była rozwiedziona, jej syn w tym roku skończył osiemnastkę i przed

przepakowania bagażu tak, by najpotrzebniejsze rzeczy mieć przy sobie, w małej torbie. Walizki przewożone w lukach bagażowych miały tendencję do gubienia drogi. - Millo! - zawołała za nią Julia. Ale siostra nawet się nie obejrzała. an43 261 -18- „Pierwszy poranny lot" oznaczał ni mniej, ni więcej tylko zerwanie się o trzeciej nad ranem, by zdążyć na czas do portu lotniczego w Kentucky, oddać wynajęty samochód i przejść jeszcze kontrolę bezpieczeństwa. Milla kupiła trochę przekąsek w automatach na lotnisku w Louisville, zakładając z góry, że na pokładzie samolotu nie zostanie uraczona niczym - a była przecież głodna. Z Louisville poleciała do Chicago, stamtąd do Salt Lake City, tam zmieniła linię lotniczą i wyruszyła już prosto do Boise. Diaz czekał, a serce Milli zadrżało mocno na jego widok. Miał na sobie to, co zwykle: dżinsy i te swoje buty na grubej podeszwie. Chociaż nie, była różnica: miał również narzuconą na T-shirt koszulę http://www.abc-medycyny.edu.pl uchyliły się bez ostrzeżenia. - Włóż buty, płaszcz i chodź na zewnątrz - powiedział Diaz. Nie dyskutowała, słysząc zdecydowany ton jego głosu. Szybko narzuciła płaszcz i wsunęła bose stopy w butyWyszli razem na werandę z tyłu domu. - Och! - westchnęła z zachwytu. Krople deszczu zmieniły się w śniegowe płatki. Nie mogły przetrwać długo, temperatura powietrza spadła, lecz nie do zera. Grunt też był zbyt mokry i ciepły. Śnieg wyglądał urzekająco, spływał białymi girlandami z czarnego nieba. Diaz spojrzał na jej gołe kostki, pokręcił głową z dezaprobatą, po czym chwycił Millę w ramiona, podniósł z ziemi i ruszył w dół po stopniach werandy Kobieta automatycznie objęła go za szyję.

- Tak po prostu - raz jeszcze chciała podeprzeć się zimną logiką. - Przez szczęście rozumiesz małżeństwo z tobą. - Mogę cię uszczęśliwić. A ja ciebie - powiedziała bezgłośnie, czując niepewność na samą myśl o tym. Diaz był skomplikowanym, trudnym człowiekiem. Jeżeli teraz Milla da mu kosza, to zważywszy na skrajnie samotniczą naturę Sprawdź Ale ten drań był tutaj, miała go jak na dłoni. Wiedziała przecież, że tak się może stać; wiedziała, a mimo to nie była w stanie opanować własnej reakcji. Przed oczami miała krwawą czerwień, w uszach dudnił głuchy ryk. Mięśnie Milli drżały spazmatycznie, chciała go zabić, rozerwać gołymi rękami. Jakaś odległa część mózgu krzyczała, że to an43 46 szaleństwo. Mimo to ręka sama powędrowała do kieszeni, w której spoczywał pistolet. Milla zaczęła wstawać. Nie dała rady podnieść się nawet na kolana. Coś twardego i ciężkiego uderzyło ją w plecy, wbijając z powrotem w ziemię. Potem