy lotnicze. Szokują i dostają się na pierwsze strony gazet, ale trudno je uznać za reprezentatywne dla określonej sfery życia. Dzieci są wciąż bezpieczniejsze w szkole czy w samolocie niż w prowadzonym przez rodziców samochodzie. – Ale przecież te incydenty ciągle się powtarzają – zaoponowała Rainie i ukradła kolejną grzankę z sałatki Quincy’ego. – Na początku można było utrzymywać, że to tylko tragiczne http://www.deska-tarasowa.net.pl krople. – Pani jest odważna, lubię takie. – Proszę się odwrócić – powiedziała pani Polina, przenosząc wzrok z jego twarzy na zranione ramię. – O, proszę, całe plecy ma pan odarte. Krew. Trzeba obmyć i opatrzyć. Tu piękny blondyn roześmiał się, nie zwracając już uwagi na rozbitą wargę. Szpary między białymi zębami również były czerwone od krwi. – Też się siostra miłosierdzia znalazła! Na siebie by pani popatrzyła. Wstał, jedną ręką objął damę za ramiona, drugą chwycił pod kolana, porwał na ręce i zaniósł do wnętrza. Pani Polina chciała zaprotestować, ale po wszystkich nerwowych i fizycznych wstrząsach całkiem opadła z sił, a przytulona do ciepłej, twardej piersi zdecydowanego człowieka czuła się spokojna i radosna. Dopiero co, jeszcze minutę temu, wszystko było źle, po prosu strasznie, a teraz wszystko jest, jak trzeba, i jest dobrze – takie mniej więcej uczucia zawładnęły w tej chwili moskiewską damą. Można już o niczym nie
błysnęły chytrze. – Jaką? – Powiem później – roześmiał się Donat Sawwicz. – Niech się pani nie boi, niczego strasznego od pani nie zażądam. Podchodzili już do ładnego piętrowego domku w alpejskim stylu – z bierwion, z szerokimi schodami i rzeźbionym kominem na pochyłym dachu. Sprawdź – A co pan ma do tego? – zdziwiła się Polina Andriejewna, podwijając marznące nogi (trzewiczki zostały w latarni, a zresztą jaki z nich pożytek, wilgotnych i przemokłych). – Dlaczego ma pan odpowiadać za przestępstwa tego człowieka? Już miała zamiar ujawnić doktorowi całą prawdę o Czarnym Mnichu, ale nie zdążyła – Korowin ze złością machnął ręką i zaczął mówić szybko, z podnieceniem: – Dlatego, że Terpsychorow to mój pacjent i stanąć przed sądem nie może. Jest pod moją opieką i ja za niego odpowiadam. Ach, jakże mogłem się tak pomylić w diagnozie! To absolutnie niewybaczalne! Przegapić latentną agresywność, i to jaką! Z pięściami na kobietę, to po prostu skandal! W każdym razie odeślę go z powrotem do Petersburga. W mojej klinice niebezpiecznych dla otoczenia się nie trzyma! – Kto jest pańskim pacjentem? – nie wierzyła własnym uszom pani Polina. – Mikołaj Wsiewołodowicz? Doktor uśmiechnął się gorzko.