Westchester i przekonaliśmy gospodynię, żeby oprowadziła nas po Kilcairn Abbey. Powinnaś

— Dobrze, tatusiu — odetchnęła wreszcie Jean. — Ja cię kręcę, tylko się jej przyjrzyj! — wyszeptał Bobby. — Popatrz na nią! Nie mogę się doczekać jutra! Pani Casworthy powitała męża na frontowych schodach prowadzących do ich pięknego, trójkondygnacyjnego do- mu. Z niepokoju zaciskała dłonie. — Co się stało? — stęknął z wysiłku pan Casworthy, ściągając kapelusz. Wyjął z kieszeni chusteczkę i wytarł z potu zaczerwienioną twarz. — Boże, jak dzisiaj gorąco. Czy wydarzyło się coś złego? — Andrew, obawiam się, że... — Co się, u licha, stało? — Phyllis wróciła dzisiaj z parku bez Niani. Już wczoraj, po spacerze, robot był cały pogięty i odrapany. Nasza córka jest tak przygnębiona, że nie potrafię z niej wyciągnąć... — Wróciła bez Niani? — Przyszła do domu sama. Wściekłość stopniowo wykrzywiła grube rysy mężczy- zny. — Co się właściwie stało? http://www.cyklinowanie.edu.pl - Naprawdę próbujemy, Victorze, możesz mi wierzyć. Na razie jednak nie mamy żadnego punktu zaczepienia. Tłumaczyłem ci, że facet jest sprytny i przebiegły. - Pozwolicie mu chodzić na wolności, tak? Nie obchodzi was to? Nie ma żadnego znaczenia? - Owszem, ma, ale nic nie jesteśmy w stanie zrobić. Możemy tylko czekać. Santos pokręcił głową. - Czekać? Co chcecie... - On zrobi to znowu - rzucił Patterson, jakby odganiał się od natrętnych pytań, i ponownie usiadł za biurkiem. - W końcu popełni jakiś błąd. Wtedy będziemy go mieli. - No tak. Po cholerę macie się nim zajmować? W końcu facet załatwia dziwki, więc o co chodzi? Wydaje się wam, że była nikim. Kurwą z ulicy. A że ktoś ją zadźgał? Olać to. Otóż nie. - Santos podszedł do biurka Pattersona. Zmrużył oczy. - Ona była moją matką, kutasie. I obchodzi mnie, kto ją zabił. - Victor... - wtrącił cicho Jacobs. - Chodź już, postawię ci colę. Santos nie spuszczał wzroku z twarzy Pattersona. - Znajdę tego człowieka, rozumiesz, glino? Dojdę, kto zabił moją matkę. Zapłaci za to. Detektyw westchnął z rezygnacją, miał już wyraźnie dość tej rozmowy. - Co możesz zrobić? Taki smarkacz... - Pokręcił głową. - Tyle osiągniesz, że sam zginiesz. Zostaw to nam.

piórach, chichotały i paplały nerwowo. Dzięki Bogu, że Alexandra odradziła Rose te przeklęte pióra. Rzuciwszy za siebie ostatnie spojrzenie, by się upewnić, że nigdzie w pobliżu nie ma guwernantki o ciętym języku, podszedł do dziewcząt. - Dobry wieczór, panie. Dygnęły wdzięcznie. - Milordzie. Sprawdź A teraz to... Philip wstrząsnął się. Co zrobi, jeśli ją straci? Co pocznie, jeśli się okaże, że kobieta, którą dotąd kochał ślepą, bezrozumną miłością, przeistoczy się w kogoś obcego i niepojętego? Jak sobie poradzi w nowej sytuacji? Salowa skończyła właśnie karmić małą i położyła ją do łóżeczka, ale Philip już tego nie widział. Zatopiony we wspomnieniach przywoływał pierwsze dni znajomości z Hope. Przyjechał do Memphis w interesach i zobaczył ją po raz pierwszy u wspólnych przyjaciół. Zaśmiała się, przechylając lekko głowę, a wtedy włosy opadły jej miękko na policzek. Miał ochotę dotknąć ich, podnieść do warg jedwabisty kosmyk. Sam dźwięk jej głosu wprawiał go w podniecenie. Odwróciła się i spojrzała na niego. Miał wrażenie, że nieznajoma odgaduje bez trudu jego myśli i że sprawiaj aj ą jej one przyjemność. W tym samym momencie zakochał się w niej jak wariat. Historia prosta i skomplikowana zarazem. Nie rozstawali się ze sobą przez cały jego pobyt w Memphis. Opowiedział jej o sobie wszystko, ona też mu się zwierzała. Głęboko poruszyła go historia tragicznej śmierci rodziców Hope w czasie podróży do Włoch, współczuciem przejął fakt, że w wieku siedemnastu lat została zupełnie sama na świecie. Było w niej coś, co sprawiało, że czuł się silny i ważny. Pragnął osłaniać ją przed całym światem, chronić przed kłopotami i problemami, wprowadzić w bezpieczny krąg, w którym toczyło się jego życie. Gdyby był mniej przezorny, nie tak rozważny, oświadczyłby się z miejsca, już w czasie pierwszego spotkania. Tymczasem czekał sześć długich, rozpaczliwie długich tygodni. Rodzina i przyjaciele uważali, że oszalał. Zmienili zdanie, kiedy poznali Hope. I oni ulegli jej nieodpartemu czarowi. Nawet zwykle krytyczni i wymagający wobec ludzi rodzice Philipa uznali, że nie mógł lepiej wybrać. Nie miało to zresztą żadnego znaczenia. Gdyby nawet mieli zastrzeżenia, i tak zignorowałby ich zdanie i postawił na swoim. Za każdą cenę. Noc poślubna była dla niego niezapomnianym, niepowtarzalnym przeżyciem. Kochali się wtedy bez żadnych zahamowań, śmiałość Hope zaskakiwała go, uderzała do głowy i oszałamiała, a przy tym była w niej jakaś niepojęta niewinność. Czasami miał wrażenie, że jego życie toczy się od jednej miłosnej nocy do następnej, a dni są tylko koniecznymi pomostami pomiędzy nimi. Żadna kobieta przed Hope nie weszła aż tak głęboko w jego życie. - Tu pan jest. - Głos lekarza wyrwał Philipa z zamyślenia. Harland LeBlanc odebrał w swoim życiu kilkanaścioro St. Germaine’ów i chociaż miał już sześćdziesiąt lat, nadal był uważany za najlepszego położnika w Nowym Orleanie. Przy całej trudnej sytuacji pewną pociechę stanowił fakt, że Hope jest w dobrych rękach.