się nią później.

niedoświadczona, czego dowodziły podstawowe błędy, popełnione na miejscu przestępstwa i przy zatrzymaniu podejrzanego. Ale nie uważał jej za głupią. Po raz Bóg wie który doszedł do wniosku, że jest uparta, bystra i ma wrodzony zmysł analityczny. A poza tym? Zawzięta, lojalna wobec mieszkańców rodzinnego miasta, czasami dumna aż do przesady. Podejrzewał, że praca jest dla niej całym życiem, że ma niewielu bliskich przyjaciół i niewiele pozazawodowych zainteresowań. Oczywiście, trochę improwizował. Opierał się głównie na typowej charakterystyce dziecka alkoholików, które mogło wybrać jedną z dwóch dróg – pójść w ślady rodziców lub rzucić się w pracoholizm. Pierwsza możliwość w przypadku Rainie raczej odpadała, zostawała więc ta druga. Ciekawe, czy odgadł prawidłowo? W sumie nie była policjantką, jakiej oczekiwał. Kogo innego prawdopodobnie spodziewał się też Abe Sanders. Stąd te przepychanki. Z całym szacunkiem dla personelu biura szeryfa w Bakersville, jednak małomiasteczkowi policjanci, choć byli w większości zacnymi ludźmi, nie odznaczali się szczególną bystrością. Zarabiali jakieś dwadzieścia tysięcy rocznie. Prowadzili rutynowe dochodzenia. Z czasem zaczynali uważać się za panów swych maleńkich królestw, a resztki ich zdolności analitycznych zanikały, gdy w piątkowe wieczory patrolowali stadiony piłkarskie. Quincy natomiast był aroganckim agentem federalnym, któremu płacono tyle, że mógł patrzeć z góry na przedstawicieli wszystkich innych rodzajów organów ścigania. Zjechali z wiejskiej szosy. Pola ustąpiły miejsca domom mieszkalnym. Kilka minut później ujrzeli przed sobą duży biały budynek szkoły. Żółta taśma policyjna otaczała parking, http://www.deska-elewacyjna.net.pl torebki, odwróciła się z gracją i odeszła. Brat Jonasz westchnął ciężko, a Lagrange zamrugał oczami. To było coś niesłychanego! Najpierw petersburska koza nie raczyła się pożegnać, teraz nowe upokorzenie! Zaniepokojony pułkownik wyciągnął z kieszonki kamizelki poręczne lustereczko i sprawdził, czy nie stało się coś nieprzyjemnego z jego twarzą: nagła egzema nerwowa, pryszcz czy – uchowaj Boże – zwisający z nosa sopel. Ale nie, powierzchowność pana Feliksa była tak samo piękna i przyjemna jak zawsze: i mężny podbródek, i stanowcze usta, i świetne wąsy, i umiarkowanych rozmiarów, zupełnie czysty nos. Ostatecznie zepsuł pułkownikowi nastrój jakiś idiota w berecie, wzrostu niewielkiego, za to w gigantycznych ciemnych okularach. Zagrodził on Lagrange’owi drogę, nie wiadomo czemu pokręcił przy oprawie swoich klownowskich szkieł i wymamrotał: – Może ten? Czerwony, to dobrze, to możliwe. Ale głowa! Malinowa! Nie, nie nadaje się! – I całkiem już wychodząc poza granice przyzwoitego zachowania, wściekle zamachał na

mimochodem łagodnością wyspiarskiego „mikroklimatu”, nawet w listopadzie darzącego takimi jasnymi, ciepłymi nocami, umocniona na duchu wojowniczka najpierw udała się do domu gospodarza kliniki. Ale okna białego, ozdobionego kolumnadą pałacyku były ciemne – doktor już spał. Pani Polina postała trochę, posłuchała, niczego godnego uwagi nie usłyszała i poszła dalej. Teraz jej droga prowadziła do pawilonu numer trzy, siedziby oszalałego malarza. Sprawdź – Ja to zrobię – zaproponowała Rainie. Wszyscy wbili w nią wzrok. Wzruszyła ramionami. – Słowo daję, że nie chcę dostać kulki w łeb. Ale czy widzicie w tym gronie jakąś inną kandydatkę na pokojówkę? – Wskazała tłumek mężczyzn. – Tak właśnie myślałam. Pięć minut później próbowała naciągnąć zbyt małą szarą bluzeczkę na kamizelkę kuloodporną. Spódnica sięgała do połowy łydki i, szczerze mówiąc, nogi nie wyglądały w niej korzystnie. Ale Rainie zaraz przypomniała sobie matkę leżącą na podłodze salonu w pantofelkach na ośmiocentymetrowych obcasach. Jezu, miała dzisiaj w głowie prawdziwy mętlik. Czy ktoś łaskawie mógłby skoczyć po butelkę piwa? W końcu udało jej się zapiąć bluzkę, wciągnęła brzuch i wyszła do oczekujących na nią mężczyzn. – W porządku? – zapytał od razu Quincy. Zawsze musiał wszystko zauważyć.