Uczyć, jak radzić sobie ze złością i stresem, a przy okazji położyć nacisk na umiejętność

– Ależ, kolego! Toż to prawdziwe odkrycie! – wykrzyknął asystent. Naśmiawszy się i otarłszy łzy, Mitrofaniusz powiedział zbitemu z tropu podprokuratorowi: – O awansie nie nałgałem, to byłby grzech niewybaczalny. Pozdrawiam zatem, wasza wielmożność. Doktor Korowin przyjrzał się minie pacjenta i rzucił się ku niemu. – Za po-zwo-le-niem. – Przykucnął przed łóżkiem, jedną ręką chwycił pana Matwiej a za puls, drugą uniósł mu powieki. – Co to za cuda! Co ojciec z nim zrobił? Hej, panie Berdyczowski! Tu! Na mnie! – Ale co pan tak krzyczy, panie doktorze? – Świeżo upieczony radca stanu zmarszczył brwi, odsuwając się od lekarza. – Głuchy przecież nie jestem, zdaje się. A przy okazji – już dawno chciałem panu powiedzieć: nie ma pan racji, sądząc, że chorzy nie słyszą tych pańskich „replik na stronie”, które wymienia pan z lekarzami, siostrami albo swoimi gośćmi. Pan przecież nie jest na scenie. Korowinowi opadła szczęka, co w połączeniu z drwiącą, zarozumiałą maską, którą na dobre sobie przyswoił, wyglądało dosyć osobliwie. – Doktorze, kolacji u pana nie dają? – zapytał przewielebny. – Od rana nawet ziarnka maku w ustach nie miałem. A ty jak tam, Matwieju, nie zgłodniałeś? Ten niezbyt pewnie, ale już nie tak mgliście jak przedtem odpowiedział: – Zjeść by chyba było nieźle. A gdzie to pani Lisicyna? Ja niezbyt dokładnie pamiętam, http://www.bezantybiotykow.com.pl zapiszczał, wyobraziwszy sobie, że koszmarny prześladowca przegonił go i zaczaił się z przodu. Ale nie, sądząc z sylwetki, był to Lew Nikołajewicz. Berdyczowski, pochlipując, rzucił się do niego. – Chwała... Chwała Bogu! Wierzę, Boże, wierzę! Czemu pan się nie odzywał? Ja już myślałem... Podszedł do swego towarzysza i wymamrotał: – Ja... Ja nie wiem, co to było, ale to było straszne... Zdaje się, że tracę rozum! Drogi, miły, co to jest? Co się ze mną dzieje? Tu milczący dotąd towarzysz wyprawy zwrócił twarz ku światłu księżyca i zbity z tropu Berdyczowski zamilkł. Oblicze Lwa Nikołajewicza uległo przedziwnej metamorfozie. Ta twarz, zachowawszy wszystkie swoje rysy, w nieuchwytny sposób, ale też zupełnie wyraźnie, zmieniła się.

– Na tylnym siedzeniu leży przenośny głośnik. Do roboty. Kiedy ruszy już punkt pierwszej pomocy, będę miała dla pana następne zadanie. Słucha mnie pan? Młody psycholog gorliwie pokiwał głową. Był blady, górna warga błyszczała mu od potu, ale najwyraźniej potrafił wziąć się w garść. – Widzi pan ten kotłujący się tłum na parkingu? Wszyscy muszą się cofnąć na drugą stronę ulicy. Niech pan powie nauczycielom, żeby zebrali i przeliczyli swoje klasy. Łatwiej Sprawdź mi jak po grudzie. Ruszyła w kierunku bocznych drzwi, najwyraźniej znów przeżywając chwilę słabości. Quincy nie zdziwił się, gdy stanęła przy stłuczonej szybie i zapatrzyła w zielone wzgórza, oblane popołudniowym słońcem. Ładuje akumulatory, pomyślał. Czasem on też musiał to robić. Pochylił się i uważnie obejrzał miejsce strzelaniny. Zwrócił uwagę na to, jak leżały ciała i próbował sobie wyobrazić, skąd mogły paść strzały. Wreszcie przyjrzał się framudze drzwi pracowni komputerowej, szukając śladów po pociskach. Dziesięć minut później skończył notować. Miał teraz wiele pytań do patologa. Odwrócił się do Rainie, która cały czas stała w pobliżu wyjścia. Nie wyglądała już jednak na zewnątrz, tylko wpatrywała się w obrys ciała Melissy Avalon. Z szarych oczu i nieruchomych rysów twarzy nie sposób było wyczytać, co policjantka myśli. Ciekawe, ile godzin Rainie Conner przespała zeszłej nocy. Przez krótką chwilę