i nie wrócili do domu w ustalonym czasie. Organizuję ludzi.

Czuła się tak, jakby ktoś kopnął ją w żołądek. Położyła kolczyki na półce. Doszła do wniosku, że niezależnie od tego, jak wygląda cała prawda, jedno jest pewne: Brig McKenzie leży na oddziale intensywnej terapii w klinice Northwest i walczy ze śmiercią. Bo skąd by się wziął medalik świętego Krzysztofa? Wprawdzie nie był niczym niezwykłym i pewnie wielu ludzi w Prosperity nosi podobne, ale nie mogło być jedynie zbiegiem okoliczności to, że poparzony mężczyzna spotkał się z Chase’em w tartaku, ściskał w ręce medalik i bezgłośnie wołał jej imię. To 86 musi być Brig. Brig. Przez lata robiła wszystko, żeby wymazać go z pamięci. Chciała przestać wierzyć, że wróci, przestać go kochać. Na początku nie przychodziło jej to łatwo, ale po latach, nie mając o nim żadnych wieści, zrozumiała, że niezależnie od tego czy żyje, czy umarł, nie będzie cząstką jej życia. Kiedy dorosła, jakoś się z tym pogodziła, zapierając się swoich uczuć, Jakby były tylko szczeniacką fascynacją, w której górę wzięły niedojrzałe emocje i seks. Wtedy była przekonana, że nie mogłaby się przespać z mężczyzną, którego nie kocha i któremu nie będzie oddana przez resztę życia. Była taka dziecinna. Tak naiwnie dziecinna. Lepiej, że Brig uciekł bez niej. Ale wrócił. I umiera. Spotkał się z jej mężem, który pewnie przez cały ten czas wiedział, jak się z nim skontaktować i okłamywał ją, utrzymując, że ani on, ani jego matka nie mieli żadnych wiadomości od Briga i że jego zdaniem Brig nie żyje. - A nawet, jeśli żyje - powiedział jej wiele lat temu Chase, zanim się pobrali - dla nas jest martwy. Wie, gdzie mieszka mama. Ona, wierząc, że Brig zadzwoni, nie przeprowadziła się ani nie zmieniła numeru telefonu. Moje nazwisko jest w książce telefonicznej. On nie żyje albo chce, żebyśmy tak myśleli. Na jedno wychodzi. Ale Chase kłamał. Dlaczego? Żeby ratować ich małżeństwo? Zmarszczyła brwi. Czuła się zdradzona i śmiertelnie zmęczona. Ostatnie dwa dni wyczerpały ją. Już przed pożarem były problemy. Poważne problemy. Między nią i jej mężem. Spojrzała na obrączkę ślubną. Prostą złotą obrączkę z diamentem, która znała jej tajemnicę, że jej małżeństwo nigdy nie stało się pełnym miłości i serdeczności związkiem, o jakim marzyła. Chase tego nie chciał. Pobrali się z niewłaściwych powodów i oboje o tym wiedzieli. Westchnęła i zanurzyła palce we włosach. Małżeństwo zawarli na dobre i złe, ale nie zanosiło się, że w najbliższym czasie coś się zmieni. Nie może jednak siedzieć bezczynnie i się zamartwiać. Powinna coś zrobić. Będzie wierna Chase’owi, pomoże mu dojść do siebie, a potem jeszcze raz zastanowią się nad swoim małżeństwem. Najpierw musi porozmawiać z Brigiem. Zanim umrze. Miała ochotę rzucić się na łóżko, zasnąć i obudzić się z tego koszmaru. Poszła jednak do garderoby wyłożonej cedrową boazerią, godną żony Chase’a McKenziego. Wzięła dżinsową kurtkę. Czas się pozbierać. Ktoś przecież musi. Chase leży w szpitalu, ojciec ma słabe serce, Dena załamuje ręce, a Derrick, jak zwykle, niczym się nie przejmuje. To ona musi panować nad sytuacją. Była w końcu niezłą reporterką, zanim zamieniła dyktafon na obrączkę i bezpieczną, ale cholernie nudną pracę w lokalnej gazecie. Zmarszczyła czoło, myśląc o zmianach, jakie zaszły w jej życiu. Szybko zeszła po kaflowych schodach. Mieszkała w domu ze szkła i czerwonego drewna, który zbudował dla niej Chase rok po tym, jak powiedzieli sobie tak. Wystroju dopełniały mosiężne baterie w łazienkach, włoski marmur, kryształowe lampy i ręcznie rzeźbione meble, na życzenie Chase’a. Dom był urządzony z przepychem i przypominał bardziej muzeum niż mieszkanie. Na lakierowanych parkietach leżały perskie dywany. Pod złotymi i mosiężnymi kranami, znajdowały się porcelanowe umywalki sprowadzone z Anglii. Ozdobne zasłony nadawały pomieszczeniu wyraz. Europejski rzemieślnik prawie przez rok rzeźbił i montował poręcze, które wiły się od drugiego piętra do parteru w trzech oddzielnych klatkach schodowych. To był ostentacyjnie wielki dom. Tego chciał, a właściwie pragnął Chase. Cassidy zgodziła się, żeby go zbudować, bo myślała, że nowy dom i meble uszczęśliwią męża. Oczywiście, tak się nie stało. Chase’a nic nie było w stanie uszczęśliwić. Zadzwonił telefon. Cassidy przystanęła przy szklanych drzwiach gabinetu i słuchała, jak włącza się automatyczna sekretarka. Odkąd wróciła ze szpitala, telefon zadzwonił co najmniej piętnaście razy. Kilku zatroskanych przyjaciół, kilku robotników z tartaku i dziennikarze - jej koledzy, żądni sensacji i skandalu. Nie miała zamiaru oddzwaniać. Jeszcze nie. - Cassidy? Jesteś tam? Mogłabyś odebrać telefon? - To głos Felicity, pełen troski i nieco poirytowany. Przerwa. - Słuchaj, wiem, że tam jesteś, więc odbierz telefon. Powiem szczerze: Derrick i ja bardzo się martwimy. Dzwonili do mnie z dwóch stacji telewizyjnych, z lokalnej gazety i z „Głosu Oregonu”. Wszyscy oczekują jakiegoś oświadczenia, a... Derrick nie ma do tego głowy. Ty... pewnie wiesz, jak postępować z tymi ludźmi. Lepiej niż ktokolwiek z nas. - Zawahała się. Cassidy wyobraziła sobie Felicity, zagryzającą dolną wargę ze zmartwienia. - Cassidy? Na miłość boską, nie będę tego znosić. Jeżeli tam jesteś, to odbierz ten cholerny telefon! Cassidy wiedziała, że popełnia ogromny błąd, ale podniosła słuchawkę. - Dobra, jestem. - Oparła się biodrem o biurko. - Nie przejmuj się dziennikarzami. Jeżeli jeszcze ktoś zadzwoni, to powiedz, że jutro z nimi porozmawiam... - Dzięki Bogu. Odchodziłam od zmysłów. Ci ludzie to istne hieny. Nie chciałam cię urazić - dodała pośpiesznie, jakby Cassidy mogła poczuć się urażona, taką oceną swoich kolegów po fachu. - Słyszałam, że oblegali szpital i że nie dali spokoju Denie i Keksowi nawet w Palm Springs. Wyobrażasz sobie? Bardzo dobrze sobie wyobraża. Przecież nie raz sama brała udział w podobnym polowaniu na sensację, całymi dniami tkwiła na schodach sądu, nocami czekała przed więzieniem i w bezsenne godziny planowała ważne wywiady. Teraz wydawało jej się, że ta część jej życia jest bardzo odległa. - Złe wieści chyba szybko się rozchodzą - stwierdziła chłodno Cassidy. Dotarły nawet do Palm Springs. 87 - Wiesz, jak współczujemy Chase’owi - ciągnęła Felicity. - Derrickowi i mnie jest bardzo przykro z powodu wszystkiego, co... Kłamstwa. Felicity i Derrick uciekli do Lake Tahoe, jak tylko ostygły popioły po pożarze, który zabił Angie. Troska Felicity brzmiała nieszczerze. Ślepo naśladowała męża, a Derrick nie cierpiał wszystkiego, co miało związek z rodziną McKenziech. Wychodząc za mąż za Chase’a, Cassidy wprawiła Derricka i Felicity w osłupienie. Cała rodzina była w szoku, a jej przyrodni brat i bratowa nigdy nie kryli, jak bardzo byli zdegustowani jej wyborem. Może był to jeden z powodów, dla którego Cassidy zdecydowała się na ten związek? Przez kilka pierwszych miesięcy, kiedy byli szczęśliwi, Chase żartobliwie nazywał siebie nowym bękartem, a nie szwagrem. Ale to było tak dawno... - ...Nie martw się - Cassidy usłyszała swój głos. - Wkrótce poczuje się lepiej. - Na pewno? To znaczy, wiem, że jest z nim źle... Cassidy wróciła do rzeczywistości. - Doktor Okano jest zdania, że Chase wyzdrowieje. - Rozmawiałaś z lekarzem? Myślałam, że byłaś u zastępcy szeryfa. Cassidy nie miała czasu, żeby spowiadać się przed Felicity. - Byłam. Pojechałam z Wilsonem do szpitala, a potem, gdy skończył mnie przesłuchiwać, wróciłam tam i zostałam z Chase’em. Później rozmawiałam z lekarzem. - Owinęła kabel telefonu wokół palca. - Doktor Okano jest dobrej myśli. Wypiszą Chase’a przed końcem tygodnia. - I wróci do domu? To samo pytanie zadawała sobie tysiące razy. - A gdzie miałby wrócić? Felicity westchnęła głośno. - Nie gniewaj się. Po prostu wszyscy wiemy, że macie problemy. Mięśnie karku Cassidy napięły się. Bez względu na to, jak źle się działo w ich małżeństwie, nigdy się nikomu nie zwierzała - ani matce, ani bratu i jego żonie. Małżeństwo było wyłącznie jej sprawą. - Słuchaj, Felicity. Chase zdrowieje i wróci do domu. Kropka. Felicity nie naciskała. - A co z tym drugim mężczyzną? Ból ścisnął Cassidy za gardło. Brig. - Nie wiem. - Bawiła się kablem telefonicznym. - Nie można go zobaczyć, ale chyba nie wygląda dobrze. - Kto to jest, do cholery? Czy to jej serce tak głośno bije? - Nie wiem. Policja cały czas próbuje to ustalić. - Mam nadzieję, że niedługo się dowiedzą - powiedziała szybko Felicity. - Poczuję się bezpieczniej, gdy będzie wiadomo, kto to jest i dlaczego chciał spalić tartak. - Myślisz, że to on zrobił? Brig? Po co miałby tu wracać i palić tartak? - A któżby inny? - Każdy. - Oj, daj spokój, Cassidy. Twój mąż walczy o życie, o mało nie zginął w pożarze, a ty bronisz włóczęgi, którego nie może zidentyfikować policja. Oczywiście, że to jego sprawka! - Tego nie wiemy. Na razie nic nie wiemy. - Starała się nie okazać, że jest urażona. Lepiej, żeby Felicity nie domyśliła się, że Brig wrócił. - Poza tym, jeżeli jesteś przekonana, że to on spalił tartak, to nie masz się czym martwić. - Na czoło wystąpiły jej krople potu, a do gardła podeszły wymioty. - On... on raczej tego nie przeżyje. - No i dobrze. Przynajmniej wymiar sprawiedliwości i stan zaoszczędzi kilka tysięcy dolarów - powiedziała Felicity z ulgą. - Wiem, że ty jesteś miłosierna i wyrozumiała, ale myślałabyś inaczej, gdybyś miała dzieci i dzień w dzień martwiła się o ich bezpieczeństwo. Serce zakłuło Cassidy boleśnie. Zarezerwowała w nim miejsce na macierzyńskie uczucia, ale na zawsze pozostanie ono puste. - Słuchaj, muszę iść... - Nie będę cię zatrzymywać. Ale pamiętaj, że nie jesteśmy bezpieczni. Kto wie, co ten facet chciał zrobić? Może miał wspólników. I może któryś z tych szaleńców nadal jest na wolności. To mnie martwi. Może to jakiś idiota, który ma coś do naszej rodziny. Jestem przekonana, że zamieszany jest w to Willie Ventura. Zniknął, prawda? - Willie nie... - Jest nienormalny. Wiem, że całe życie go broniłaś, ale to półgłówek. Psychika chłopca w ciele mężczyzny. Kto wie, co mu chodzi po głowie? Nie pozwoliłabym moim córkom się z nim zdawać. Nie ufam mu. To zboczeniec. Ciągle krąży i podgląda. Cassidy przypomniała sobie, jak przed laty przy basenie Felicity odważyła się zdjąć koszulkę i obnażyć piersi, żeby zobaczyć, jak zareaguje Willie. 88 - Mam nadzieję, że sprawa się wkrótce wyjaśni. Twój ojciec na pewno bardzo to przeżywa. Dzwonił do nas, rozmawiał z Derrickiem. Jutro przylatują z Deną. - To dobrze. - Cassidy nie była gotowa na spotkanie z rodzicami ale to było nieuniknione. Po pierwszym pożarze Rex Buchanan zestarzał się w oczach. Zupełnie jakby uszło z niego życie. Dena zrobiła się nerwowa, skakała wokół męża, spełniała wszystkie jego prośby, korzystała z wolnego czasu i narzekała, że nie ma wnuków. Wprawdzie Angela i Linnie, córki Felicity i Derricka, były czarujące, ale nie płynęła w nich jej krew. Dena cieszyła się, że oddała interes rodzinny w ręce Derricka, Chase’a i Cassidy. Cassidy znalazła wymówkę i zakończyła rozmowę. Ona i Felicity nigdy za sobą nie przepadały. Były tylko dla siebie grzeczne. Przewiesiła torebkę przez ramię i wyszła. Musiała wstąpić do redakcji gazety, w której pracowała, a potem pojechać do szpitala. Wiał gorący wiatr. Pogoda była piękna, jak na koniec sierpnia przystało. Cassidy wsiadła do jeepa i pojechała do Portland. Dudniło jej w głowie. Na myśl o Brigu zaczynało ją łupać w skroniach. Ile lat się modliła, żeby go znowu zobaczyć? Ale on umiera. Zanim zadasz mu jedno pytanie, zanim go dotkniesz, zanim nawet dowiesz się, czy to na pewno Brig, on umrze. - Jak to jest być w centrum uwagi? - spytała Selma Rickert, opierając się o ściankę działową, która odgradzała jej miejsce pracy od biurka Cassidy. Na nadgarstkach dziennikarki pobrzękiwały złote bransolety. Dzięki nowym soczewkom kontaktowym jej oczy błyszczały żywym odcieniem zieleni. Sprawiała wrażenie zdenerwowanej, jak zawsze, od kiedy w redakcji ogłoszono zakaz palenia. Ona i kilku innych dziennikarzy zmuszeni byli wychodzić na papierosa na dwór. Nie mogli już zostawiać palących się papierosów w popielniczkach, które nadal walały się na biurkach. - Mówiąc prawdę, raczej wolę zadawać pytania. - Tak, wiem, co masz na myśli. - Podrapała się po ramieniu pomalowanymi paznokciami i dodała: - Lepiej uważaj na Mike’a. Jest na wojennej ścieżce z władzami, które mają się zająć, jak to się mówi, kierunkiem i poglądami „Timesa.” W nowym zarządzie ma zasiąść Elmira Milbert, właścicielka „Valley Timesa”, którego przejęła w zeszłym roku po mężu. Poza tym Mike zrobi wszystko, żeby dowiedzieć się najdrobniejszych szczegółów o pożarze, nie muszę ci chyba mówić, od kogo. - Ode mnie? A ja je niby znam? - Cassidy potarła skronie. Marzyła o aspirynie. Selma pokiwała głową i spojrzała w stronę oszklonych drzwi gabinetu szefa. - Jesteś żoną jednego z rannych. - Ale nic nie wiem. - Wiesz więcej niż my, moja droga. Tylko to się liczy. Cassidy poczuła ucisk w żołądku. - Czego chce? - Jak to, czego chce? Informacji. Od kogoś, kto ma z tym związek. - Selma wzruszyła ramionami. - Znasz Mike’a. Chce mieć różne wersje. W końcu w gazecie o to chodzi, o różne punkty widzenia. - I nie miałby nic przeciwko małej sensacji. Selma uśmiechnęła się szeroko, ukazując lekko nieprawidłowy zgryz. - Nie, jeżeli dzięki temu gazeta sprzedawałaby się lepiej. Mrugnęła i usiadła za biurkiem. Cassidy przyglądała się bałaganowi na swoim biurku. Nie było jej tylko kilka dni, a miała wrażenie, że cały świat stanął na głowie. Przejrzała pocztę i wiadomości, dokończyła artykuł o nowej grupie teatralnej, który zaczęła pisać kilka dni temu, a potem zadzwoniła do szpitala, żeby dowiedzieć się, jak się czuje Chase. Dała sobie spokój z następnym zleceniem, które miała dopiero na następny tydzień. Przejrzała wszystkie artykuły prasowe o pożarze i kopię raportu policji, który komuś udało się zdobyć z Biura Departamentu Szeryfa. Godzinę później przy jej biurku stanął Mike Gillespie. Spojrzał na kopię raportu. - Współczuję ci z powodu Chase’a. - Jego oczy przesłonięte okularami wyglądały na zmartwione. Postawny mężczyzna, któremu zaczynał robić się brzuszek, pachniał dymem cygara i kawą. - Wszystko będzie dobrze. Potrzeba tylko trochę czasu. - Swoją drogą, niezła historia. Mike nigdy wcześniej nie działał jej na nerwy, bo do tej pory grali w jednej drużynie. Tym razem, z powodu pożaru, znaleźli się po przeciwnych stronach, a przynajmniej na to wyglądało. - Jeżeli chcesz jeszcze kilka dni wolnego... - Przerwał, pozwalając jej odpowiedzieć, zanim skończy myśl. - Chciałabym pracować więcej w domu, kiedy Chase’a wypuszczą ze szpitala. Będę przesyłała artykuły faksem. Podwinął sobie rękawy koszuli. - Daj mi tylko znać. Znajdą się ludzie, którzy cię zastąpią. - Doceniam to. - Ściskało ją w żołądku. Coś nie dawało jej spokoju. Instynkt ostrzegał ją: Uważaj, nie pozwól się ogłupić. 89 - Bill pracuje nad artykułem o pożarze. Bill Laszlo był jednym z najlepszych dziennikarzy gazety. Cassidy nie odpowiedziała. Czekała, aż Mike przejdzie do sedna sprawy. - Pewnie chciałby zadać ci kilka pytań. Wiesz, w końcu to twój ojciec jest właścicielem tartaku, a prowadzi go twój mąż i brat... - I mój mąż o mało nie zginął w pożarze. Zdawał się być bardzo zmartwiony. - Chodzi o informację, Cassidy. To poważna sprawa. Tym się zajmujemy. Chyba nie spodziewasz się, że to przemilczymy? - Oczywiście, że nie. Tylko nie chcę być źródłem informacji. Nie mam zamiaru wywlekać rodzinnych spraw przed mediami. - Cudze nieszczęścia mniej bolą, co? - Powiedz Billowi, że wiem tyle, co i on. Policja mi się nie zwierzała. Zawahał się i wydął dolną wargę. - Z tego co słyszałem, podejrzewają również ciebie. Patrzyła na niego tak, jakby wyrosły mu rogi i ogon. - Tak ci powiedzieli? - Nie, ale wezwano cię na przesłuchanie. - Bo mój mąż został ranny. To wszystko! - Prawie krzyknęła, oburzona. Co ten Mike sugeruje? - Rozmawiali z wieloma osobami. - W Prosperity wszyscy wiedzą, że tartak przynosił starty i że był ubezpieczony na wysoką kwotę. Nie miała zamiaru się sprzeczać. - Tak mówią? To są czyste spekulacje. Myślałam, że ta gazeta zajmuje się wyłącznie faktami. - Mieliśmy nadzieję, że poznamy je dzięki tobie. - Ale ja nic nie wiem. - A co z nieznajomym? Serce w niej zamarło. Usiłowała się powstrzymać, żeby nie warknąć. - Wiem tylko, że leży na intensywnej terapii i że jest z nim kiepsko. - Myślisz, że to on był podpalaczem? Potrząsnęła przecząco głową. Myślę, że to brat mojego męża, chłopak, któremu oddałam serce i dziewictwo. - Nic o nim nie wiem. - Ale jeżeli się dowiesz, to daj nam znać. Zmarszczył brwi. - Jasne. Najpierw jednak zadzwonię do wiadomości telewizyjnych. - Bardzo śmieszne, Cassidy - powiedział z sarkazmem, odrywając ręce z jej biurka. Odwrócił się. - Bardzo śmieszne. - Chase, słyszysz mnie? - Cassidy siedziała przy mężu na krześle w szpitalnej sali. Od dwóch dni chciała z nim porozmawiać. Wiedziała, że z jego słuchem jest wszystko w porządku i że tylko udaje, że jej nie słyszy. Pielęgniarki twierdziły, że nie odezwał się ani słowem, a policja zdołała z niego wydusić zaledwie jedną sylabę, ale przecież reagował. Zjadł trochę i napił się przez słomkę. Nadal był owinięty bandażami i mógł patrzeć na nią tylko jednym zaczerwienionym okiem. Możliwe, że był ogłuszony przez środki uśmierzające ból i dlatego nie mógł jej odpowiedzieć, jednak Cassidy przypuszczała, że jest po prostu uparty i odgrywa tę samą scenę, jak zawsze, kiedy się kłócili. Zastanawiała się, czy w ogóle kiedykolwiek go kochała. Po pożarze, w którym zginęła Angie i po wizycie u Sunny McKenzie, nigdy nie miała zamiaru związać się z bratem Briga. Sunny przepowiedziała jej tamtej nocy, że wyjdzie za Chase’a. Dręczyło ją to przez całą drogę do domu, ale potem odpędziła od siebie tę głupią myśl. Przecież kochała Briga. A nie jego starszego, bardziej subtelnego brata. Przez następnych kilka lat widziała Chase’a zaledwie parę razy. On poszedł na studia prawnicze do Salem, ona kończyła liceum w Prosperity, myśląc nieustannie o Brigu i powtarzając sobie, że musi o nim zapomnieć. Prawie nie brała udziału w życiu towarzyskim. Matka się o nią martwiła, a ojciec w ogóle jej nie zauważał. Wraz z Angie odeszła z tego świata część Reksa Buchanana. Życie nie sprawiało mu radości. Częściej zaczął bywać na cmentarzu. Zamykał się w swoim gabinecie, pił brandy i wpatrywał się posępnie w ogień. Cassidy była przekonana, że Rex nawet by nie zauważył, gdyby skuliła się w kłębek i umarła. Jej konia nie znaleziono. Nigdy też nie natrafiono na ślad Briga. Cassidy poszła na studia, szczęśliwa, że znajdzie się daleko od Prosperity i zwęglonych duchów, które ją dręczyły. Przestała się interesować końmi i schowała buty kowbojskie na dno szafy. Żarliwie studiowała dziennikarstwo, rzadko umawiała się na randki, zaprzyjaźniła się z kilkoma osobami. Po skończeniu studiów dostała pracę w małej stacji telewizyjnej w Denver. Potem przeprowadziła się do San Francisco, a potem do Seattle, gdzie po latach ciężkiej pracy została cenioną 90 dziennikarką. Chase, prawnik z kancelarii, zobaczył ją w wiadomościach, zadzwonił i poprosił o spotkanie. Zgodziła się, bo chciała dowiedzieć się czegoś o Brigu. Umówiła się z nim w irlandzkim pubie na Pioneer Place. Śmiali się i rozmawiali. Ujął ją uśmiech Chase’a, łagodniejszy niż Briga, a jednak zapierający dech w piersiach. Tak się zaczęło. Nie śpieszyli się. Żadne z nich nie chciało zobowiązań. Po kilku miesiącach Cassidy w końcu pogodziła się z myślą, że z jej dziewczęcej fascynacji Brigiem zostało tylko blade wspomnienie, które powinna wymazać z serca i z pamięci. Teraz, kiedy patrzyła na Chase’a leżącego na szpitalnym łóżku, uświadomiła sobie, że bardzo jej pomógł. Pomógł jej zapomnieć o Brigu, który ją zostawił. Będzie mu za to dozgonnie wdzięczna. Odkaszlnęła i odezwała się do milczącego mężczyzny, przykrytego sztywną pościelą. Przynajmniej tyle była mu winna - pomóc mu dojść do siebie. W końcu, była jego żoną. Delikatnie ujęła w dłonie palce jego zdrowej ręki. - Chase? Słyszysz mnie? Myślałam... Nie poruszył się. Oddychał z trudem i nie dał żadnego znaku, że usłyszał, co powiedziała, chociaż nie był w śpiączce, przynajmniej tak twierdził doktor Okano. Nie miała do niego pretensji, że nie odpowiada. W nocy, kiedy wybuchł pożar, strasznie się pokłócili. To była ich najgorsza kłótnia. Cassidy zaproponowała rozwód. Wtedy wydawało jej się, że to jedyne rozwiązanie, ale teraz... O Boże, jak oni mogli się do tego doprowadzić? - Jestem przy tobie. - Zagryzła dolną wargę i wpatrywała się w spuchniętą twarz męża. - Naprawimy to. Obiecuję. 13 Cassidy przekonała T. Johna Wilsona, że musi zobaczyć mężczyznę, który leży na oddziale intensywnej terapii. Chciała zobaczyć Briga, o ile jeszcze żyje. Wystarczyło tylko, żeby T. John pociągnął za odpowiednie sznurki, porozmawiał z lekarzem i przeprowadził ją przez podwójne drzwi pokoju pielęgniarek, z którego wchodziło się do kilku szpitalnych sal. Zza biurka, które wyglądało jak tablica rozdzielcza statku gwiezdnego „Enterprise”, pielęgniarki widziały aparaturę i pacjentów, chyba że dla odrobiny prywatności rozstawiono parawan. Tylko spokojnie, powiedziała sobie Cassidy, patrząc na łóżka. Leżało w nich trzech mężczyzn i dwie kobiety. Spali albo drzemali. Z ich ciał wystawały rurki, przewody i cewniki. - Tędy - powiedział łagodnie T. John i wprowadził ją do małej sali. Miała wrażenie, że szpik zastygł jej w kościach. Ten... ten połamany człowiek to Brig? Prawie bez włosów, ze zmiażdżoną, spuchniętą twarzą był nie do poznania. Oddychał z trudem. Szczęka trzymała się dzięki drutom. Miał obandażowaną głowę, ręce i nogi. Cassidy zagryzła wargi, kiedy przypomniała sobie, jak wyglądał w młodości. Był zdrowym, krzepkim, silnym mężczyzną. Miała przed oczami Briga odchylającego głowę, kiedy się śmieje, jego napięte mięśnie, błyszczące w słońcu, kiedy ujeżdża Remmingtona i groźny błysk w jego oczach, kiedy zapala papierosa. I obraz Briga całującego ją w deszczu. Zdusiła krzyk rozpaczy, chciała się odwrócić i jak najszybciej stamtąd uciec. Zmusiła się jednak, by zostać. Podeszła wolno do łóżka. Zbierało jej się na wymioty. Łzy paliły ją w oczy. - Odzyskał przytomność? - spytał T. John pielęgniarkę. - Nie. - Jakie są rokowania? - Musi pan porozmawiać z lekarzem. T. John zmarszczył czoło i przyglądał się umierającemu mężczyźnie. Cassidy walczyła, żeby zachować twarz. To nie może być Brig! - Zna go pani? Potrząsnęła przecząco głową. - Nie można przecież... - A domyśla się pani, kto to może być? - Nie. - Postanowiła, że nawet jeżeli okaże się, że ten mężczyzna jest Brigiem, ona nie zdradzi jego sekretu, przynajmniej na razie. Tak długo uciekał... To ona przed laty pomogła mu uciec. Tak naprawdę, nie miała pewności. To, że był z Chasem i że miał na wpół spalony medalik świętego Krzysztofa, nie było wystarczającym dowodem. Gdyby otworzył oczy i na nią spojrzał. Może wtedy rozpoznałaby w nim człowieka, którego znała dawno temu. - Przepraszam, ale jeżeli chcą państwo zostać dłużej, muszę spytać o zgodę doktora Maloya. T. John spojrzał na Cassidy, ale ona potrząsnęła przecząco głową. - Nie, pójdziemy. - Wziął Cassidy pod rękę i przeprowadził przez pokój pielęgniarek do drzwi na korytarz. Czuła się tak, jakby miała nogi z ołowiu. W środku cała się trzęsła. Zastępca szeryfa wyjął z kieszeni paczkę gum. - Chce pani? - Cassidy podziękowała ruchem głowy. Krew tak pulsowała jej w skroniach, że ledwie słyszała słowa Wilsona. - Niezbyt miły widok, prawda? - Tak. 91 Odwinął gumę z papierka, zwinął ją w kulkę i włożył do ust. - Lekarze się dziwią, że on jeszcze żyje. Ich zdaniem już dawno powinien umrzeć. Trzeba przyznać, że jest cholernie mocny. Jeszcze żyje. Nie jest bardzo poparzony, ale ma poważne obrażenia wewnętrzne. Stracił cholernie dużo krwi. Runęło na niego drzewo. Powiedziałbym, że ma szczęście, że to przeżył, ale... - Nie wygląda na to, żeby miał szczęście. - Cassidy w końcu udało się coś z siebie wydusić, ale jej głos brzmiał obco i dziwnie, jakby mówiła zza szyby. T. John spojrzał na nią z uwagą. - Może chce pani usiąść? Nie protestując, opadła na krzesło w małej poczekalni, gdzie siedzieli i dreptali inni zatroskani ludzie, pewnie przyjaciele i rodziny pacjentów z oddziału intensywnej terapii. Byli bladzi, na twarzach mieli zmarszczki, w dłoniach gnietli chusteczki i czekali na informacje o stanie zdrowia tych, których kochają i którzy walczą o życie. Jak Brig. Ale ten mężczyzna to na pewno nie Brig! - Przyniosę pani wody. A może kawy? - Nie. - Nie chciała od niego niczego. Przypomniała sobie, że nie powinna mu ufać. T. John Wilson był jej wrogiem. Przynajmniej na razie. - Zaraz mi przejdzie. - Na pewno? - Tak. Czekał, opierając się o framugę. Założył ręce na piersiach, skrzyżował nogi. Cassidy usiłowała się pozbierać. Starała się ujarzmić wybujałą wyobraźnię. Jeżeli to naprawdę Brig, to co robił w tartaku? Dlaczego spotkał się z Chase’em? Od kiedy Chase wiedział, że Brig żyje? Od niedawna, czy okłamywał ją od miesięcy, a może nawet od lat? Może nawet od czasu pierwszego pożaru, od którego upłynęła cała wieczność. Miała wrażenie, że ziemia wiruje jej pod stopami. Czy kiedy Chase umawiał się z nią po raz pierwszy, wiedział, że jego brat żyje i już wtedy zataił prawdę? Zaczęło ją mdlić. Przełknęła dwa razy ślinę i w końcu stanęła niepewnie na nogach. - Na pewno nic pani nie jest? Jest! Już nigdy nie będę taka sama... O Boże... - Nic - skłamała z przekonaniem w głosie. - Chyba... chyba odwiedzę męża. T. John wpatrywał się w nią tak uporczywie, że miała ochotę zapaść się pod ziemię. - Myślałem, że są państwo w separacji? Tamtej nocy chyba poważnie się pokłóciliście? - Już panu tłumaczyłam... Wyciągnął rękę. - Ja tylko przypominam, że tej nocy, kiedy omal nie został zabity, pokłócili się państwo, a pani zasugerowała rozwód, zgadza się? Cassidy westchnęła i pokiwała głową. Starała się być wobec Wilsona na tyle szczera, na ile mogła. - A potem on wyszedł w pośpiechu. Był zdenerwowany. A pani? Co pani zrobiła? Została w domu i pracowała nad artykułem? - Tak. Rzecz jasna, że jej nie uwierzył. - Mam nadzieję, że pani mnie nie okłamuje, pani McKenzie, bo ja nie lubię, jak się mnie okłamuje. - Ja też nie. I nie lubię, gdy się mnie podejrzewa, że utrudniam dochodzenie. Nie poszłam za mężem do tartaku, jeżeli to pan chciał zasugerować. - Tartak jest ubezpieczony na ogromną sumę. Cassidy przyjrzała się mężczyźnie. - Nie zależy mi na pieniądzach. - Och, to na pewno. Jest pani jedną z niewielu kobiet na świecie, która ma ich pod dostatkiem. I mimo że chciała pani rozwodu... - Nie chciałam. Czułam, że... nie mam wyboru. - A teraz czuje się pani w obowiązku tkwić przy jego łóżku i trzymać go za rękę? - Wilson nie starał się ukryć niedowierzania. - Chcę. Drżała mu lekko dolna warga. Zmrużył oczy i w skupieniu żuł gumę. Wydawało się, że nic nie umknie jego uwagi. Mimo że zachowywał się, jakby mu się nie śpieszyło i jakby wszystko było mu obojętne, był czujny. Nie, na pewno nie można mu ufać. - Jestem żoną Chase’a. - Tak, wiem. - On mnie teraz potrzebuje. - Z tego, co słyszałem, pani mąż nigdy nikogo nie potrzebował. Zamurowało ją, ale nie mogła dać się ponieść emocjom. - Nie zna go pan. 92 - Ale poznam, droga pani - zapewnił ją, odwracając się do windy. - Zanim to wszystko się skończy, mam zamiar go dobrze poznać. Niech pan na to nie liczy. Nikt naprawdę nie poznał Chase’a McKenziego. Może mi pan wierzyć. Ja próbowałam. W pokoju było jeszcze więcej kwiatów. Między plastykowymi meblami, umywalką i łóżkiem stały ogromne kosze róż, goździków, tulipanów, w których utonęła szpitalna sala na czwartym piętrze. Spod sufitu zwisały balony na wstążkach. Ale mimo mnogości kolorów i życzeń od przyjaciół i pracowników firmy Buchanana, Chase wyglądał tak samo. Leżał bez ruchu. Cassidy usiadła przy nim i wzięła go za rękę przez metalowe pręty łóżka. - Oni mówią, że nie chcesz współpracować - powiedziała łagodnie. Żadnej odpowiedzi. - Są zdania, że jesteś przytomny, tylko nie chcesz mówić. Jedno oko nieruchomo wpatrywało się w sufit. Odrzuca ją. Znowu. Jak przez te wszystkie lata. - Miałam nadzieję, że poprawi ci się na tyle, że będziesz mógł wrócić do domu. Nic. Nie poddawała się. Spróbowała inaczej. - Mama i tata mają przylecieć dziś po południu. Bardzo chcą cię zobaczyć. Jutro odwiedzi cię też twoja matka. Załatwiłam, żeby jej pielęgniarka... Oko mrugnęło, a potem znowu spojrzało w sufit. - Brenda, pamiętasz ją, jest nową prywatną pielęgniarką twojej mamy. Zatrudnili ją w szpitalu kilka miesięcy temu. Brenda mówi, że twoja matka jest bardzo niespokojna od wypadku... Była bardziej niż niespokojna. Brenda przyznała, że kiedy Sunny usłyszała o pożarze w tartaku i obrażeniach syna, dostała histerii. Wrzeszczała i rzucała się, rozbiła kilka naczyń i chciała, żeby ją wypuścić, a potem płakała za synem. Co gorsza, przewidziała ten pożar. Jej psychiatra, doktor Kemp, łysiejący mężczyzna, który związywał przerzedzone włosy w koński ogon i nosił trzydniowy siwy zarost, był zaniepokojony i musiał Sunny uspokajać. Zajmował się nią od lat, próbował wyleczyć ją z chorobliwej nadwrażliwości, która była przyczyną ciągłych lęków, ale nie na wiele się to zdało. - Sunny ma wizje coraz częściej. Cały czas powtarza, że to musiało się stać. - Cassidy zdjęła ręce z pościeli i wzięła do ręki torebkę. Czuła się niezręcznie, kiedy mówiła o swojej teściowej. Szanowała ją, ale jej nie ufała. - Przywiozę ją jutro po południu i... - Nie! - Jego głos był chrapliwy i ledwie słyszalny, ale zaciekły i zawzięty. Cassidy podskoczyła i upuściła torebkę. Klucze i portfel wypadły na kaflową podłogę. Więc jednak słyszał. Tylko udawał. Poczuła ulgę i złość. Podniosła torebkę i pozbierała rzeczy. Wyciągnęła rękę przez pręty me-talowego łóżka, żeby dotknąć palców, które wystawały z bandaża. - Jednak mnie słyszysz! Cisza. Upiorna, martwa cisza. - Sunny bardzo chce cię zobaczyć, dotknąć cię i upewnić się, że wszystko w porządku... - Powiedziałem - nie! - Głos był przytłumiony i rwał się, bo Chase’owi przeszkadzała złamana szczęka i druty. - Na miłość boską, Chase, to twoja matka! Martwi się o ciebie śmiertelnie i chociaż czasami nie jest w stanie oddzielić rzeczywistości od fantazji, musi cię zobaczyć na własne oczy, musi się przekonać, że z tego wyjdziesz! - Ale nie teraz! Ta jego cholerna duma. Jednak Cassidy podejrzewała, że chodzi o coś więcej. Chase czuł się winny wobec matki, że zmusił ją, żeby wyprowadziła się ze starego baraku przy strumyku, z domu, który kochała. Dla jej dobra. W każdym razie tak twierdził. Którejś nocy, niedługo po tym, jak się pobrali, Chase znalazł matkę nieprzytomną w małej wannie. Z pociętych nadgarstków płynęła krew, tworząc w rdzawego koloru wodzie czerwone smugi. Chase zadzwonił na pogotowie. Kiedy przyjechała karetka, Sunny była nieprzytomna. Od tamtego czasu Sunny McKenzie przebywała w prywatnej klinice, ogromnym domu, po którym piął się bluszcz. W szpitalu pracował doborowy zespół lekarzy. Co tydzień donosili, że stan Sunny - od początku niezbyt stabilny - raczej nie rokuje nadziei na poprawę. Przestała zadawać sobie ból, jednak istniała obawa, że znowu stanie się niebezpieczna. Dla samej siebie i dla innych. Chase niechętnie zgodził się zostawić matkę w szpitalu. Podpisywał dokumenty z zamglonymi oczami. Potem zbiegł szybko szerokimi schodami kliniki. Chwycił Cassidy za rękę i pobiegł na oślep przez malowniczy ogród, między pięknymi stawami. Odezwał się dopiero, gdy znaleźli się na parkingu. - Znienawidzi to miejsce - powiedział przygnębiony. Zręcznie wślizgnął się za kierownicę swojego porsche i włożył kluczyki do stacyjki. - Dlaczego nie możemy jej zabrać do domu? - Kiedy Cassidy po raz pierwszy odwiedziła Sunny po śmierci Angie, była śmiertelnie przerażona. Zlekceważyła jej przepowiednię, ale po latach nauczyła się, że Sunny McKenzie trzeba szanować. 93 - I dopuścić do tego, żeby jeszcze raz podcięła sobie żyły? Albo się powiesiła? Albo odkręciła gaz? Boże, Cassidy, chciałabyś tego? - Przekręcił kluczyk w stacyjce i silnik głośno zawył. - Oczywiście, że nie. Ale powinna być wolna. - Może później. - Jego twarz miała zacięty wyraz. Był blady jak ściana. - Tutaj będzie bezpieczna. Nie polubi tego miejsca, ale będzie bezpieczna. I tak zostało. Przez lata Cassidy podsuwała różne propozycje. Zaproponowała nawet, żeby Sunny zamieszkała z nimi. Chase w ogóle nie chciał o tym słyszeć. Czasami Cassidy miała wrażenie, że mąż wstydzi się matki wróżbitki. Kiedy indziej wydawało jej się, że on naprawdę wierzy, że Sunny znalazła się w najlepszym dla niej miejscu, że Chase martwi się o bezpieczeństwo matki i o jej zdrowie psychiczne. Przecież mieszkał z nią bardzo długo i nie wyprowadził się nawet po tym, jak Brig zniknął. Chase był dobrym synem. Ze smutkiem pomyślała, że jej mąż jest skomplikowanym mężczyzną, którego trudno zrozumieć. Czasami trudno było go kochać. - Chase - wyszeptała łagodnie. Chciała, żeby odpowiedział. Ale wyglądało na to, że znowu się wyłączył. - Pan Wilson z Biura Szeryfa chce ci zadać kilka pytań. Dużo pytań. O pożar i o człowieka, z którym byłeś. Nie drgnął. Chciała go jakoś sprowadzić na ziemię. Nie słyszy jej? Nie obchodzi go to? Spróbowała jeszcze raz. - Chyba słyszałeś, jak rozmawialiśmy o tym, że on prawdopodobnie tego nie przeżyje. Stracił za dużo krwi i chyba ma poważne obrażenia wewnętrzne. - Tak naprawdę, nie wiedziała, jak ciężko ranny jest drugi mężczyzna. Dotarło do niej tylko, że z tego nie wyjdzie. Wykrzywiła usta. - Kto to jest? Oko mężczyzny zamknęło się. - Chase, proszę. Wydaje mi się, że wiesz. - Ujęła jego dłoń. Drgnął. - Chase... Oko się otworzyło. - Nie! - prawie zawył chrapliwym, zmienionym nie do poznania głosem. - Nie dotykaj mnie. - W końcu spojrzał na nią przeraźliwie jaskrawoniebieskim okiem, którego kolor kontrastował z zaczerwienioną twarzą. - Nigdy więcej mnie nie dotykaj. Zabrzmiało to opryskliwie i grubiańsko. Nie mógł poruszyć szczęką, ale słowa raniły jak nóż. - Powiedz mi tylko, z kim byłeś - nalegała. Nie chciała się poddać, chociaż serce biło jej tak mocno, że ledwie oddychała. Przeszył ją wzrokiem i nie mogła się oprzeć wrażeniu, że to, czego się domyśla, jest prawdą. - To Brig, prawda? Wiem, że przed laty powiedziałeś mi, żebym o nim zapomniała i że on nie żyje, przynajmniej dla ciebie i dla mnie, ale... ale ja nigdy w to nie uwierzyłam, a teraz... - Głos jej się załamał. - ...a teraz myślę... O Boże, nie wiem, co myśleć, ale z jakichś powodów spotkałeś się z Brigiem i... - Brig nie żyje. - Jeszcze żyje! Leży na oddziale intensywnej terapii i walczy o życie... - Myślałem, że już to sobie wyjaśniliśmy. Myślałem, że zrozumiałaś. - Jego głos był cichy i przytłumiony. Dłonie, mimo tego, w jakim był stanie, zacisnęły się w pięści. - Chyba celowo pozwoliłeś mi wierzyć, że Brig umarł, chociaż wiedziałeś, że żyje. - Na miłość boską, Cassidy, przestań! On nie żyje. Nie żyje od siedemnastu lat. Pogódź się z tym. Podniosła się na drżących nogach i chwyciła poręczy łóżka tak mocno, że zbielały jej kostki palców. Patrzyła na Chase’a z góry. Próbowała sobie przypomnieć, dlaczego za niego wyszła, dlaczego porzuciła dla niego swoje dziewczęce marzenia i karierę. - Więc kto to jest? - Nie wiem. - Nie wierzę Chase. Znowu robisz mnie w konia. Jeżeli ten mężczyzna nie jest Brigiem, to chciałabym wiedzieć, kim jest. Dlaczego go kryjesz? Wiesz, że agencja ubezpieczeniowa już rozpuszcza pogłoski, że mogłeś chcieć spalić tartak? Mogą udowodnić, że to było podpalenie. Szukają tylko sprawcy. - Po co miałbym chcieć spalić tartak? - Żeby zarobić i nie uchodzić za złego faceta, który wywala ludzi z pracy. Przecież pracowałeś z nimi przed laty, a teraz są od ciebie zależni. Ze swoich pensji utrzymują rodziny. Na parceli Buchanana jest niewiele drewna. Prowadzący śledztwo, biorąc pod uwagę prawo federalne dotyczące ziemi, doszli do wniosku, że bardziej opłacało się podpalić tartak. - I zginąć w płomieniach? - Od wysiłku po jego czarnosinym czole ciekł pot. - Może popełniłeś błąd. Albo zaryzykowałeś, żeby oddalić od siebie podejrzenia. - To jest niewiarygodne. - I najwyraźniej ci się to udało. Wilson zasugerował, że to ja podpaliłam tartak. - Wilson jest idiotą. - Chcę usłyszeć odpowiedź. - Wiem. Jak to dziennikarka. http://www.agrolinia.org.pl/media/ odpłynął z wartkim prądem. Spanikowała przez moment, gdy woda naparła na nią silniej, jakby czując, że nie ma już liny łączącej dwójkę ludzi. Kobieta silniej chwyciła się drzewa i utrzymała pozycję. an43 284 Płuca Milli pracowały ciężko niczym miechy, walcząc o tlen dla skrajnie wyczerpanych mięśni. Nie słyszała już nic oprócz ryku wody i łomotania własnego serca. Poczuła ręce Diaza chwytające ją pod ramiona. Mężczyzna pociągnął ją do tyłu i w górę, po czym wydobył z wody i ułożył na płaskich nadbrzeżnych kamieniach. Ten wysiłek pochłonął najwyraźniej ostatnie rezerwy sił Diaza:

Lunch z Susanną okazał się jak zwykle przyjemny Susanna zawsze pytała o Poszukiwaczy Od samego początku okazywała żywe zainteresowanie tą inicjatywą i od czasu do czasu pojawiała się na imprezach dobroczynnych połączonych ze zbieraniem funduszy. Nigdy nie wspominała tego strasznego dnia, w którym porwano Justina, ale zawsze pytała, jak idą poszukiwania. Milla opowiadała jej Sprawdź Thanea. Czas po jego urodzeniu też był radosny, ale na pewno już nie spokojny - Umyjesz rączki i pomożesz mi przygotować stół? - zapytała Zarę, która posłusznie zabrała swoje zeszyty i pobiegła umyć ręce. an43 460 - Ja też chcę pomóc! - zawołała Linnea, wybiegając z pokoju i podążając za siostrą do łazienki na dole. Milla postawiła na stole wielką misę sałatki i sprawdziła bułeczki w piecyku. Przyrumieniły się już smakowicie, więc wyjęła je i ułożyła w chlebowym koszyczku. Diaz wrócił z Thaneem i poszedł zmyć z chłopca przynajmniej największy brud. Milla tymczasem