nieznajoma strzeli jej prosto w głowę.

Nie będzie łatwo. Porywaczka jest bystra i twarda. Silna. Silniejsza niż wygląda – O1ivia zorientowała się po tym, jak sobie poradziła, niosąc ją na pokład. Musisz ją przechytrzyć. To nie będzie łatwe, ale musisz udawać, że się załamałaś, postaraj się zdobyć jej zaufanie, a potem zaatakujesz z zaskoczenia. Niech ci się nie wymknie, że jesteś w ciąży. Użyje tego przeciwko tobie i Bentzowi, więc ani słowa. Nieważne, kim jest porywaczka. Zaplanowała zemstę na Bentzu krok po kroku. Niełatwo będzie ją oszukać. Ale O1ivia da sobie radę. Nie ma innego wyjścia. Nie mogę zasnąć. Za dużo emocji, za dużo się dzieje. Teraz jeszcze mniej niż kiedykolwiek mogę sobie pozwolić na błąd. Jeden niewłaściwy ruch i wszystko pójdzie na marne; tyle planowania, tyle czekania, tyle marzeń o tym, jak Bentz rozsypuje się na kawałki. Słowo dnia? Rozwaga. Muszę wyglądać jak gdyby nigdy nic, jakby w moim życiu nic się nie zmieniło. Na wszelki wypadek, gdyby ktoś mnie obserwował. Przez całą noc wpatruję się w tarczę zegarka. W końcu wstaję tylko pół godziny wcześniej niż zwykle, przyrządzam koktajl energetyczny dla siebie i kanapkę dla niej. Najchętniej zabiłabym ją i miałabym to już z głowy, ale nie mogę, jeszcze nie teraz. Więc na razie, muszę utrzymać ją przy życiu. Udaje mi się nawet wpaść do klubu na sesję na siłowni i przepłynąć kilkanaście długości basenu. Starzy bywalcy mnie rozpoznają, machają i zagadują. Przypomina mi to. jak ważne http://www.centrumpsychologiipodrozy.pl Serce stanęło mu w piersi. Sięgnął po broń, ale nie nosił jej przecież. Kabura i pistolet leżały w schowku samochodu. Nie miał czasu, by wracać po broń. Spokojnie. Powoli. Myśl. Może to pułapka! Ostrożnie pchnął drzwi. Pocił się. Omiótł światłem latarki zaśmiecone pomieszczenie. Nie różniło się niczym od siódemki, ten sam bałagan i smutek. I zapach gardenii. Co jest, do cholery? Bum! Głuchy odgłos z góry niósł się echem po pomieszczeniu. Rzucił się do schodów. Pomyślał, że niewykluczone, że pcha się prosto w pułapkę i że powinien wrócić po broń, ale już szedł schodami na górę. Nie zawracał sobie głowy sprawdzaniem, czy zbutwiałe deski utrzymają jego ciężar, po prostu szedł.

jego mięśnie. – Lorraine – zawołał. Cicho, powoli wyjął pistolet z kabury pod pachą. – Lorraine? To ja, Rick Bentz. Cisza. Ostrożnie, wyczuwając niebezpieczeństwo, pchnął drzwi lufą pistoletu, i nie słysząc żadnych odgłosów ze środka, wszedł do domu. W salonie paliły się światła. Zesztywniał, Sprawdź – Nie możesz w kółko do mnie dzwonić i wciągać policji w prywatne fantazje. – Bentz chciał zaprotestować, ale Hayes uciszył go ruchem dłoni. – Wiem, dlaczego tu jesteś, Bentz. Ktoś z tobą pogrywa. Ale póki w mojej jurysdykcji nie dojdzie do złamania prawa, stop, do morderstwa – nie chcę się w to mieszać. – Jego oczy pociemniały. Martwił się. – Normalni ludzie nie skaczą z molo w środku nocy. Nie włamują się do starych zajazdów, nie szukają duchów. Nie gonią autobusów i samochodów na autostradzie, nieważne, ile razy ktoś do nich zadzwoni z głupim tekstem. A spotkania ze znajomymi nieżyjącej eks? Albo wydzwanianie do starych kumpli, którzy uważają, że zostawiłeś ich w najgorszej chwili? To nie dochodzenie, Bentz. To masochizm. Nie mógł się z tym nie zgodzić. Trinidad i Bledsoe jasno dali mu do zrozumienia, co o nim sądzą, gdy zaoferował im swoją pomoc. Hayes uspokoił się trochę, dopił drinka, odstawił kieliszek na stolik i potrząsnął głową. – Posłuchaj mojej rady, Bentz. Wracaj do Nowego Orleanu, do żony. Pamiętasz ją