widziałem jej twarzy. Widziałem natomiast skrawek naklejki. Był na niej krzyż, jakby ten

- Sąsiadka mówi, że była samotna, chyba rozwiedziona. Prawdopodobnie ma ciotkę w 84 Kansas lub Wisconsin albo gdzieś na środkowym zachodzie. - Morrisette przejechała skrzyżowanie na żółtym świetle. - Sprawdzę to. Najwyraźniej pani psycholog jest bardzo skrytą osobą. Wiesz, mam pewną teorię na ich temat. - Ich? - No, psychologów. Wydaje mi się, że zajęli się psychologią, bo sami mieli ze sobą problemy. Reed uśmiechnął się szeroko. - Tak myślisz? - Oczywiście. - Sięgnęła po paczkę papierosów. - W biurze pośrednictwa nieruchomości powiedzieli też, że pani Wade wyjechała już kiedyś z miasta na sześć miesięcy, ale wtedy zapłaciła czynsz z góry. - Myślisz, że to może mieć coś wspólnego ze śmiercią Josha Bandeaux? - zapytał Reed. Byłby to dziwny zbieg okoliczności. Zniknięcie Rebeki Wade wiązałoby się ze sprawą, w której centrum znajdowała się Caitlyn Bandeaux. Ale przecież nie takie rzeczy się zdarzają. - Pewnie nie. - Zapaliła zapalniczkę. - Zapytałeś o nią, więc ci powiedziałam. W biurze nieruchomości dostałam numer ubezpieczenia społecznego Rebeki Wade, to powinno przyspieszyć poszukiwania. Włączyłam go już do bazy danych. - Świetnie. Jedźmy do baru The Swamp. Sprawdźmy, czy ktoś pamięta panią Bandeaux. - Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem - zadrwiła Morrisette i popędziła w stronę nadbrzeża. - I tak powinno być. Caitlyn przeszył dojmujący chłód. Przemarzła do szpiku kości, choć letni upał przypiekał chodniki Savannah. Może powodem była wcześniejsza wizyta policji, może kolejny telefon od Nikki Gillette z „Sentinela”, cokolwiek to było, zmroziło ją przenikliwym zimnem. Może faktycznie powinna odpocząć? Nie było jeszcze ciemno, więc nie poszła do sypialni, tylko położyła się na kanapie. Naciągnęła na ramiona robiony na drutach wełniany pled i wydawało jej się, że w zawiłych splotach wciąż czuje perfumy babci. Babcia Evelyn bez przerwy machała drutami, dbając, aby ścieg był równy, i pilnując się, żeby nie pomylić wzoru; siedziała przed telewizorem, w którym oglądała wszystko jak leci, od muzycznego show Lawrence’a Welka po wieczorne wiadomości, dzięki czemu jej myśli nie mogły powędrować w zakazane rejony. Rząd prawych oczek, dwa rzędy lewych, a może na odwrót? Babcia próbowała nauczyć Caitlyn i Kelly robić na drutach, ale bliźniaczki były mało pojętne. Ostatnia lekcja odbyła się w domku łowieckim, w Boże Narodzenie... Caitlyn przeszły ciarki, podciągnęła koc pod szyję. Była dzieckiem. Miała pięć, może sześć lat. Ponieważ cały dzień bawiła się na dworze, jej kombinezon i rękawiczki suszyły się koło kominka. Nadchodziła noc, a ona miała spać w jednym pokoju z babcią. Zimną babcią. Babcią robiącą na drutach. Dziwną babcią. - Nie chcę tam spać - powiedziała matce. - Marudzisz. Kiedy tu przyjeżdżamy, ty i Kelly zawsze śpicie z babcią. - Dzisiaj nie będę - powiedziała cicho. Babcia przez cały dzień nie odzywała się i, machając drutami, wodziła wzrokiem za Caitlyn bawiącą się na dworze, a potem rozgrzewającą ręce przy kominku. - Nie wygłupiaj się. - Berneda nie chciała słuchać i obie, Caitlyn i Kelly, zostały 85 zapakowane do piętrowego łóżka stojącego w dużym pokoju. Babcia miała własne duże łóżko z ciemnymi kotarami. Gdy nie spała, patrzyła przez fałdy materiału, gdy spała, słychać było jej chrapanie. Jednak tej nocy babcia nie zasunęła kotar. Leżała wsparta o poduszki i udawała, że śpi, ale oczy miała półprzymknięte. Nie chrapała, nie odzywała się; ogień w kominku wygasł i zrobiło się ciemno. Caitlyn dobrze wiedziała, że babcia nie śpi, i sama starała się nie zasnąć, w końcu jednak zmorzył ją sen. A potem poczuła czyjąś dłoń na ramieniu i rękę obejmującą ją w pasie. Zaspana otworzyła jedno oko i zobaczyła babcię. Chciała coś powiedzieć, ale babcia przycisnęła kościsty palec do ust. - Nie obudź Kelly - powiedziała, a Caitlyn spojrzała na skotłowaną pościel siostry. Pokój oświetlało słabe światło księżyca i Caitlyn zobaczyła, że łóżko siostry jest puste. - Gdzie Kelly? - Ciii! Mówiłam, że masz być cicho. Bądź dobrą dziewczynką, Caitlyn - wyszeptała babcia, niosąc ją do swojego łóżka. - Babci jest zimno. - Rzuciła Caitlyn na łóżko, położyła się obok i zaciągnęła zasłony. Caitlyn zapłakała. - Kochanie, musisz być cicho. Nie wiesz, że jesteś ulubienicą babci? - Lodowata ręka odgarnęła jej włosy z twarzy. Lodowate usta pocałowały ją w czoło. - O tak, przysuń się bliżej. Ogrzejesz starą babcię... Teraz, prawie trzydzieści lat później, zatrzęsła się i odrzuciła babciny koc. Wstrętna stara kobieta z zimnymi oczami, zimnymi dłońmi i ciemnymi, zimnymi sekretami. - Tak, pamiętam tę kobietę. - Barman przyglądał się czarno-białej fotografii Caitlyn Bandeaux. Był krzepkim mężczyzną, miał na sobie koszulkę polo i luźne spodnie, w uchu błyszczał mu kolczyk, a siwiejący kucyk nie był w stanie odciągnąć uwagi od początków łysiny. Było wczesne popołudnie. Do tej szczęśliwej godziny, kiedy drinki sprzedawane są po niższych cenach, pozostało jeszcze piętnaście minut. Bar The Swamp świecił pustkami, jeśli nie liczyć wypchanych aligatorów, czapli, sztucznych żab i sumów zawieszonych u sufitu. Nad kontuarem wisiał kajak z wiosłami. Na ścianach kurzyły się kołowrotki wędkarskie i kapoki. W kącie za perkusją upchnięte były pulpity na nuty, wzmacniacze, kable, mikrofony i stołki. Przy automatach do gry dwóch stałych klientów sączyło piwo, a korytarzem prowadzącym do pozostałych sal i tylnego wyjścia przebiegał dzieciak, który nie wyglądał na dwadzieścia jeden lat. - Zapamiętałem ją, bo zamówiła dwa drinki naraz. Dwa różne, inaczej niż większość ludzi. Zaniosła je do tego stolika. - Wskazał na kanapę z przepikowanej czarnej skóry otoczoną lustrami, chwycił za ścierkę i przetarł blat. - Wydaje mi się, że zamówiła cosmopolitana i... martini. Tak. Usiadła tam i czekała na kogoś... tak mi się wydaje, że czekała na kogoś... siedziała tam, piła, paliła, spoglądała na drzwi lub w lustro... potem zrobiło się tłoczno i przestałem jej się przyglądać. Wyszła po jakimś czasie. Reed spojrzał na stolik. - Pamięta pan, o której godzinie przyjechała? Barman skrzywił się. Zaczął mocniej polerować dzwonek na kontuarze. 86 - Niech pomyślę. Chyba po tym, jak przyjechał zespół, czyli po dziewiątej... może nawet już po kilku piosenkach... nie jestem pewien. Tak jak powiedziałem, zrobiło się tłoczno, ale wydaje mi się, że siedziała jeszcze przez chwilę. Nie jestem pewien jak długo... Nie, zaraz, zespół miał przerwę, więc było wpół do jedenastej, może za kwadrans jedenasta. - Czy z kimś rozmawiała? - Nie wiem. Ładna z niej babka. Myślę, że ktoś mógł mieć ochotę ją poderwać, ale przecież nie śledzę takich rzeczy. Pamiętam tylko, że kilka razy spojrzałem w jej kierunku i zobaczyłem jej odbicie w lustrze. Paliła papierosa. Więcej nic nie wiem. Tej nocy był tu straszny kocioł. Jak zawsze w piątek wieczorem. - Jeśli coś jeszcze pan sobie przypomni, proszę do mnie zadzwonić. - Reed wręczył barmanowi wizytówkę. Potem razem z Morrisette wyszedł z baru na zalane słońcem wąskie uliczki. - Więc była tutaj. - Morrisette otworzyła drzwi samochodu. - Przez jakiś czas. - Ale zdążyłaby go zabić i wrócić. - Na to wygląda. - Usiadła za kierownicą, Reed zapiął pasy. - Dom Bandeaux jest niedaleko. Sprawdźmy, ile czasu potrzeba, by tam dojechać - zaproponował Reed. - I nie spiesz się zbytnio. Caitlyn Bandeaux wypiła dwa drinki i pewnie była na tyle rozsądna, żeby nie narażać się policji. Raczej nie chciała zwracać na siebie uwagi, więc zakładam, że przestrzegała ograniczeń prędkości. Potem wypiła z mężem jeszcze kieliszek lub dwa, żeby go oszołomić. - Albo wywołać wstrząs anafilaktyczny. Potem odurzyła go narkotykiem, pocięła nadgarstki i popędziła z powrotem do baru, aby zapewnić sobie alibi. - Tak... - Reed nie był przekonany. Morrisette ruszyła. Jakoś udało jej się nie przekraczać dozwolonej prędkości i nie przejeżdżać na żółtym świetle. - Ale jeśli chciała wykorzystać to alibi, to dlaczego przyznała się, że nic nie pamięta? - Asekuruje się na wypadek, gdybyśmy odkryli, że czas się nie zgadza, i obalili jej alibi. - Morrisette prowadziła jak na niedzielnej przejażdżce. Do domu Bandeaux w starej dzielnicy miasta dotarli w niecałe dwadzieścia minut. - Nocą ruch na pewno był mniejszy. Mogła zdążyć w piętnaście. - Morrisette zaparkowała na podjeździe, a Reed zauważył żółtą taśmę policyjną wciąż przymocowaną do żelaznego ogrodzenia. Wisiała luźno, w jednym miejscu była naderwana, wkrótce pewnie ją zdejmą. W przeciwieństwie do pętli, która zaciska się na długiej szyi pani Bandeaux. A z każdym jej kłamstwem zaciska się coraz mocniej. - I co o tym sądzisz? - zapytała Morrisette. - Skoro nie była z nami zupełnie szczera, myślę, że pora zdobyć zezwolenie na pobranie od pani Bandeaux próbki krwi. - Też tak myślę. A przy okazji poprosimy o nakaz przeszukania domu. Jeśli będziemy mieli szczęście, może uda nam się znaleźć narzędzie zbrodni. Adam oparł się o podniszczoną poręcz werandy i zamieszał drinka. Z domu, który wynajął, miał widok na plac Waszyngtona. Zmierzchało już, światło dnia przygasało z każdą sekundą. Ruch był nieduży, w dole przetoczyło się zaledwie kilka samochodów, nadciągała noc. Czuł się podle. Okłamywanie Caitlyn kosztowało go więcej, niż się spodziewał. Powinien wyznać jej wszystko. Pociągnął duży łyk. Wiedział, dlaczego dręczą go wyrzuty sumienia. Podobała mu się. To było głupie. Mógł stracić licencję, 87 gdyby sprawy wymknęły się spod kontroli. Musiał być ostrożny. To dlatego, że od dawna nie miał kobiety. Nie. To tylko połowa prawdy. Dawno nie spotkał kobiety, która by go pociągała. To pewnie z powodu byłej żony. Czy kiedykolwiek o niej zapomniał? Może wreszcie teraz się uda. Przynajmniej znalazł kogoś, o kim mógł fantazjować. Tyle tylko, że ona jest twoją pacjentką. - Do diabła - mruknął. Pod drzewami spacerowała jakaś para, na ławce siedział wychudzony mężczyzna z laską, w zabawnie przekrzywionym kapeluszu. Dwie wiewiórki tańczyły na drzewie, śmigały wśród gałęzi, szeleszcząc liśćmi. Co powiedziała Rebeka, gdy dzwonił do niej ostatni raz? - To prawdziwy przełom, nie uwierzysz. To jest to, Adamie. Pamiętasz, chciałam napisać książkę o tym przypadku? Wreszcie mam materiał. Wezmę kilka miesięcy wolnego na uporządkowanie notatek i jeśli pacjentka się zgodzi, napiszę tę książkę. Będziesz zazdrosny! Śmiała się niemal zalotnie i poczuł, że może istnieje jeszcze jakaś szansa na ocalenie ich związku. Od bardzo dawna nie słyszał w jej głosie radości. Zastanawiał się, ile w tym było jego winy. Brakowało mu jej wesołego przekomarzania się. Dzwonił jeszcze w nadziei, że znów usłyszy ten odmłodzony, pełen zapału głos. Nie usłyszał. Nie oddzwoniła, a kiedy wreszcie przyjechał, okazało się, że zniknęła bez śladu, zostawiając niezapłacone rachunki. A potem spotkał Caitlyn Bandeaux. Piękna, seksowna, niedawno owdowiała. Lód w szklance zastukał cicho. Dzwoniła dzisiaj, wydawało mu się, że jest zdenerwowana, chciała się umówić na jutro. Zgodził się. I nie mógł się doczekać tego spotkania. Więc znów zagrasz rolę psychologa? Wykrzywił usta, sumienie nie dawało mu spokoju. Powinien zakończyć już te podchody; powinien po prostu pójść na policję. Ale nie mógł. Jeszcze nie teraz. Jeszcze raz spróbuje działać na własną rękę, obiecał to sobie. I urok Caitlyn Bandeaux mu w tym nie przeszkodzi. Był pewien, że czar, jaki na niego rzuciła, mógł mieć zgubne skutki. Powinien coś postanowić. Niestety wiedział, że cokolwiek postanowi, będzie tego żałował. Pociągnął kolejny duży łyk starej whisky. Czy mu się to podobało, czy nie, znalazł się w sytuacji bez wyjścia. Teraz mogło być już tylko gorzej. Rozdział 14 Chłodna woda spłukiwała z jej ciała brud, dym, pot i grzech. Sugar stała w strumieniu wody z zamkniętymi oczami. W głowie pobrzmiewała jej głośna muzyka, której musiała słuchać przez trzy godziny, mięśnie bolały ją od tańca i wygibasów przy tej cholernej rurze. Boże, jaką czuła ulgę, gdy kończyła się noc. Gdyby nie pieniądze, rzuciłaby to. Dickie Ray miał czelność sugerować, że Sugar lubi 88 tańczyć nago, że podniecają ją pożądliwe spojrzenia, gwizdy i krzyki tłumu facetów, ale się mylił. Robiła to tylko dla pieniędzy. W żadnym innym miejscu w tym mieście nie zarobiłaby tyle co w klubie. Ale ten prostak nie rozumiał. On w ogóle niewiele rozumiał. Jasne, nęciła go forsa, ale spodziewał się, że sama zapuka mu do drzwi. Dziwne, że Sugar jeszcze go tolerowała. Należał do rodziny. Wiadomo, więzy krwi i te sprawy. Takie tam pieprzenie. Wtarła we włosy szampon, umyła twarz, ramiona i plecy. Potem nalała na dłoń żelu o zapachu fiołków i zaczęła starannie masować piersi i brzuch. Choć nie podniecało jej obnażanie się przed anonimowymi facetami w klubie, lubiła pokazywać swoje wklęsłości i wypukłości, a szczególnie biust, jednemu wybranemu mężczyźnie... temu, który obiecał przyjść dzisiaj. Myśl o spotkaniu z kochankiem podniecała ją. Drżała na samo wspomnienie. Nie myślała, że ten związek ma jakąś przyszłość. Ale przecież nie wiesz, jak to się skończy. Dlaczego nie miałabyś sobie trochę pomarzyć? Czuła się seksowna, nieprzyzwoita i trochę zła, lubiła się tak czuć. Ten nowy kochanek bardzo ją podbudowywał, nabierała przy nim pewności siebie. Cała śmietanka towarzyska Savannah niech się pocałuje gdzieś. Miasto uchodziło za przyrodnią siostrę Atlanty - wyniosłej damy w przybrudzonej sukni sprzed wojny secesyjnej. Jeśli to prawda, Sugar Biscayne wcale nie miała ochoty na wizytę w Atlancie. W Savannah snobizmu było aż nadto. Ale ona się wreszcie odegra na tych nadętych bufonach. Zakręciła prysznic, wytarła się i wmasowała we włosy perfumowaną piankę. Wklepała żel i balsam do ciała, włożyła czarne stringi, luźno upięła włosy, pozwalając, by jeden niesforny wilgotny kosmyk opadł na ramię. Trochę różu na sutki, pociągnięcie rzęs tuszem, błyszczyk - lubił, gdy wyglądała młodo, niewinnie i podniecająco. Chciał, żeby odgrywała rolę kuszącej dziewicy, niewinnej dziewczyny, która pragnęła właśnie jego... Marzenie każdego faceta! Ale dla niego była gotowa na wszystko. Jesteś niewolnicą jego miłości, a on cię zwodzi. Zignorowała wewnętrzny głos, bo właśnie usłyszała za oknem rasowy warkot silnika i zgrzyt opon na żwirze. Uszczypnęła się jeszcze w sutki, żeby nabiegły krwią, nałożyła biały, krótki, ledwie przykrywający tyłek szlafrok, który dostała od niego w prezencie. Ścianę zalały światła reflektorów, wybiegła z sypialni i przeszła krótkim korytarzem, zatrzymując się na chwilę pod drzwiami do pokoju Cricket. Były uchylone, Sugar otworzyła je szerzej i zobaczyła skotłowane łóżko, porozstawiane wszędzie szklanki i talerzyki, rzucone byle gdzie ciuchy, walające się na dywanie buty, pokruszone chipsy. Chlew. Niech Cricket lepiej posprząta u siebie i w ogóle uważa na to, co robi, jeśli nie chce stąd wylecieć. To Sugar płaci rachunki, więc to ona ustala zasady. Młodsza siostra mogłaby, do cholery, ich przestrzegać. Niedoczekanie, żeby Sugar po niej sprzątała. Cricket jest wystarczająco dorosła - na Boga, ma prawie dwadzieścia cztery lata! Sugar zastanawiała się, czy siostra w ogóle się dzisiaj pojawi. Już prawie trzecia nad ranem. Zamknęła drzwi do pokoju Cricket. Reszta domu lśniła czystością. Z wyjątkiem sfatygowanej kanapy noszącej ślady pazurów kota Cricket i dwóch plam, którym nie dał rady żaden detergent i żadne szorowanie, przyczepa była czysta, tylko trochę zniszczona. Mruczenie silnika ucichło. Caesarina warczała gardłowo. - Przestań! - rozkazała Sugar. - Bądź grzeczna - ostrzegła i otworzyła drzwi. Był już na 89 schodach, jego ręce niecierpliwie i poufale wsunęły się pod szlafrok i objęły ją w talii. - Ładnie pachniesz - wymruczał, przyciskając usta do jej karku, rękami objął jej pośladki i przyciągnął ją mocno do siebie. Poczuła jego nabrzmiały członek, podnieciło ją to, a pożądanie rozpaliło krew. Dobrze. O, jak dobrze. Zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała. Jęknął cicho, popchnął ją do środka i kopnął drzwi. Powoli przesunął palcami w górę i ujął w dłonie jej piersi. - Kochaj się ze mną - mruczał, kąsając ją w ucho. - Nie chcesz najpierw się napić? - Później. - Więc chodźmy do sypialni... - Po prostu kochaj się ze mną. - To był rozkaz. Położył jej ręce na głowie i popchnął na podłogę, tak że klęczała przed nim. - Tak maleńka, to jest to, czego tatuś potrzebuje. To i jeszcze dużo więcej, pomyślała trochę rozczarowana, gdy skierował biodra w jej stronę. Wiedziała jednak, że rozczarowanie zaraz minie. To była część ich rytuału. Najpierw obsługiwała go jak jakaś dziwka, potem dostawała klapsy, ale w końcu zawsze i niezawodnie przemieniał się w wyuzdanego kochanka, który zaspokajał każde jej pragnienie. Jeśli najpierw jego zostały zaspokojone. Powtarzała sobie, że naprawdę nie ma co narzekać. Traktował ją lepiej niż mężczyźni, których znała do tej pory. Spojrzała w górę na jego przystojną twarz. Gdy ich oczy spotkały się, posłała mu niegrzeczny uśmiech, oblizała usta i powoli, powoli, przesuwając paznokciami po metalowych ząbkach, rozsunęła rozporek. Atropos stała ukryta w cieniu. Wciąż panowała noc, ale na wschodzie czyhał już świt. Niedługo szare światło zakradnie się między suche chwasty i splątane gałęzie, które służyły jej za kryjówkę. Samochód zostawiła ponad pół kilometra stąd. Patrzy. Czeka. Wsłuchuje się w dzikie, zwierzęce odgłosy i jęki dochodzące z przyczepy. Wykrzywia usta z obrzydzeniem. Jak skończy się to całe pieprzenie, będzie musiała zapalić papierosa. Spojrzała na zegarek. Prawie piąta nad ranem, a kochanek Sugar Biscayne wciąż tam jest, wciąż to robi. Oboje są siebie warci. Sukinsyn zakradał się nocą do tej żałosnej blaszanej puszki i pieprzył się z tą nędzną dziwką. Odgłosy parzenia się ucichły i kilka minut później drzwi przyczepy się otworzyły. Sylwetki kochanków były oświetlone od tyłu jaskrawym światłem żarówek migających na niebiesko. On miał wymięty garnitur, z tyłu ze spodni wyszła mu koszula; Sugar stała boso, skąpy szlafrok nie skrywał dobrze tego, co tak dumnie prezentowała w klubie Pussies In Booties; włosy miała zmierzwione... żałosna cipa. Nędzna dziwka, która za kilka wszawych dolców wystawia na pokaz swoje błyszczące od potu ciało. Była kobietą najpodlejszego gatunku. A jej kochanek świetnie do niej pasował. Bo też był mężczyzną najpodlejszego gatunku. Dał się złapać w pułapkę seksu i pożądania, wpadł w nią na całego. Pocałował kochankę na pożegnanie, ścisnął jej tyłek i popędził do swojego drogiego samochodu i do swojego drugiego życia. Co powie żonie? 90 Jaką poda wymówkę? Jak ukryje zapach seksu, alkoholu i innej kobiety? Skurwiel, zanim wróci do domu, zatrzyma się pewnie w motelu, ogoli, weźmie prysznic i obmyśli jakieś kłamstwa. Zresztą niewykluczone, że żona już wie. Może tylko nie chce spojrzeć prawdzie w oczy, nie dopuszcza myśli, że mąż zrobił skok w bok. Dwa snopy światła zalały zarośla i Atropos zamarła z bijącym sercem. Ale on jej nie widział, uciekał w pośpiechu. Zawarczał silnik i luksusowy samochód ruszył z kopyta, mężczyzna zacisnął dłonie na kierownicy, cofnął pośpiesznie i zazgrzytał kołami na żwirze. Sugar stała w drzwiach w rozchylonym szlafroku, z resztkami szminki na ustach. Uniosła rękę i zastygła w daremnym oczekiwaniu na jakiś gest z jego strony. Może pośle jej całusa? Żałosna, niedopieszczona cipa. Nie wiedziała, że jego już tu nie ma, że właśnie obmyśla alibi, gotów natychmiast zmyć z siebie najmniejszy ślad jej zapachu i dotyku. Cała ta scena przyprawiła Atropos o mdłości. Ale niedługo to się skończy. Dni i miłosne noce Sugar są już policzone. Atropos sięgnęła do kieszeni i poczuła nić - życie Sugar jest odmierzone i wkrótce zostanie przecięte. To tylko kwestia dni. Atropos, zadowolona z siebie, już chciała wracać do samochodu, kiedy usłyszała głos Sugar. - Chcesz wyjść? Atropos przeszły po plecach ciarki. - No, chodź... - Sugar otworzyła szerzej drzwi i z przyczepy wyskoczył pies. Ogromna bestia o mocnym karku i potężnej piersi. Cholera! Atropos zamarła. Pies uniósł nos i zaczął węszyć. Wstrzymała oddech. Pies zawarczał. Gapił się w jej stronę. O, nie, tego nie było w planie. Atropos sięgnęła powoli do kieszeni i zacisnęła palce na nożyczkach chirurgicznych. - Caesarina! Szybko! Wysikaj się i chodź! - Sugar stała niecierpliwie w drzwiach, przytrzymując ręką poły szlafroka. Bestia spojrzała na Sugar, pochyliła głowę, znów warknęła i ruszyła w stronę krzaków. - Caesarina, stój! Serce uciekło Atropos w pięty. Niedobrze... Cała spocona znów sięgnęła do kieszeni. Znalazła komórkę i wcisnęła klawisz z zaprogramowanym numerem. Pies był coraz bliżej, szczerzył białe zębiska i gapił się błyszczącymi ślepiami prosto w krzaki. - Na miłość boską, chodź! - wołała Sugar, wpatrując się w zarośla, które zaczynał rozjaśniać świt. Niedługo Atropos straci swoją kryjówkę. - Coś ty tam znalazła? Szybciej, szybciej. Dzwoń, cholera. - Caesarina? W przyczepie głośno zadzwonił telefon. - Kto, do diabła...? - zapytała Sugar i weszła do środka, a Atropos zaczęła się powoli cofać. Wyszła z krzaków, zeszła po łagodnym pagórku i przeskoczyła przez ogrodzenie, aby dostać się do swojego samochodu. Przez cały czas nie spuszczała z oczu zbliżającego się psa. Wrzuciła telefon do kieszeni i zaczęła w niej grzebać... na pewno tu jest... przecież nie zapomniała... - Halo? - usłyszała w telefonie głos Sugar. Atropos cofała się coraz szybciej, pies zaczął biec. Już ją doganiał. bzp-bartnik.pl – Proszę – powiedział, błyskając białymi zębami pod sumiastym wąsem. – Siadajcie. – Wskazał im krzesła. Yolanda została przy drzwiach. Wyjrzała ciekawie. – A wasz kolega? Hayes odwrócił się przez ramię i stłumił jęk. Bentz wysiadł, stał w kręgu światła przy ogrodzeniu i szeptał coś do Rufusa, który w końcu przestał szczekać. – Poczeka na zewnątrz – powiedział Hayes, chcąc odwrócić od niego uwagę Yolandy Salazar. – Przepraszamy za najście, ale... – Chwileczkę. – Jej oczy zapłonęły zimną wściekłością. Zmarszczyła brwi. Stała przy drzwiach, z jej ust popłynął strumień przekleństw. – Bastardol – syknęła. Sebastian podbiegł do drzwi, aby zobaczyć, dlaczego żona bluzga takim stekiem przekleństw. Hayes zacisnął zęby. Wiedział, o co chodzi. Bentz. Yolanda odwróciła się na pięcie.

miała mi dużo zapłacić. – Jak dużo? – Dwadzieścia pięć kawałków. Trzydzieści, jeśli skoczę z Devil’s Caldron. Wpadła na to, gdy jej powiedziałam, że kiedyś skakałam ze skał do morza. – Trzydzieści tysięcy dolarów. – Bentz splunął z niesmakiem. – He to wychodzi? Osiem kawałków za życie? Sprawdź Poszperał trochę w Internecie, poszukał czegoś o Alanie Grayu, zadzwonił do O1ivii, potem oglądał durne programy w telewizji. Zasnął, zapadł w niespokojny sen, w którym nękała go była żona... Wyciągała do niego ‘ ręce z wody w przemoczonej czerwonej sukience. Siedziała za kierownicą srebrzystego samochodu z niewidoczną rejestracją. Nie pojmował, jak mogła skoczyć z takiej wysokości i zniknąć bez śladu, a chciał to zrozumieć, dlatego dzisiaj wrócił do Santa Monica. Niebo było bezchmurne, słońce tak ostre, że włożył okulary przeciwsłoneczne. Delikatny wietrzyk poruszał koronami palm rosnących przy plaży. Spojrzał na zegarek – nowy, bo stary wyzionął ducha po nocnej kąpieli. – O której mamy się spotkać? – Może teraz? – podsunął Hayes. – Daj mi trzydzieści, czterdzieści minut. Spotkamy się gdzieś w centrum? Jestem w biurze. – Jasne. Bentz wiedział, że dla Hayesa centrum to okolica budynku, w którym mieściła się